» Artykuły » Felietony » Gatunek, głupcze!

Gatunek, głupcze!

Gatunek, głupcze!
Dodam jeszcze jedno hasło, na które natychmiast bym zagłosował: ORYGINALNE!
Wypowiedź pewnego internauty pod ankietą na temat ulubionych gatunków fantastyki


Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy klasyfikują książki. Bo niby po co szufladkować literaturę? W końcu najbardziej wartościowe utwory są oryginalne i wymykają się prostym podziałom. Poza tym umiem czytać i nie potrzebuję do tego teoretyków, mówiących mądrymi słowami to, co już i tak wiedziałem. Moim zdaniem cały ten gatunkizm w literaturze nadaje się tylko do jednego: trzeba wiedzieć, co położyć na której półce w księgarni. Reszta to bezsensowne dzielenie włosa na czworo.

Koniec cytatu.

Ile razy widzę taką argumentację w internecie, tylekroć muszę głęboko oddychać, żeby jak Jacob Black w krwawym szale nie przemienić się w wilkołaka. Tym razem jednak udało mi się uspokoić na tyle, żeby wypunktować kilka założeń, które moim zdaniem mogą leżeć u podstaw takiego stanowiska. Zapraszam do lektury, a jeśli któryś z referowanych poglądów byłby bliski i Tobie, czytelniku – idź i nie grzesz więcej!

Założenie pierwsze (wyrażone w niezrównanym motcie) mówi, że utwór, który reprezentuje jakiś gatunek, jest gorszy od innych, oryginalnych. Można napisać powieść… czekajcie, powieść też jest gatunkiem? No, to można napisać coś. Książkę. Tekst. Dzieło. Bo ja wiem? W każdym razie można napisać Coś, co będzie prawdziwie nowe, i właśnie w tym tkwić będzie zasadnicza Tego wartość.

Zgodnie z założeniem drugim każdy człowiek, który umie czytać, wie dokładnie tyle samo, ile osoba z wykształceniem humanistycznym. Jak powszechnie wiadomo, studiowanie polonistyki służy jedynie temu, żeby studenci nie musieli iść do wojska; skoro zaś nabór do tegoż nie jest już obowiązkowy, wszelkie filologie polskie w kraju powinny zostać czym prędzej rozwiązane. (Pozostaje nierozwiązaną zagadką, dlaczego kiedykolwiek na polonistykę przyjmowano kobiety).

Według trzeciego założenia: poloniści i krytycy literaccy nie czytają książek. Dobrze widzicie – nie czytają. Terminologia gatunkowa służy im wyłącznie do mówienia, przepraszam, pisania o literaturze, bo przecież nie do tego, aby więcej zobaczyć w tekście. Przypominają Oskara Wilde’a, który miał stwierdzić, że nigdy nie czyta recenzowanych przez siebie dzieł, bo "tak łatwo się zasugerować".

Co można na to wszystko odpowiedzieć?

Po pierwsze, rację miał inżynier Mamoń, mówiąc: "Lubię tylko te piosenki, które znam". Tak jest i nie ma co się tego wstydzić – lubimy to, co znamy. Temu właśnie służy gatunek, czyli (w uproszczeniu) zbiór podobnych cech pewnej grupy tekstów, który jest dla czytelnika układem odniesienia, pomaga określić oczekiwania wobec danej książki. Jednocześnie to właśnie on daje podstawę lekturowemu zaskoczeniu, które bierze się wszak nie z powietrza, ale z zaprzeczenia naszym wcześniejszym przypuszczeniom. Tak, czytelniku, oto ja, Bernard Cornwell, napisałem dla ciebie powieść o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu. Mówisz, że kiedy słyszysz imiona "Lancelot", "Merlin" i "Nimue", trudno ci pozbyć się skojarzeń z bohaterskimi przygodami rodem ze starych romansów rycerskich? Nie miej obaw: kiedy skończysz czytać, wcale tak trudno ci już nie będzie. Ale za to nie zawiodę tych oczekiwań, które wiążesz ze współczesną powieścią jako gatunkiem: tekst będzie miał kilkaset stron, obejmie wiele wątków, a bohaterowie stopniowo będą się zmieniać.

Po drugie i trzecie zarazem, studia humanistyczne to nie kuźnia dzięciołów, lecz szansa na rzeczywistą zmianę sposobu myślenia o kulturze. Rzetelna znajomość gatunków jak najbardziej przydaje się też podczas lektury. W moim poprzednim artykule, Korzeniach Białego Drzewa, pokazywałem, dlaczego warto traktować Władcę Pierścieni nie tylko jako powieść, ale i epos. Jednak żebyśmy mogli to zrobić, trzeba najpierw zauważyć podobieństwa łączące takie teksty, jak Iliada, Odyseja, Beowulf czy Edda starsza, a następnie jakoś nazwać to, co dostrzegliśmy, aby dało się o tym mówić. Właśnie dlatego badacze gatunków, czyli genolodzy, wprowadzają takie pojęcia jak "epopeja". To dzięki ich pracy możemy coraz głębiej rozumieć najważniejszy utwór Tolkiena, nie ograniczając się do czysto intuicyjnej lektury – która jest oczywiście cenna, ale nie pozwala spostrzec bogactwa dzieła.

Na koniec warto omówić jeszcze jeden syndrom: "Co mi tam Arystoteles, dziś pod prysznicem pomyślałem, że…" (frazę pożyczam od Majkosza). Dotyczy on wielu różnych spraw, ale tutaj jego znaczenie zawęzić można następująco: jeżeli już nawet mówimy o gatunkach, to w żadnym wypadku nie interesujemy się tym, co mają do powiedzenia znawcy tematu, którzy zajmują się danym problemem od dziesiątków lat, jeśli nie od tysiącleci. Dzięki temu możemy śmiało tworzyć nowe nazwy odmian gatunkowych – desert fantasy, oasis fantasy, a nawet camel fantasy – nie przejmując się zupełnie takimi drobnostkami, jak to, że pod względem fabularnym nasze camel fantasy niczym nie różni się od kangaroo fantasy. Ważne jest przecież odróżnienie fanów wielbłądów od miłośników kangurów. Tyle że wtedy tracimy z oczu to, co naprawdę istotne i rzeczywiście nowatorskie, równocześnie nie dostrzegając wtórności niektórych książek. Nie idźcie tą drogą!

Podsumowania nie będzie, będzie natomiast pytanie. Czy już wiecie, co odpowiedzieć, kiedy ktoś znowu będzie narzekał na szufladkowanie literatury?


Dziękuję Magdzie Madej-Reputakowskiej za pomoc i natchnienie w pisaniu tekstu!
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Nadiv
   
Ocena:
0
Staszku, Twój tekst - jak zwykle - jest bardzo fajnie napisany, ale nie jestem pewien, czy Twoja polemika jest rzeczywiście potrzebna :) Do tej pory wydawało mi się zupełnie oczywistym, że przyporządkowywanie dzieł do określonych gatunków jest, tak jak konwencje w filmie i RPG, czymś zupełnie naturalnym, a nawet niezbędnym. Wydaje mi się, że większość ludzi myśli podobnie.

Abstrahując jednak od gatunków jako takich, wydaje mi się, że na tle tego sporu powstaje inne ciekawe pytanie, tj. o sens wartościowania literatury ze względu na jej przynależność do określonego gatunku. Trzeba przyznać, że decyzja o umieszczeniu jakiegoś dzieła wśród takiej, a nie innej kategorii, nie zawsze jest prosta, jeśli nie można jednoznacznie przyporządkować go do tylko jednej z nich. Wtedy można by się zastanawiać, czy dzieło dalej jest fantastyką, czy może już tzw. literaturą piękną i jest "godne" recenzji krytyków ;) No ale jest to zupełnie inna kwestia, bo nie dotyczy już stricte gatunków literackich, a zupełnie innych problemów.

Pozdrawiam!
18-09-2010 21:12
Nigga4life
   
Ocena:
0
Jest różnica między dzieleniem na gatunki a obsesyjnym dzieleniem na gatunki, co zresztą sam napisałeś. Tego drugiego jest ostatnimi czasy niestety coraz więcej, w różnych dziedzinach sztuki zresztą, więc nie dziwne, że niektórych (mnie również) takie klasyfikacje coraz mniej interesują.
18-09-2010 21:13
Scobin
    Dzięki za komentarze!
Ocena:
0
@Nadiv

[...]nie jestem pewien, czy Twoja polemika jest rzeczywiście potrzebna :)

Powiem tak: bardzo bym się cieszył, gdyby nie była. :-) Zdarzyło mi się jednak nie tak dawno brać udział w rozmowie, w której chętnie odwołałbym się do takiego tekstu, jak ten. Tak to już zwykle bywa – chciałbyś jakiś tekst przeczytać, ale go nie ma (albo nie znasz), więc piszesz sam. ;-)

Wydaje mi się, że ludzie są generalnie zgodni co do tego, iż trzeba wiedzieć, co położyć na której półce. Ale wiele osób – tak mi się zdaje – nie jest jeszcze przekonanych, że wiedza o gatunkach po prostu pogłębia lekturę. :-)


Jeśli zaś chodzi o wartościowanie dzieła ze względu na to, do jakiego gatunku należy – yo istotnie złożona sprawa i długo pewnie byśmy mogli o tym rozprawiać. :-)


@Nigga4life

Tak, masowe tworzenie nowych odmian gatunkowych (np. fantasy, w którym występują Hotentoci, to Hottentottenfantasy) niczemu nie służy. Natomiast zgodzimy się pewnie, że warto mieć orientację w pewnych podstawach.
18-09-2010 21:27
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Hottentottenfantasy moze byc fajne, jezeli zapoczatkuje nowy nurt - tak jak mialo to miejsce np. z cyberpunkiem czy steampunkiem. Jezeli zas nie - zginie po 2-3 miesiacach i nikt nie bedzie o Hottentotten pamietal... prawa ewolucji dzialaja rowniez wsrod literatury ;)
18-09-2010 21:35
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Wydaje mi się, że rozumiem tego internautę, a jeśli nie rozumiem, to właśnie mi się wydaje, że mówi mniej więcej to: "jestem zmęczony mówieniem o gatunkach, które niczego nie wnosi", bo istotnie na konwentach, spotkaniach i forach mówienie o gatunkach niczego nie wnosi. Również ta polemika niczego niewiele moim zdaniem wnosi, bo w powyższym artykule nie ma sensownych przykładów, które przemówiłyby do statystycznego odbiorcy. Dlaczego na ten przykład warto wiedzieć, że "Władca pierścieni" może być eposem? Jeśli warto, to w tekście tego nie widać. A chętnie bym się dowiedział. Jest za to nieco przesadzone oburzenie i nadmiernie wnikliwe doszukiwanie się założeń cytowanej wypowiedzi. Być może literaturoznawstwo jest ciekawe, ale jest to wiedza nadbudowana nad tekstami, których autorzy de facto najczęściej nie wiedzieli / było dla nich rzeczą drugorzędną, w jakim gatunku przyjdzie im skrystalizować swoje przeżycia / przemyślenia. Internauta ten, być może, wychodził z założenia, że przeżyć związanych z lekturą nie da się za bardzo zakwalifikować, uczuć, doznań, nawet wyobrażeń nie bardzo. Takich jak on jest mniej więcej połowa populacji, sam zresztą się do tej połowy zaliczam, podobnie pewnie jak nauczyciel z filmu "Stowarzyszenie umarłych poetów"... Reasumując, domyślam się, że literaturoznawstwo jest czymś podobnym do muzykoznawstwa: porównuje się, analizuje, zestawia, kontrastuje, wysnuwa wnioski, nazywa, segreguje, odkrywa odcienie, różnice, podobieństwa, których bez tej dziedziny nauki nie byłoby widać. Świetnie, niech sobie istnieje taka dziedzina. Ale jej istnienie nie powinno oznaczać, że cytowany internauta nie ma prawa do wolności swojego spojrzenia, odczuwania, przeżywania. W końcu te rzeczy są jego osobistą wartością i jako takie wpływają na jego osobisty los. A tego żadne klasyfikacje nie zmienią. Spór opisywany tą polemiką jest chyba odwieczny, bo prezentuje dwa odmienne spojrzenia na rzeczywistość. Dwóch ludzi patrzy na zebrę. Jeden mówi: ona biegnie bardzo podobnie do konia, paski ma zbliżone do tygrysich, jest przeżuwaczem... A drugi na to: boże, jak ona pięknie się porusza! Widzisz tę dynamikę? Aż mnie ciarki przechodzą...
18-09-2010 23:31
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dziwne te elementy wypunktowane. Z tego, co kojarzę, to ludzie określają gatunki "zbędnymi" głównie wtedy, gdy się na nich nie znają, lecz zamiast przyznać się do niewiedzy, wolą uznać, że humaniści są sjeubań a oni fajni i super.

Tekst wypada trochę blado też przy zestawieniu, dajmy na to, z "zagładą gatunków". : )
19-09-2010 06:16
Scobin
   
Ocena:
+2
@tylda

Cieszę się, że napisałeś ten komentarz! Miałem nadzieję, że będzie ktoś, kto się z felietonem nie zgodzi, i nie mówię tego tylko dla kurtuazji. Takie teksty zyskują nowe życie, kiedy ktoś kulturalnie (tak jak Ty) się z nimi nie zgadza.

A teraz już na temat samego felietonu. Po pierwsze:

Dlaczego na ten przykład warto wiedzieć, że "Władca pierścieni" może być eposem? Jeśli warto, to w tekście tego nie widać.

Widać w tekście, który zalinkowałem, zapraszam! Myślę, że tutaj nie było sensu się powtarzać.

Po drugie: nie odmawiam nikomu prawa do osobistych przeżyć związanych z literaturą. Tym, przeciwko czemu występuję, jest postawa, zgodnie z którą literaturoznawcy to zasuszone manekiny, niezdolne do jakiegokolwiek głębszego przeżywania czytanego tekstu (a w związku z tym należy się przed literaturoznawstwem aktywnie bronić). Wiem, że część ludzi jest zdania, iż systematyczna analiza zabija radość obcowania z literaturą, ale to nieprawda!

Po trzecie: to, że twórca nie miał pełnej świadomości swoich inspiracji i kontekstów dzieła, nie oznacza przecież, że one nie istnieją i że nie można się cieszyć ich odkrywaniem. :-)


@Aureus

Hm, czy to, o czym piszesz, nie zawiera się w jakiejś mierze w punkcie drugim?

A jeśli chodzi o "Zagładę gatunków" (czytałem niedawno, myślisz o tekście Balbusa, tak?), no to cóż: daleko mi do jej autora, gdyby zaś nie było mi daleko, to pewnie poszedłbym z tym do "Tekstów Drugich". :-)
19-09-2010 12:56
Linka
   
Ocena:
0
To strasznie fajne, że komuś chce się być mesjaszem literatury i nieść kaganek oświaty! (Zupełnie bez ironii to piszę.) Zasadniczo, próbując streścić tezę tego felietonu, należałoby powiedzieć: gatunki mogą się tobie, zwykły czytelniku, przydać choćby po to, żebyś wiedział po co sięgnąć i żebyś mógł zostać zaskoczonym przez złamanie konwencji. I super, tylko jest jedne problem, który właściwie czyni te argumenty dosyć płynnymi: bo czy mamy zadowalającą i ogólnie przyjętą definicję fantastyki? Przypuszczam, że przy wyborze "podobnych" lektur czytelnik kieruje się raczej przynależnością książki do serii, wydawnictwem i "podobieństwami" kreowanymi marketingowo, a nie wynikającymi z jakichś gatunkowych przesłanek (choć i te pewnie pod spodem gdzieś istnieją i wydawca na nich się opiera).
19-09-2010 13:09
Scobin
    @Linka
Ocena:
0
Gatunki mogą się Tobie, zwykły czytelniku, przydać do dostrzeżenia w tekście jeszcze większej liczby ciekawych rzeczy. :-) Na przykład czytasz George'a R.R. Martina i widzisz: "Hej, to jest cykl o lodzie i ogniu, w ten sposób Martin nawiązuje do tradycji Ragnaroku, a więc do starych eposów! Hej, w takim razie to uniwersum ma w sobie nie tylko warstwę psychologii pojedynczych bohaterów, ale też dzieje się coś większego, coś, co każe zadać pytanie o rozgrywkę wyższych sił. Jakie to siły? Los, przeznaczenie, bogowie?". Od razu inaczej się po czymś takim patrzy na "Pieśń lodu i ognia". :-)
19-09-2010 13:28
~Ch

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Owszem, wypada znać gatunki bazowe, podstawowe. Ale w dobie namnożenia tego "dobrodziejstwa" ponad wszelka miarę... Szkoda czasu. Dodatkowo, ogromnej większości książek nie wystarczy dziś być jedynie, przykładowo, iksem. Nie, bo i ( tu następuje litania terminów) być musi. Szkoda zdrowia.

Zgadzam się nieco z założeniem nr 2, zwłaszcza z jego pierwszym zdaniem. Nie posiadając wykształcenia humanistycznego , jako zwykły, aczkolwiek nadgorliwy czytelnik, wiem wcale nie mniej ( bo przecież rozpoznawać, kojarzyć, łączyć pewne motywy ludzie potrafią). Oczytanie nie jest przecież równoznaczne z wykształceniem, a ze nie nazwę/nie rozpoznam wszystkiego jak pan/pani literaturoznawca, czemu to szkodzi?
Zwłaszcza, że z dalszego ciągu wynika, że wykształcenie humanistyczne=filologiczne ( chyba, że zastosowano skrót myślowy, wtedy jest w porządku).
Teoretycy są potrzebni, jasne. Ale czy oni nie tworzą czasem "sobie a muzom", czasem za dużo... Przez lata studiów nabrałam przekonania, że płaca im od ilości słów. Bo jak tu nie zżymać się, gdy jedno zdanie, dajmy na to, renesansowego artysty, maglują na sto możliwych sposobów, a co jeden, to dłużej? Oczywiście, każdy inaczej ( to jeszcze mogę zrozumieć).

Bynajmniej nie stwierdzę, że analiza tekstu zabija przyjemność czytania, niejednokrotnie dodaje jej smaczku. Mimo to zachodzi niebezpieczeństwo, że nastąpi przerost "analizy" nad przyjemnością ( czyli doszukiwanie się, na przykład, nawiązań, korzeni). A wówczas przyjemność czytania idzie w kąt, bo stwierdzamy "o, to już było , a ten zerżnął/zepsuł", "ten znowu wydarzenia historyczne wykorzystał". Fakt, pozostają wtedy inne możliwości ( porównywanie, sięganie do źródeł ewentualnych nawiązań i poznawanie ich jeszcze głębiej), ale ja, na przykład, kiedy zdam sobie sprawę, do ilu dzieł dany autor nawiązał, na czym mógł sie opierać ( chyba, ze twórczo nawiązania wykorzystał/sprytnie zakamuflował), nie jestem specjalnie przekonana do sięgania po jego książki ponownie. Czyli pewna przyjemność jest mi odebrana.


W słowie "Beowulf" litery zamieniły się miejscami.

19-09-2010 15:18
Scobin
   
Ocena:
+2
@Ch

Również dzięki za polemiczny komentarz. :-)

Mówiąc o wykształceniu (swoją drogą: studia filologiczne potraktowałem jako pewien podtyp humanistycznych), mam na myśli nie tylko samo oczytanie, choć i to u fachowego literaturoznawcy jest niemałe. Idzie mi także o pewien sposób myślenia.

Podam przykład. Niedawno napisałem pracę na temat konwencji gatunkowych wykorzystanych w "Dwu końcach świata" Antoniego Słonimskiego (utwór skądinąd polecam!). Mój sposób myślenia o tej książce naprawdę mocno się zmienił, kiedy zdałem sobie sprawę, w jaki sposób nawiązuje ona do satyry, powiastki filozoficznej, wczesnej fantastyki naukowej w wersji Wellsa.

Wiem, że jeszcze rok czy dwa lata temu nie potrafiłbym w taki sposób spojrzeć na "Dwa końce świata" (i że zawdzięczam to właśnie studiom polonistycznym, a przecież gdzie mi do ludzi, którzy spędzili nad literaturą dziesiątki lat!). Co więcej, ich czytanie z perspektywy genologicznej sprawiło mi dużą radość. Czy taką samą, jak przy lekturze "intuicyjnej"? Może nie, może to inny typ przyjemności. Ale ja przecież nie piętnuję "intuicyjnego" czytania książek (i nie twierdzę, że każdego ucieszy szukanie inspiracji i nawiązań). Tym, przeciw czemu występuję, jest pogląd, że to jedyny wartościowy sposób lektury.


Oczywiście – czasami "moce przerobowe" teoretyków idą w kierunku, który można podawać w wątpliwość (nie chcę w tej chwili rozstrzygać, czy słusznie). Ale to trochę inna historia.


Poza tym dzięki za zwrócenie uwagi na literówkę! Poprawione.
19-09-2010 15:42
Repek
   
Ocena:
+1
Ale w dobie namnożenia tego "dobrodziejstwa" ponad wszelka miarę... Szkoda czasu.

Właśnie z tego powodu nie szkoda. Bo dzięki znaniu podstaw można się w tym nie pogubić i wyłapywać wtórności udające wyjątkowość.

Pozdr.
19-09-2010 15:59
   
Ocena:
+1
Problem z gatunkami jest taki, że pojęciem tym często posługuje się nieumiejętnie lub nieprecyzyjnie
Samo słowo gatunek zostało zapożyczone z biologii, ale jest stosowane wobec zbyt szerokiej gamy przypadków
Tak więc gatunkiem jest powieść, powieść gotycka i powieść o wampirach. Tymczasem w biologii mamy rzędy, rodzaje itp. Po prostu termin gatunek jest używany w stosunku do zbyt szerokiego spektrum przedmiotów.
Po drugie nie można wszelki podział rodzajowo-gatunkowy jest nie uniwersalny. Na przykład Goethe jest w Niemczech uznawany na poetę oświeceniowego, a u nas za romantyka. Nawet taki podstawowy podział na epikę, lirykę i dramat jest nieużywany np w krajach anglosaskich
Trzecia sprawa dotyczy głównie wszelkiego rodzaju subkultur. Występuje zatrzęsienie wszelkiego rodzaju gatunków, których rozróżnienie jest bardzo trudno, a które sprawiają, że dla osoby z zewnątrz dyskusja osób związanych z danym środowiskiem wygląda cokolwiek cudacznie
19-09-2010 17:37
Scobin
    @slann
Ocena:
0
To prawda, dlatego mówiąc o gatunkach, warto precyzować, o jak rozumiane gatunki chodzi (chyba że w danym kontekście to nie jest konieczne, np. w tym felietonie uściślać nie musiałem).
19-09-2010 17:55
earl
   
Ocena:
+3
Jak pamiętam z lekcji j. polskiego literaturę dzielimy na rodzaje (epika, liryka i dramat) i w ich ramach na gatunki literackie. Trzeba jednak pamiętać, że jest część gatunków, które wychodzą poza jeden rodzaj (np. poemat epicki, który łączy w sobie cechy liryki i epiki, np. "Pan Tadeusz").

@Scobin

"Tak jest i nie ma co się tego wstydzić – lubimy to, co znamy".

Niekoniecznie - często właśnie nie lubimy pewnych utworów, bo je znamy. Natomiast trudno jest lubić coś czy nie lubić, jeśli się tego nie zna. Mnie zawsze drażnią osoby, które wypowiadają się na jakiś temat, nie mając o tym zielonego pojęcia.

"Dzięki temu możemy śmiało tworzyć nowe nazwy odmian gatunkowych – desert fantasy, oasis fantasy, a nawet camel fantasy – nie przejmując się zupełnie takimi drobnostkami, jak to, że pod względem fabularnym nasze camel fantasy niczym nie różni się od kangaroo fantasy".

To jest dobre stwierdzenie. Na tej zasadzie można tworzyć szereg gatunków, podgatunków i minigatunków literackich. Powieść drogi może być nazwana bowiem car fantasy, bicycle fantasy, train fantasy, ship fantasy albo feet fantasy, w zależności od środka lokomocji, jakim tę drogę pokonujemy.

Staszku, jak już powiedziałem, lubię Twoje teksty. Zawsze przyjemnie się je czyta. Nie schodź tylko z poziomu merytorycznego.

@ Slann

"Na przykład Goethe jest w Niemczech uznawany na poetę oświeceniowego, a u nas za romantyka".

Jak pamiętam z liceum to J. W. Goethe nie jest u nas uznawany za romantyka tylko za preromantyka. Zresztą, jak sam dobrze wiesz, w każdej epoce byli ludzie, którzy albo byli epigonami epoki poprzedniej (jak Kraszewski czy Norwid, piszący w epoce pozytywizmu, a zaliczający się do romantyzmu) lub też prekursorami epoki następnej (np. Bernatowicz, piszacy w oświeceniu, a zaliczający się do romantyzmu).
19-09-2010 19:30
Scobin
    Feet fantasy for the win!
Ocena:
0
@earl

Masz rację, "Lubimy to, co znamy" to za duże uogólnienie.


Jeśli zaś chodzi o podział na gatunki, to faktycznie w polskim literaturoznawstwie mamy taki podział, jak opisałeś: rodzaje (epika, liryka, dramat), gatunki (epos, powieść, opowiadanie, nowela, sonet etc.), odmiany gatunkowe (np. epos heroiczny, Bildungsroman).

Natomiast zgodnie z tym, co napisał slann, nie jest to podział uniwersalny. Czytałem niedawno tekst dr Anny Gemry "Literatura popularna. Literatura gatunków?", w którym autorka proponuje przyjąć bardziej elastyczne rozumienie gatunku, takie jak u Francuzów czy Anglosasów. Dla nich "genre" to nie tyle opowiadanie/nowela/powieść, ile raczej horror/thriller/fantasy. Zalety takiego rozwiązania ujawniają się m.in. wtedy, kiedy zdajemy sobie sprawę, że nie trzeba już mówić, iż fantasy to "pewien podtyp odmiany gatunkowej zwanej powieścią fantastyczną, która stanowi jeden z typów powieści, która jest jednym z gatunków należących do rodzaju zwanego epiką" (co zresztą też nie jest precyzyjne, bo fantasy rozumiane jako pewien zestaw typowych tematów, wątków fabularnych czy sposobów prowadzenia narracji realizuje się i w powieściach, i w opowiadaniach, i nawet poza literaturą).
20-09-2010 09:34
earl
   
Ocena:
+1
@ Scobin

Skoro już jesteśmy przy tym temacie - czy spotkałeś się może z fantastyką należącą do innego rodzaju niż epika? Czy istnieje fantastyka liryczna albo dramatyczna? Ja, przyznam się, nie spotkałem się z tym, ale nie znaczy to, że takie gatunki nie istnieją, więc pytam się Ciebie jako specjalistę.
20-09-2010 10:21
Scobin
    @earl
Ocena:
+1
To dobre pytanie. Żaden ze mnie specjalista (ani od fantastyki, ani od teorii literatury, a już zwłaszcza od gatunków poezji i dramatu), więc odpowiem niezobowiązująco.

Weźmy poezję Leśmiana. Korzysta ona obficie (i udanie!) z elementów, których przy najlepszej woli nie można nazwać realistycznymi. Nie miałbym oporów przed stwierdzeniem, że to fantastyka – ale z historycznoliterackiego punktu widzenia nie ma ona żadnych związków z Verne'em, Wellsem czy później Howardem i Tolkienem (czyli z tym, co zwykło się określać mianem współczesnej literatury fantastycznej).

Problem tkwi chyba w tym, że "fantastyka" to słowo wieloznaczne. Między innymi może oznaczać (upraszczam) zarówno "ogólną właściwość literatury, polegającą na włączaniu w nią elementów nieodpowiadających kryteriom rzeczywistości", jak i "pewien nurt w literaturze XIX i XX wieku". W tym pierwszym wypadku załapie się nawet Homer, w tym drugim mówimy o czymś znacznie węższym.
20-09-2010 10:46
Repek
   
Ocena:
+1
Tak, istnieją dramaty fantastyczne. Z głowy sobie nie przypomnę, ale są. Były tworzone i w przeszłości, i teraz.

Problem stanowi jednak często określenie "fantastyka". Jest tak płynne i mętne, że trzeba by je uściślić. Wiesz, "Sen nocy letniej" to trochę fantasy, a sporo prozy iberoamerykanskiej czyta się jak fantastykę.

Pozdro
20-09-2010 12:02
earl
   
Ocena:
+1
@ repek

Poruszyłeś problem, o którym wspominał wyżej Scobin - co traktować jako fantastykę. Jeśli bowiem ujmiemy ją w szerokim aspekcie to do tego nurtu można będzie zaliczyć każdy utwór, posiadający aspekty ponadnaturalne, łącznie z "Gilgameszem", "Starym Testamentem", "Iliadą" czy "Odyseją", aby sięgnąć do najstarszych znanych dzieł literackich. Wątki ponadnaturalne pojawiają się bowiem w wielu dziełach literatury, niezależnie od kręgu kulturowego, tyle, że literaturoznawcy nie traktują ich jako literatury fantastycznej, która narodziła się jako osobna gałąź literatury bodajże na przełomie XVIII/XIX wieku (podobno "Frankenstein" uważany jest za pierwsze dzieło tej gałęzi literatury, ale nie dam głowy). Dlatego pytając się o lirykę i dramat fantastyczny miałem na myśli pojęcie węższe rozumienia terminu "fantastyka", oczym też wspominał Scobin.
20-09-2010 14:06

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.