Dziki brzeg - Kim Stanley Robinson

Ameryka nuklearnie zdegradowana

Autor: Jarek 'jareckr' Rusak

Dziki brzeg - Kim Stanley Robinson
W 1984 roku na skutek detonacji przenośnych ładunków nuklearnych Stany Zjednoczone jako państwo praktycznie przestały istnieć. Ponad sześćdziesiąt lat później ocalała ludność tworzy małe, izolowane społeczności, zmagające się z niedoborem żywności i anomaliami klimatycznymi. Jedna z tych wspólnot to mieszkańcy San Onofre w Kalifornii. Cała Ameryka najwyraźniej pozostaje oddzielona od reszty świata, a zachodnie wybrzeże, w celu zachowania kwarantanny, patroluje japońska marynarka. W dodatku Kalifornię nielegalnie odwiedzają turyści z Kraju Kwitnącej Wiśni. Tak oto prezentuje się rzeczywistość w powieści Dziki brzeg autorstwa Kima Stanleya Robinsona.

_______________________________


Przygoda nastoletniego Henry’ego Fletchera – głównego bohatera i zarazem narratora – rozpoczyna się z chwilą, gdy do jego rodzimej doliny trafiają, podróżujący drezyną, przedstawiciele dużo większej wspólnoty z San Diego. Na ich zaproszenie Henry i stary Tom Barnard wyruszają do miasta, którego obywatele dysponują bronią palną, a także budzącymi podziw prasą drukarską i biblioteką. Charyzmatyczny burmistrz, pragnący odbudowy państwa i zemsty na Sowietach, wręcz żąda przyłączenia się San Onofre do czegoś, co określa mianem amerykańskiego ruchu oporu. Działania tej organizacji mają być wymierzone przeciw japońskim przybyszom, traktującym Stany Zjednoczone „jak zoo”. Henry z entuzjazmem przyjmuje słowa burmistrza i zaraża ideą swoich kolegów, jednak większa część społeczności Onofre, na czele z Barnardem, sprzeciwia się sojuszowi z sąsiadami. Wśród nastolatków ogromne zainteresowanie budzi książka przywieziona z biblioteki, w której pewien Amerykanin opisuje swoją ucieczkę z kontynentu i podróże po innych krajach.

Jeśli ktoś, po przeczytaniu powyższego skrótu, uznał świat przedstawiony w Dzikim brzegu za atrakcyjny i przez to nabrał ochoty na lekturę, tym bardziej wypada zacząć od dwóch uwag. Po pierwsze: czytelnicy oczekujący klimatów postapokaliptycznych a’la Mad Max, The Walking Dead czy nawet Metro 2033, prawdopodobnie poczują się zawiedzeni. Powieść Robinsona tylko chwilami pokazuje pazur i nie ma w sobie survivalowej „drapieżności”, bowiem autor w dużej mierze skupił się na perypetiach i przemyśleniach bohatera oraz przedstawieniu życia codziennego grupy osób, kilkadziesiąt lat po tragedii. Zapomnijcie więc o agresywnych ludziach-mutantach i innych, wykręconych formach życia. Gdzieś w tekście pojawia się temat ofiar promieniowania – wspomina o nich Henry, kobiety rozmawiają o kalekich dzieciach – ale nie jest to wątek eksponowany. Ponadto, występujące elementy przygodowe pozbawione są jakiegokolwiek heroizmu, co akurat wcale nie jest mankamentem. Po drugie: fragmenty, które – z uwagi na większą ilość dialogów – czyta się szybciutko, przeplatają się niejednokrotnie z przydługawymi opisami. Choć część z nich jest fabularnie „uzasadniona” (np. gdy Fletcher z pełnego morza długo płynie wpław do brzegu), to książce na dobre wyszłoby przyspieszenie akcji.

Co przemawia na korzyść powieści? Trzeba przyznać, że na poziomie językowym autor radzi sobie lepiej niż dobrze, a w przypadku najważniejszych postaci i relacji między nimi można mówić o psychologicznej głębi – to nie mistrzostwo świata, ale pod tym względem wielu pisarzy fantastycznych Robinson mógłby zawstydzić. Małymi perełkami są opowieści starego Toma (pierwsza naciągana, druga zgodna z prawdą) o dniu, w którym wybuchły bomby i pierwszych latach po Armagedonie. Wśród ludzi widać wyraźnie różne postawy wobec idei odnowy Stanów Zjednoczonych oraz ewentualnej zmiany dotychczasowego trybu życia, skupiającego się na zdobywaniu pożywienia. Takiej egzystencji dość ma przyjaciel Henry’ego. Okoliczności zmuszają go do opuszczenia domu – Steve wypływa w świat i śladem bohatera czytanej przez młodych książki chce, na dobry początek, dotrzeć do Japonii.

Dziki brzeg, wbrew szyldowi pod jakim ukazał się na zachodzie (Wybitne powieści mistrzów sf) trudno nazwać dziełem wielkiego formatu, jednak nie sposób odmówić mu pewnej oryginalności, szczególnie na tle powieści kopiujących schematy i niewnoszących do fantastyki niczego nowego. Indywidualna ocena tej pozycji w dużej mierze zależeć będzie od tego, na ile akceptujecie naprawdę nieśpieszną narrację.