» Fragmenty książek » Dziki Mesjasz

Dziki Mesjasz


wersja do druku
Dziki Mesjasz
Nie na darmo nazywano ich Natchnionymi.
I wcale nie chodziło o to, że Ruah Hakodesh, Święte Tchnienie, nazywana również Miazmatem, ucieleśniała gniew Sześciorękiej Bogini, zsyłając natchnienie najwyższemu prorokowi ich młodej sekty. Otóż Dziki Mesjasz, jak go powszechnie nazywano, przed każdym kazaniem na Placu Szalonych Proroków rozdawał swoim słuchaczom po kropli cudownej krwi z własnych żył. Złocista ciecz wyzwalała w nich nadzwyczajne emocje i odczucia, tak że po każdym kazaniu zdawali się nie widzieć wokół siebie smutnej rzeczywistości Domeny Dzbana, lecz Gan Eden, Ogród Rozkoszy, którego wizję roztaczał przed nimi Dziki Mesjasz i którego istoty zdawali się dotykać jeszcze długo po tym, gdy kazanie dobiegało końca.
Dzikiego Mesjasza odprowadzała przyboczna gwardia najrajskich wojowników o twarzach poznaczonych rytualnymi bliznami i tatuażami. Po każdym kazaniu udawali się do swej siedziby na samym krańcu Małego Kotła, podczas gdy coraz to większe tłumy Natchnionych rozpraszały się po niezliczonych uliczkach podmiasta, niosąc radosną nowinę o kresie ponurej egzystencji pod jarzmem możnych – Arystokratów, Mazurbalańczyków, Złotorękich i Technomagów. Głosili nadejście lepszego świata, swoistej duchowej i fizycznej przemiany całego Vakkerby; od najgłębszych ściekowisk Dzielnicy Tykwy aż po najwyżej położone rejony Stalowych Ogrodów.
Mieszkańcy Wielkiego Kotła różnie reagowali na rozweselone, roześmiane i dość krzykliwe grupki Natchnionych, włóczących się ulicami, zaglądających w okna na wpół zrujnowanych kamienic lub ceglanych czynszówek oraz wesoło tańczących w zaułkach przystrojonych schnącymi na sznurach prześcieradłami. Niektórzy kiwali głowami, uśmiechając się z aprobatą, inni wzruszali ramionami lub odwracali z niesmakiem głowy. Byli nawet tacy, co przyłączali się do barwnego korowodu, gangerzy zaś zwykle całkowicie ignorowali Natchnionych, mając ich za ludzi opętanych dziwnym rodzajem szaleństwa i, w związku z tym, nietykalnych.
Nataneh nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Dla niego liczyło się słowo Dzikiego Mesjasza i świat za tym słowem ukryty, wyłaniający się z ust proroka. Skrawki tego świata otrzymywał za każdym razem, gdy kropla złocistej krwi zapładniała jego zmysły radością. Rodziły się wizje. Wizje, które... bardziej odczucia; nie potrafił ich opisać, nawet samemu sobie. Najważniejsze, że doświadczał tej odrobiny raju, potrzebnej do podtrzymania w sobie płomienia wiary. Jak gdyby Ruah Hakodesh zalęgła mu się w sercu i od czasu do czasu wybuchała kulą ognia. Odłączywszy się od większego orszaku wiernych, młodzi Natchnieni skierowali się w stronę Wielodzietnej Pajęczycy – osiedla zamieszkanego przez komunę ubogich grajków i akrobatów – lecz postanowili odpocząć w cieniu potężnej kamienicy o ścianach porośniętych kolorową grzybnią. Zmęczeni usiedli na szerokich schodach; upojeni kazaniem i narkotyczną krwią proroka, wsłuchani we własne oddechy, roześmiani, ale senni. Nataneh oparł się o wyższy stopień. Zimny kamień wrzynał mu się w plecy, lecz chłopak nie zwracał na to uwagi. Zadarłszy głowę, spoglądał na ukryte w mroku sklepienie gigantycznej jaskini, mieszczącej całą Domenę Dzbana. Widział kilka odległych estakad wiszących wysoko nad nimi. Oświetlone spadziowymi lampionami wstęgi wiły się i przeplatały, skupiając w najwyżej położonym punkcie jaskini, u zwanego Węzłem ujścia na powierzchnię. Lecz z miejsca, z którego Nataneh obserwował wsparte na potężnych kolumnach estakady, widocznych było tylko kilka z nich, niknących, to znów wyłaniających się zza olbrzymich stalaktytów – skalnych tworów podziurawionych rozlicznymi kanałami, w których gnieździły się kolejne ludzkie roje. Stalaktyty wisiały w żelaznych obejmach, podłączonych do niewyobrażalnie długich kabli, którymi nieprzerwanie płynęła energia potężnych zaklęć, wspierających strukturę tych wielkich sopli. Bez tego, wydrążone w środku niczym termitiery, skalne dzielnice porozpadałyby się, grzebiąc w ten sposób tysiące istnień. Chłopak próbował wyobrazić sobie, jak to wszystko zmieni się po przeistoczeniu Vakkerby w Gan Eden, ale natchnienie najwyraźniej zaczęło słabnąć, bo z coraz większym trudem przywoływał ekstatyczny nastrój opowieści o Ogrodzie Rozkoszy. Wypluł gromadzącą się ślinę i spojrzał na przyjaciół. Oddychali ciężko, zmęczeni. Przypominali groteskowe ozdoby schodów, rzeźby utoczone z poszarzałego ciała i brudnych tkanin.
– Musimy iść dalej – powiedział. – Niebawem zaczną gasić latarnie.
Często zastanawiał się, po co w ogóle w Domenie Dzbana gaszono światła. Jakiś osobliwy imperatyw zmuszał władze do aktu oszustwa – dozorcy poszczególnych dzielnic rozchodzili się wieczorem, o Godzinie Prochu, by przykręcać po kolei dopływ rafinowanej spadzi do topników ulicznych lampionów. Wprawdzie pojmował, że chodzi zapewne o oszczędność, nie mógł jednak zrozumieć, po cóż dopasowywać porę snu do nocy panującej na powierzchni, skoro i tak życie w podmieście toczyło się przez całą dobę niemal bez zmian. Jedynym, co odróżniało w Domenie Dzbana dzień od nocy, było właśnie światło latarni; większość gaszono całkowicie, nieliczne pozostawiając przyciemnione, emitujące ledwie nikły blask.
Przyjaciele nie kwapili się do dalszej drogi, znużeni całym dniem na nogach i wciąż trochę omamieni działaniem narkotyku. Jeden z nich, chłopak o imieniu Fadna, mieszkaniec sąsiadującego z Wielodzietną Pajęczycą osiedla Ropoezji, wyrecytował ospale:
Światło mych oczu
Prowadzić będzie drogą rozkładu
Lecz zanim karmić nas zaczną
Robakami
I nim odtrąbią hymny zwycięstwa
Ponad nami
Odstąpię od świetlnych bram i pójdę
Kanałami

By stopić się z mrokiem czarnych zwierciadeł Wydawać by się mogło, że młody ropoeta nagle zasnął na siedząco, lecz po chwili obrócił się do reszty towarzystwa z miną wyrażającą skupienie.
– Słyszycie to?
– Taa... – odparła Edela, dziewczyna o zniekształconej, przypominającej rybi pysk twarzy. – To było... no, nawet tego... może być. Znaczy, dobre... na swój sposób.
– Nie o to mi chodzi. Słuchajcie!
Nataneh już słyszał. Świst blaszanych piszczałek wdarł się w ospałe powietrze zaułka. Dźwięk opadł na nich miażdżącą falą, a wraz z blaszanym jazgotem pojawili się Czyści.
I ciosy.
Energicznym kopnięciem posłano go na bruk. Spadł ze schodów, tłukąc sobie ramię i bok. Kolejny cios sprawił, że Nataneh zabarwił krwią kilka brukowych kostek.
Brakowało mu siły, by się podnieść. Potoczył wokoło otępiałym wzrokiem. Czaszka pulsowała tępym bólem, dłonie i kolana drżały. Przewrócił się i wyrżnął czołem w granit krawężnika.
Z żabiej perspektywy obserwował chaotyczną walkę.
Starcie rozgrywało się niejako ponad nim, w podniebnej krainie schodów, kamienicznego gzymsu i niskiego ceglanego balkonu, odgradzającego koryto zaułka od wyższego poziomu głównej ulicy. Posiadający ponad dwukrotną przewagę liczebną bojówkarze dosłownie zmietli zaskoczone ofiary ze stopni. Fadna próbował uciekać nisko zawieszonym gzymsem kamienicy, lecz wyciągnięte ręce pochwyciły go za nogawki spodni i, bez litości rzuciwszy o ziemię, opadły gradem ciosów na okrwawioną głowę, deformując dziko przerażoną twarz. Młody ropoeta dosłownie utopił się we własnej krwi.
Walczący opanowali niemal cały zaułek, choć bardziej przypominało to okrutną egzekucję niż walkę. Skąpane we krwi kalosze deptały po powalonych ciałach, noże i kastety krzesały karmazynowe iskry, trąc o gardła i twarze Natchnionych. Nataneh nie potrafił już odróżnić przyjaciół od rdzawych cieni; stłoczonych, wciśniętych między kamienie i cegły.
Ze zgrozą odmalowaną na niby-rybim pysku Edela dała się zaciągnąć na stertę śmieci zalegających w kącie między kamienicą a odrapanym murem starej, nieużywanej rozdzielni. Tam Czyści cisnęli dziewczynę na stos nieczystości. Jeden z napastników wydobył z kieszeni butelkę ze smoliwą. Edela, dotąd raczej podatna woli oprawców, z krwawiącymi ustami i podbitym okiem, jęła się szarpać i wić dziko niczym węgorz. Mężczyźni przygnietli ją do podłoża, jeden nadepnął jej na klatkę piersiową. Nataneh ze zgrozą obserwował przerażający, rozgrywający się błyskawicznie spektakl.
Smoliwa obficie spłynęła po rękach Edeli. Zaraz pojawiły się zapałki. Płomień wystrzelił w górę, przemieniając ręce dziewczyny w ogniste skrzydła. Edela wrzeszczała w bólu i trwodze, Czyści śmiali się do rozpuku, patrząc na cierpienia ofiary. Po chwili hałda śmieci zajęła się ogniem i mężczyźni musieli odstąpić, by uniknąć przypadkowych poparzeń. Edela poderwała się na nogi, wrzask rozdarł spasione strachem powietrze zaułka.
Ogień dopadł rybiej twarzy, ogarniając po chwili całe ciało dziewczyny. Ta rzuciła się w kierunku prostopadłej ulicy, biegnąc, to znów przewracając się, piszcząc, sapiąc i skwiercząc.
– Macie tu swój Miazmat, swoje Święte Tchnienie, brudasy! – wykrzyknął Apossa, zaraz eksplodując śmiechem podobnym do rżenia. Zawtórowali mu pozostali, jedynie Lebero się nie śmiał.
Pochwyciwszy czerwony megafon, przycisnął go do ust.
– Zbieramy się, chłopcy! Biegiem!
Nataneh patrzył za znikającymi bojówkarzami, uświadamiając sobie, że pozostał jedyną żywą osobą w zaułku. Wokoło leżały trupy przyjaciół, pod odległą ścianą dopalała się biedna Edela. Jeszcze przed chwilą zdawała się żałośnie jęczeć, ale Nataneh zrozumiał, że to on sam jęczy. W bezsilnej złości, gniewie i rozpaczy rozgryzł sobie wargę i popłakał się piekącymi łzami.
Ktoś wyjrzał przez okno, zatoczył wzrokiem łuk, dostrzegł trupy i spojrzał na skulonego pod ścianą Nataneha. Spotkali się wzrokiem – chłopak i starszy mężczyzna w oknie. Ten ostatni po chwili dobył starego kapcia i rzucił nim w Nataneha. Postrzępiony, płócienny półbut trafił młodzieńca dokładnie w czoło, na moment przylgnął do skóry i opadł na bruk z cichym plaśnięciem.
– Jak nie przestaniesz jęczeć pod moim oknem, to zejdę do ciebie i dopiero będziesz miał powód do płaczu!
Okiennice zamknęły się z trzaskiem. Swąd płonących nieopodal śmieci i dogasającego ludzkiego ciała mieszał się z aromatem miasta, dodając nutę smutnej ironii do Wielkiego Kotła pełnego gęstej i parującej zupy na kościach rozpaczy i strachu.
Nataneh podźwignął się i odszedł, nie oglądając się już na martwych przyjaciół.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~olewka

Użytkownik niezarejestrowany
    ...
Ocena:
0
trzeba będzie kupić :D
10-11-2009 22:38
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
ale okładkę to przywalili:( Pierwsza odsłona była miodna, a to?
11-11-2009 00:03
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Kilka newsów w dół był link do strony autora okładki, a tam widać jak on chciał to zrobić. Zobacz tu http://darkcrayon.blogspot.com/200 9/10/dziki-mesjasz-ilustracja.html
11-11-2009 08:20
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Te odrzucone szkice wydają się dużooooooo ciekawsze.
11-11-2009 10:43
malakh
   
Ocena:
0
Ta lepsza;D
11-11-2009 10:46
E_elear
   
Ocena:
0
Tak długo zastanawiałem się a potem, zwlekałem z kupnem "Głową w mur", że zastała mnie jego kontynuacja "Dziki Mesjasz". No nic poczekam jeszcze trochę, może to i dobrze kupie obie książki za jednym zamachem i od razu obie przeczytam. Bo jedno wiem już na pewno "trzeba będzie kupić".
14-11-2009 00:29

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.