Dziewięciu Książąt Amberu (audiobook)

(Od)dajmy głos klasyce

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Dziewięciu Książąt Amberu (audiobook)
Sześć godzin i czterdzieści pięć minut. Właśnie tyle czasu potrzeba, by przesłuchać pierwszy tom Kronik Amberu w interpretacji Rocha Siemanowskiego. Czy warto poświęcić tyle czasu na historię, która po raz pierwszy została w Polsce wydana już blisko 30 lat temu?

Dziewięciu książąt Amberu otwiera motyw, który dziś najczęściej wywołuje uśmieszek politowania na twarzy odbiorcy. Ileż to razy mieliśmy do czynienia z bohaterem, który odzyskuje przytomność i uświadamia sobie, że nie wie ani kim jest, ani gdzie się znajduje. Zresztą zagranie z utratą pamięci nie należało do nowości już w 1970 roku, kiedy to tom otwierający bodajże najbardziej znany cykl Zelaznego ukazał się w Stanach. I choć motyw ten zdaje się być wyeksploatowany do granic przyzwoitości, to trzeba przyznać, że autorowi udaje się tchnąć w niego nowe życie, a cały proces odkrywania, kim właściwie jest protagonista, to największa zaleta omawianej powieści. Ale czy czas obszedł się równie łaskawie z pozostałymi aspektami tej historii?

Corwin – bo tak nazywa się bohater, z którego perspektywy śledzimy opowiadaną historię – budzi się w łóżku amerykańskiego szpitala. Dzięki wielkiej przebiegłości, ogromnej odwadze, wręcz nieludzkiej sile fizycznej i ostremu jak brzytwa umysłowi udaje mu się przechytrzyć dyrektora prywatnej placówki, w której został zamknięty wskutek pewnej intrygi, by następnie trafić do posiadłości siostry. Szybko okazuje się, że by zliczyć liczne rodzeństwo Corwina potrzeba palców obu dłoni, a co więcej – wszystkich członków tej tajemniczej rodziny łączą niezwykle skomplikowane relacje, w których nie brak wrogości. Od utarczek słownych, przez agresywne przepychanki i pojedynki na miecze, na regularnej wojnie kończąc – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Czytelnik, próbując połapać się w intrydze, która nieśpiesznie się przed nim rozwija, dochodzi do wniosku, że w rodzinach królewskich pokłady zaufania wobec braci i sióstr są odwrotnie proporcjonalne do liczebności członków rodu. Do najmocniejszych stron powieści należy badanie zależności pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny i obserwowanie, w jaki sposób powrót Corwina wpływa na poszczególne postacie, zaś największa satysfakcja płynie ze scen, w których dochodzi do bezpośrednich konfliktów pomiędzy skłóconym rodzeństwem. 

O ile jednak skomplikowane rodzinne relacje mogą tworzyć fundament pod ciekawą historię, to nie mielibyśmy do czynienia z powieścią fantastyczną, gdyby na tym Zelazny poprzestał. Czym więc właściwie jest ten cały Amber? Można to wyrazić w bardzo lapidarny sposób: Amber jest pępkiem świata. Prawdziwego świata. Tak się bowiem składa, że doskonale nam znana Ziemia nie jest niczym więcej jak niedoskonałym odbiciem Amberu, jednym z wielu cieni, które wchodzą w skład ogromnego wieloświata. Zaś książęta Amberu, a więc Corwin i jego bracia oraz siostry, to garstka wybrańców, którzy nie tylko są w stanie wędrować pomiędzy cieniami, lecz potrafią je także do pewnego stopnia kontrolować, kształtować i zmieniać. Nasz bohater ostatnie kilkaset lat spędził na cieniu Ziemi, który sobie w tym czasie bardzo ukochał; brał udział w wielu wydarzeniach, które znamy z podręczników historii – powieść balansuje więc na styku science fiction i fantasy, co w nieco innej formie i znacznie później eksplorował również Jarosław Grzędowicz np. w Panu Lodowego Ogrodu. Mimo swojej wiekowości, za sprawą jakości zwrotów akcji, rozwoju wydarzeń i części drastyczniejszych scen, Dziewięciu Książąt Amberu kojarzy się też raczej ze względnie współczesnym, najpopularniejszym cyklem Georga R.R. Martina niż bliższym powieści historycznie fantasy posttolkienowskim. 

Istnieje jednakże jeden aspekt, który łączy Tolkiena i Amerykanina o swojsko brzmiącym nazwisku – deskryptywny styl pisania, który dziś już nieco trąci myszką. Zelazny często woli streścić najbardziej emocjonujące wydarzenia, zamiast pokazywać je czytelnikowi. Wątki, które w dzisiejszych czasach rozwinięte zostałyby w samodzielne powieści, tu opisywane są dwoma lub trzema zdaniami, rzadziej akapitami. Wydarzenia prowadzące do zmniejszenia liczebności armii z dwóch milionów do zaledwie kilkunastu tysięcy opisane są w kilku zdaniach, natomiast przedzieraniu się przez wąską górską ścieżkę, które ogranicza się do wymieniania ilu żołnierzy zginęło na danym schodku, Zelazny potrafi poświęcić kilka stron. Amerykański autor znacznie lepiej radzi sobie w dialogach i opisach kreujących świat, niż w scenach akcji – choć i tu należy dokonać rozróżnienia, gdyż im mniejsza skala wydarzeń, tym lepiej wychodzą mu takie sceny (zwłaszcza pojedynki rodzeństwa!). Wymieniając słabsze strony powieści należy także wspomnieć o poczuciu niewykorzystanego potencjału, które momentami natarczywie towarzyszy czytelnikowi. Choć wieloświat daje wielkie pole do popisu wyobraźni, szybko okazuje się, że pozostałe cienie – oprócz cienia Ziemi rzecz jasna – zamieszkane są przez rasy identycznych stworzeń, do charakterystyki których wystarczą dwa epitety. 

Próbując rzetelnie ocenić kanon światowej fantasy, do którego bezsprzecznie należą powieści Zelaznego osadzone w świecie Amberu, teraźniejszy recenzent mierzy się z bardzo trudnym zadaniem. Z jednej strony w powieści znajdziemy motywy, które dziś uważane są za wyjątkowo oklepane, z drugiej – Amerykanin używa ich z wielką wprawą. Deskryptywny styl, który nijak się ma do dzisiejszych standardów może męczyć – lecz przecież powieść Zelaznego to wciąż lektura znacznie bardziej lekkostrawna od ciągnących się bez końca opisów drogi z pierwszego tomu Władcy Pierścieni. Nie do końca jeszcze rozwinięty potencjał wieloświata i związane z nim skróty myślowe zwyczajnie irytują, natomiast gęsta sieć intryg łącząca wszystkich książąt Amberu z powodzeniem mogłaby stanowić pierwowzór jednego z rodów w świecie Pieśni Lodu i Ognia.

Dziewięciu książąt Amberu nie jest lekturą dla wszystkich. Niewątpliwie stanowi jeden z fundamentów fantasy, jaką znamy dziś i serię Zelaznego można wymieniać jednym tchem obok innych wielkich dzieł gatunku, przez co stanowi lekturę obowiązkową dla wszystkich, którzy chcą poznać korzenie i stać się bardziej świadomymi czytelnikami tego nurtu. Jeśli jesteście na bieżąco ze wszystkimi nowościami, to Amber może stanowić dla was ciekawą odskocznię – a że przypomina raczej dłuższe opowiadanie, można się z nim zmierzyć w dwa, trzy wieczory. Jeżeli jednak szukacie czegoś w stylu Sandersona, Abercrombiego, Wattsa itd., możecie (przynajmniej na razie) odpuścić sobie tę pozycję, gdyż raczej nie trafi w wasze gusta.