Dzień czwarty
Książka Sary Lotz nie ma jednej postaci głównej, jest za to kilka pierwszoplanowych: Maddie, asystentka medium Celiny del Ray, ochroniarz Devi, psychopata Gary, starsze przyjaciółki Helen i Elise, posługaczka Althea, doktor Jesse i bloger Xavier, chcący zdemaskować wspomniane medium. Każda z tych osób coś ukrywa – może być to niecna przeszłość lub mroczne plany związane z rejsem. Jednak w pewnym momencie staje się coś dziwnego – statek traci nagle wszystkie kanały łączności. Nie działają telefony komórkowe, internet, a maszyny napędzające okręt odmawiają posłuszeństwa. Jako że na pokładzie statku płyną setki ludzi, łatwo przewidzieć, że te okoliczności mogą wywołać wśród wielu z nich co najmniej nerwowość. Czy te feralne wydarzenia mają coś wspólnego z faktem organizowania przez Celinę seansów, podczas których uczestnicy mogą kontaktować się z duchami tych, którzy odeszli?
Muszę przyznać, że autorka bardzo umiejętnie buduje nastrój. Każdy rozdział pozwala czytelnikom towarzyszyć innej postaci pierwszoplanowej, a dopiero ich zebrane razem przeżycia rysują obraz statku, na którego wszystkich pokładach zaczyna rozprzestrzeniać się coraz większy chaos. Ze strony na stronę coraz bardziej czuć niemal namacalny, klaustrofobiczny klimat, przesycony dziwnymi zdarzeniami, które wydają się nie mieć nic wspólnego ze zwykłym światem. Postaci pierwszoplanowe są bardzo zróżnicowane i z pewnością każdy znajdzie przynajmniej jedną, za której sukces będzie trzymać kciuki; trafią się również osoby, do której poczujemy nienawiść od pierwszej chwili. Zgodnie z regułami horrorów, im dalej w powieść, tym atmosfera coraz bardziej gęsta, aż dochodzimy do niespodziewanego finału…
No właśnie, finał. Powiem szczerze, że nazwać go dziwnym, to tak, jakby wygraną w lotto nazwać miłym dodatkiem do comiesięcznej wypłaty. Z jednej strony należy się Lotz plus za oryginalność, z drugiej – można mieć dwa zastrzeżenia. Po pierwsze – pasuje on do reszty powieści jak pięść do nosa. Po drugie – autorka po prostu nie miała pomysłu na zakończenie historii i dlatego końcówka jest taka, a nie inna. A wieńczący „Dzień czwarty” epilog wydaje się żywcem wzięty z innej powieści. Do momentu dojścia do finału wszystko jest w porządku – powieść toczy się wartko, postacie opisane są jak żywe, czytelnik jest ciekaw, jakie będzie rozwiązanie zagadkowych wydarzeń, a potem nagle… no właśnie, to już każdy musi ocenić po swojemu.
Podsumowując – „Dzień czwarty” jest wciągającą powieścią, jednak finał podzieli czytelników na dwie kategorie. Pierwsza to osoby, którym się spodoba i docenią jego oryginalność. Druga – czytelnicy, którzy poczują się rozczarowani i zirytowani zakończeniem. A więc czy sięgnąć po tę powieść? Można, ale uprzedzam – zakończenie może zarówno zachwycić, jak i rozczarować. Czytacie na własne ryzyko!
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Autor: Sarah Lotz
Tłumaczenie: Maciej Wacław
Wydawca: Akurat
Data wydania: 2 sierpnia 2017
Liczba stron: 416
Oprawa: miękka
Format: 151×228mm