» Recenzje » Dziedzic Zaklinaczy

Dziedzic Zaklinaczy

Dziedzic Zaklinaczy
Kiedy odkładałem na półkę Dziedzica smoka, sądziłem, że to już koniec mojej przygody z Kronikami dziedziców, i nie mogę powiedzieć, bym szczególnie nad tym rozpaczał. Po najnowszą część cyklu sięgnąłem więc głównie z recenzenckiego obowiązku. I zostałem przyjemnie zaskoczony.

Brazylijska komuna Wajdlotów zwana Thorn Hill z niewyjaśnionych przyczyn ulega zagładzie. Giną wszyscy dorośli, jednak część dzieci uchodzi z życiem. Choć muszą one zmagać się z magicznymi mutacjami i chorobami, ich moce przewyższają wszystko, do czego są zdolni "normatywni", toteż same siebie nazywają sawantami. Jednym z nich jest Jonah Kinlock, zaklinacz. Po powrocie do Stanów zamieszkał wraz z innymi ocalonymi w Ostoi, położonym w Ohio ośrodku stanowiącym połączenie hospicjum i szkoły. Kilka lat po tragedii został najskuteczniejszym z trenowanych tam zabójców należących do organizacji zwanej Wilczą Jagodą, polującej na nieumarłe cienie. Jego los splata się z losem Emmy Claire Greenwood, zbuntowanej nastolatki wychowanej przez starzejącego się bluesmana w świecie muzyki, nie magii. Gdy pewnego dnia znajduje ona umierającego dziadka z ostrzegawczym listem w dłoni, musi uciekać od dawnego życia i przypadkiem daje się wplątać w pełen intryg świat polityki czarodziejów.

Wydarzenia opisane w Dziedzicu zaklinaczy umiejscowione są krótko po wypadkach z trzeciego tomu Kronik dziedziców. Można by zatem mówić o typowej kontynuacji cyklu, gdyby nie zupełnie nowy zestaw bohaterów i znaczące przesunięcie akcentów w fabule. Zmagania o władzę pomiędzy gildiami wciąż mają miejsce, możemy też przyjrzeć się magicznej scenie politycznej po podpisaniu nowych Zasad Współżycia, ale wątki te, przynajmniej na razie, stanowią tło dla całkiem innej historii. Chwilowo przyglądamy się, jak Jonah i Emma próbują odkryć sekrety Thorn Hill, cieni i tajemniczych zabójstw, jednocześnie wikłając się w nieunikniony wątek miłosny.

Ten ostatni stanowi zresztą najsłabszy punkt całej powieści. Teoretycznie wszystko jest na swoim miejscu – wiarygodnie i plastycznie przedstawione emocje, całe wiadra młodzieńczych hormonów, nieszczęśliwa miłość bez perspektyw na pomyślne zakończenie. Problem w tym, że powieść ociera się o autoplagiat. Relacje pomiędzy naszą dwójką jako żywo przypominają bowiem skomplikowane początki związku Madison Moss i Sepha McCauleya, aczkolwiek szczęśliwie tym razem obyło się bez trójkąta miłosnego. Mamy więc silne przyciąganie po obu stronach, strach jednej z osób przed zbliżeniem się (zresztą dobrze umotywowany), do tego kilka mrocznych tajemnic – wszystko to buduje między bohaterami ogromne napięcie. Podziwu godny jest też talent Jonaha do komplikowania sobie życia poprzez konstruowanie kolejnych szytych grubymi nićmi kłamstw. Chociaż więc teoretycznie Dziedzic zaklinaczy świetnie spisuje się jako romans młodzieżowy, to wrażenie déjà vu podczas lektury jest nieodparte.

Również bohaterowie mocno przypominają tych już znanych, zostali jednak skonstruowani nieco lepiej. Nijakie, nie zapadające w pamięć postacie były podstawowym mankamentem wcześniejszych tomów Kronik, lecz tym razem widać jakiś postęp. Choć wciąż trudno mówić o pełnokrwistych, wyrazistych czy choćby wiarygodnych osobowościach, to jak na standardy powieści młodzieżowej jest nieźle. Tu i ówdzie da się dostrzec nieco bardziej złożone charaktery, a niektórzy z bohaterów potrafią nawet zainteresować.

Jonah, ze swoim wiecznym poczuciem krzywdy i przekonaniem, że tylko on jeden na świecie ma rację, jest nastolatkiem w każdym calu. Widać, że autorka chciała obarczyć go mrocznym brzemieniem wyrzutów sumienia ze względu na wykonywaną profesję, jednak nie całkiem jej się to udało – choć każdy zniszczony nieumarły to dla niego nowa porcja żalu i wątpliwości, to ludzi zabija ze spokojem godnym Hannibala Lectera. Nieco lepiej wypada jako nieszczęśliwy kochanek, który ze względu na swoją mutację nie widzi szansy na normalny związek. Podobnie Emma to udana konstrukcja nastolatki, choć również w tym przypadku należy podziwiać odporność psychiczną – na oczach dziewczyny kilkakrotnie umierają bliscy jej ludzie, ona jednak nie traci czasu na próżne żale, gdyż zbyt zajęta jest swoim pozornie nieodwzajemnionym uczuciem i wrażeniem wyobcowania.

Jednak gdy przychodzi do ich wzajemnych relacji, wszelka oziębłość emocjonalna natychmiast znika. Oboje cierpią starannie przedstawione i nasycone sporą dawką emocji katusze, raz po raz przekraczając cienką linię pomiędzy miłością a nienawiścią, co autorka daje nam odczuć w pełnej krasie – tworzone przez nią opisy uczuć, dzięki barwnemu językowi i przekonującemu przebiegowi, pozwalają nie tylko wczuć się w sytuację nastoletniej pary, ale też dostrzec stojące za jej nieszczęściem mechanizmy emocjonalne. Chociaż więc charaktery głównych bohaterów mają skazy i wykazują pewne nielogiczności, to przynajmniej dają się zauważyć podczas lektury, dzięki czemu czytelnik nie ma wrażenia, że czyta o losach sklepowych manekinów. Również postacie drugoplanowe (do których zaliczają się też osoby znane z wcześniejszych części cyklu) wypadają nieco lepiej niż poprzednio, wzbudzając zaciekawienie, sympatię lub antypatię.

Choć Dziedzic zaklinaczy stanowi jedynie pierwszy tom nowego podcyklu, przez co jego fabuła ledwie dotyka rysującej się gdzieś w tle wielkiej intrygi, to na nudę podczas lektury narzekać nie sposób. Morderstwa, strzelaniny, wybuchy, spiski i awantury (te ostatnie w dużej liczbie i z każdego możliwego powodu) wypełniają kolejne rozdziały, poprzetykane tu i ówdzie wątkiem romantycznym i czasem jakimś lżejszym momentem. Narracja prowadzona jest dynamicznie, jedynie od czasu do czasu napotkamy spowalniające, acz przydatne wstawki przypominające wydarzenia z poprzednich tomów lub istotne dla fabuły szczegóły świata przedstawionego. Znajomość poprzedzającej tę część trylogii nie jest więc konieczna, choć zdecydowanie pomaga.

Największą i najprzyjemniejszą niespodzianką była jednak siła, z jaką wciągnęła mnie lektura. Poprzednio zdarzało mi się nudzić w czasie czytania i to nawet w teoretycznie najciekawszych momentach, takich jak finałowe batalie. Tym razem każda próba odłożenia książki kończyła się nieuchronną klęską. Choć fabuła bywa przewidywalna, a finał ponownie mnie rozczarował – autorka zdecydowała się na sztampowy cliffhanger – to przez większość czasu bawiłem się świetnie i przez pięćset stron przebiłem się w niecałe dwa dni, co ostatnio raczej mi się nie zdarzało.

Dziedzic zaklinaczy to powieść młodzieżowa niepozbawiona wad, spośród których najważniejsze to co najwyżej przeciętni bohaterowie, wtórny wątek romantyczny i brak oryginalności. Stanowi ona jednak wyraźny krok naprzód w porównaniu do tomów poprzednich i daje nadzieję, że dalszy ciąg Kronik dziedziców będzie jeżeli nie dobry, to choćby przyzwoicie przeciętny.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.0
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Dziedzic Zaklinaczy
Cykl: Kroniki dziedziców
Tom: 4
Autor: Cinda Williams Chima
Wydawca: Galeria Książki
Data wydania: 8 października 2014
Oprawa: miękka
Cena: 39,90 zł



Czytaj również

Dziedzic wojowników - Cinda Williams Chima
Przeciętne otwarcie
- recenzja
Władcy dinozaurów
Dinozaury nie wymarły
- recenzja
Dziedzic smoka
Niezbyt wielki finał
- recenzja
Dziedzic czarodziejów
Seph, czarownicy i stare waśnie
- recenzja
Karmazynowa korona - Cinda Williams Chima
Perła w koronie
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.