» Recenzje » Dwanaścioro z Paryża

Dwanaścioro z Paryża


wersja do druku
Dwanaścioro z Paryża
Parafrazując stwierdzenie Petroniusza – jeden trup czyni większe wrażenie, niźli ich setka – można je odnieść do Dwanaściorga z Paryża pióra Tima Willocka, kontynuacji przygód kapitana Matthiasa Tannhäusera, którego wcześniejsze dokonania zostały opisane w Religii. Tym razem bowiem autor najwyraźniej uznał, iż, aby drugi tom uczynić bardziej interesującym, należy zintensyfikować sceny rzezi. Lecz ów zamiar, miast sprawić, by czytelnik bez reszty dał się pochłonąć owym opisom, wywołuje w pewnym momencie uczucie głębokiego przesytu. Mimo to jednak książkę można określić mianem złodzieja czasu, gdyż po rozpoczęciu lektury nie sposób się od niej oderwać.

Siedem lat upłynęło od czasu heroicznej obrony Malty przed turecką nawałą. Matthias Tannhäuser – aktualnie hrabia de la Penautier, Kawaler Łaski magistralnej Zakonu Świętego Jana i szczęśliwy małżonek pięknej Carli – zdążył się już znudzić sielankowym życiem w posiadłości hrabiny. Zatem, gdy jego żona otrzymała zaproszenie na ślub Małgorzaty de Valois i Henryka Nawarskiego, który miała uświetnić swą mistrzowską grą na violi da gamba, wpierw wyprawił ją bez żadnego sprzeciwu, ale już od chwili, gdy jej powóz zniknął mu z oczu, zaczął się niepokoić. Wiedział bowiem doskonale, jakim niebezpiecznym miejscem stał się Paryż, rozdarty pomiędzy katolików i hugenotów, a wizja Carli w zaawansowanej ciąży, która miała trafić do owego ognistego kotła, bynajmniej go nie uspokajała. Zatem, będąc człowiekiem czynu, postanowił wyruszyć w ślad za nią. Jednak gdy tylko przekroczył miejskie mury, wplątał się w wielowarstwowy spisek, którego celem była nie tylko walka o władzę, co kapitan, który niejeden raz w podobnych rozgrywkach już uczestniczył, przyjąłby ze stoickim spokojem. Dowiedziawszy się natomiast, iż Carla zaginęła, zapłonął zimną żądzą zemsty.

Jego vendetta jest zasadniczą treścią książki. Po pierwszych kilkunastu stronach odnosi się wrażenie, iż Matthias będzie jednym z pionków uczestniczących w, zdaniem jednego z bohaterów powieści, "rozgrywce stada upasionych szczurów, mieszkających wraz z pająkami w gnieździe węży, otoczonym przez plujące trucizną ropuchy". Dodatkowo Willock przewrotnie sugeruje, iż jego niebaczne słowa wywołały masakrę w czasie Nocy Świętego Bartłomieja. I zaraz potem dokonuje nagłej wolty, przenosząc akcję z rejonów zbliżonych do tronu na ulice Paryża i skupiając się na całkowicie prywatnej i wielce krwawej próbie poszukiwań hrabiny. A kiedy Matthias jest przekonany o jej śmierci – na makabrycznej za ów czyn zapłacie. Czyni to w sposób niezwykle widowiskowy, by nie rzec wręcz – spektakularny na epicką skalę. Wędrówka Tannhäusera poprzez stosy trupów, do których ilości w znacznej mierze się dzielny kapitan przyczynia, to opis narastającego w nim szaleństwa. Zresztą niemalże od pierwszej strony zachowuje się on jak fanatyk opętany żądza mordu, kiedy potrafi pobić przygodnie spotkanego szlachcica za to, iż ten krzywo na niego spojrzał, a następnie wymordować (cóż z tego, iż w walce określonej mianem pojedynku, skoro przeciwnicy już od pierwszej chwili nie mieli żadnych szans na przeżycie) jego braci, oszczędzając jedynie najmłodszego. A w miarę rozwoju akcji ten krwawy obłęd narasta. I nie tłumaczą go ani okoliczności, ani próby wybielenia dokonywane przez Willocka, który najwyraźniej darzy swego protagonistę ogromną sympatią. Cóż bowiem znaczą filozoficzne słowa, włożone w usta kapitana, iż Jedyną manifestacją mądrości człeka mądrego jest współczucie… dla bezwartościowych i odrzuconych… dla ofiar silnych. Wszystkie inne ścieżki, choćby najbardziej chwalebne, prowadzą do pustki i szaleństwa, skoro owego współczucia Matthiasowi przez prawie cały czas brakuje, natomiast  morderczego zapału posiada aż nadto.

W Religii jego wizerunek – suma cech pozytywnych i negatywnych – był w miarę zrównoważony, co pozwalało obdarzyć kapitana sympatią. Teraz jedynym określeniem, które go definiuje jest bycie zimnym, cynicznym mordercą, który zabija nie dlatego, iż musi, ale dlatego, że to lubi. A kolejne trupy w swojej kolekcji podsumowuje z ironią, iż delikwent mu się nie podobał, lub posiadał wypchaną sakiewkę, a wedle sentencji Cycerona – Nie ma tak dobrze bronionej fortecy, której nie można by było zdobyć pieniędzmi. Ma wszak przed sobą cały Paryż do zdobycia. Jego czynów nie usprawiedliwia ani miłość do Carli, ani lęk o nią. Jest niczym wylosowana dla niego karta Tarota z wizerunkiem Śmierci – ogień kroczy przed nim, a krew spływa po jego śladach. Jednocześnie  przypomina wynaturzoną wersję Nadczłowieka – wojownika idealnego, o niespożytych siłach, władającego każdym rodzajem broni. W ciągu jednego dnia uśmierca grubo ponad sto osób, a przychodzi mu to łatwo, niczym splunięcie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Ten Dance Macabre, iście śmiertelny balet, opisany jest nadzwyczaj drobiazgowo, podziw budzi wyobraźnia pisarza, który posiada umiejętność wykoncypowania jakże wielu sposobów pozbawiania życia, nie powtarzając się przy tym ani razu. Lecz jest to uznanie mocno podszyte zgrozą. O ile w Religii sceny bitewne, choć liczne, nie stanowiły dominanty, to w Dwanaściorgu… rozgrywają się niemalże na każdej karcie ponad ośmiusetstronnicowej powieści. I jest ich stanowczo zbyt wiele, by poruszały. Po pewnym czasie zaczęłam na nie patrzeć niczym na kliniczny opis skutków narastającego obłędu Matthiasa: beznamiętnie, zakładając się sama z sobą, jakąż to następnym razem metodę uśmiercania przeciwników obierze. W opozycji do owych scen stoją momenty, w których giną towarzysze Tannhäusera. Wówczas śmierć przychodzi delikatnie, niczym kochanka przynosząca spokój i ukojenie, ich odejście ukazane jest w estetyce japońskiego rytuału mono no aware -  kontemplacji aury melancholii i podszytego patosem smutku związanego z przemijaniem.

Tannhäuser nie jest samotny w swej krwawej eskapadzie. Towarzyszą mu dzieci – sieroty poznane na ulicach nekropolii, jakim stał się po Nocy Świętego Bartłomieja Paryż. Przerażone, zaszczute, zmuszone do oglądania śmierci swych najbliższych, lecz jednocześnie pełne gniewu i pragnienia zemsty. Ów wątek wydał mi się zmultiplikowaną wersją historii opowiedzianej w Leonie zawodowcu – Matthias uczy bowiem swych podopiecznych swego fachu, czyniąc z nich małych zabójców, ukształtowanych na jego obraz i podobieństwo. A oni wielbią go, niczym herosa. Oszpecony przez zajęczą wargę złodziejaszek Grégoire, młodziutki polski szlachcic Juste, którego braci na samym początku Matthias uśmiercił, Pascale, córka hugenockiego drukarza, aż nazbyt chętnie szkoląca się w krwawym rzemiośle, dziecięce prostytutki, młodociani żebracy – wszyscy oni stanowią orszak personifikacji śmierci, którą stał się kapitan.

Razem przyjdzie im przemierzyć najbardziej plugawe zaułki Paryża, wkroczyć do zakazanej dzielnicy największych mętów, zwanej Królestwem Kukanii, którym rządzi Infant – zdeformowany przez syfilis Grymonde. On to, obok Tannhäusera jest głównym bohaterem powieści. Początkowo jawi się jako zdecydowanie czarny charakter, gdy wraz ze swymi pomagierami porywa Carlę nie oszczędzając nikogo w domostwie przez nią zamieszkiwanym. Lecz potem, oczarowany przez hrabinę, staje się wpierw niezbyt chętnym pomocnikiem Matthiasa, by na koniec wznieść się w jego obronie na wyżyny heroizmu. I, w odróżnieniu od kapitana, jego zachowanie można racjonalnie wytłumaczyć, kiedy Willock odsłania jego dramatyczną przeszłość, tudzież eksploruje otchłań pokaleczonej duszy. Zresztą ta postać jest bardzo silnie zainspirowana Quasimodem Wiktora Hugo (a opis Kukanii to odmalowany w znacznie czarniejszych barwach Paryż opisany w Dzwonniku z Notre Dam"). Na tle tych dwóch silnych i charakternych mężczyzn bardzo nieciekawie rysuje się obraz Carli – w Dwanaściorgu… jest ona bardziej damą w opresji, którą należy uratować, niźli pełnokrwistą bohaterką.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Gdzieś, w dalekim tle rozgrywa się polityczny spisek, wedle którego śmierć hrabiny de la Penautier była precyzyjnie zaplanowanym elementem rozgrywki pomiędzy katolikami, a hugenotami. W ujęciu Willocka mało się oni różnią, sugeruje wręcz, iż protestanci sami wykuli swój los, uważając się za wybrańców Boga i z lubością napawając statusem niewinnych ofiar, pełni bigoterii, skłonni, jak wszyscy fanatycy, do przemocy, w świętoszkowatości nie mający sobie równych, zaś we wszystkich innych formach moralnej degeneracji dorównujący katolikom. Noc Świętego Bartłomieja miała zaś na celu – pod przykrywką religijnego porachunku – dokonanie rzezi na masową skalę, w której nie liczyło się wyznanie, a jedynie na poły bezrozumna rządzą krwi podnieconego tłumu, na poły zaś – okazja do rozlicznych prywatnych rozrachunków.

Trudno sprecyzować, kto jest w Dwanaściorgu właściwym antagonistą Tannhäusera. Rzec można – a imię ich legion, gdyż walczy on zarówno z policją, na czele której stoi lieuntnant criminel z zakonu Świętego Michała Marcel la Tellier, jak i milicją pod przywództwem kapitana Garniera, oddziałami Pielgrzymów Świętego Jakuba, i wreszcie – rozlicznymi bandami złodziei. Willock, w jakże pokrętny sposób sugeruje, iż z la Tellierem łączy Matthiasa zadawniona uraza, po czym pozostawia ów wątek do samego końca nie wyjaśniony, rozwiązując go na zasadzie deus ex machina.

Choć akcja powieści rozgrywa się w szesnastym wieku, zachowania bohaterów są całkowicie współczesne, podobnie jak i język, którym się posługują (zabieg znajomy z Religii), pełen potocznych zwrotów i nie stroniący od wulgaryzmów. Autor tym razem bawi się w trawestowanie znanych motywów, zarówno tych zaczerpniętych z książek, jak i filmowych (tu znów wychodzi jego doświadczenie scenarzysty). Zatem mamy dopasowany do odmiennych realiów motyw bandy straceńców rodem z Parszywej dwunastki; Matthias słyszy docinki, iż kiedyś posunie się o jeden plac za daleko, a cała powieść utrzymana jest w nieco odrealnionej, mrocznej i krwawej poetyce rodem z filmów jakuza-eiga. I choć trudno by ją było zaliczyć do fantasy, to motyw niezniszczalnego bohatera zaczerpnięty jest zdecydowanie z tego gatunku.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Willock pisze w sposób niesamowicie wciągający, jego proza działa, niczym wzrok węża hipnotyzującego swą ofiarę, sprawiając, iż pomimo hektolitrów krwi i stosów ciał ukazanych na kartach Dwanaściorga z Paryża – miast z uczuciem niesmaku, odrzucić tę książkę, pochłaniałam ją nie tylko z recenzenckiego obowiązku. Pisarz dopracował swój warsztat, akcja toczy się niezwykle płynnie, kolejne sceny niemalże samoistnie odciskają się w pamięci. Ponadto ta lektura (choć zdecydowanie nie dedykowana czytelnikom o słabych nerwach) stanowi coś na kształt oczyszczającego rytuału, kiedy, po dotarciu do ostatniej strony czułam – podobnie, jak Matthias opuszczający Paryż, iż właśnie przeżyłam coś niezwykłego, iż otchłań rozpaczy, którą przemierzyłam pozostawiła mnie – wstrząśniętą, lecz jednocześnie bogatą w nowe doświadczenia.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Dwanaścioro z Paryża (The Twelve Children of Paris)
Cykl: Mattias Tannhäuser
Tom: 2
Autor: Tim Willocks
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Wydawca: Rebis
Data wydania: 4 lutego 2014
Liczba stron: 816
Oprawa: miękka
Format: 135x215 mm
ISBN-13: 978-83-7818-401-0
Cena: 47,90 zł



Czytaj również

Religia
Brothers in Arms
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.