Drozdy. Dotyk przeznaczenia - Chuck Wendig

Okładka nieprawdę ci powie

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Drozdy. Dotyk przeznaczenia - Chuck Wendig
Z okładki Drozdów możemy wyczytać, że to thriller, który czerpie między innymi z konwencji urban fantasy i czarnego kryminału, nie wspominając o literaturze sensacyjnej czy powieści drogi. Opisy wydawnicze rządzą się swoimi prawami, ale wprowadzanie czytelnika w błąd nie jest dobrą praktyką – w tej skądinąd dość ciekawej powieści czytelnik nie znajdzie prawie nic, co łączyłoby ją z jakąkolwiek formą fantasy.

____________


Rzecz dzieje się we współczesnej Ameryce, po której przemieszcza się Miriam. To nieco wykolejona dziewczyna, błąkająca się po kraju bez przyczyny ani żadnego konkretnego celu, ale posiadająca szczególny dar. Wystarczy, że kogoś dotknie, a poznaje moment śmierci danej osoby wraz ze wszelkimi szczegółami, takimi jak data, miejsce oraz przyczyna. Zawiązanie akcji następuje w chwili, gdy śladem Miriam zaczyna podążać mężczyzna pragnący wykorzystać jej nietypowe zdolności, a ona sama próbuje zapobiec śmierci jednej z napotkanych osób. Przez te działania wplątuje się w niebezpieczną rozgrywkę, w której przegrana może zakończyć się w najlepszym przypadku szybką śmiercią, a w najgorszym – zniewoleniem i bezwzględnym wykorzystywaniem jej mocy, na co z oczywistych względów dziewczyna nie chce pozwolić.

Jedynym elementem fantastycznym pojawiającym się w całej książce jest dar głównej bohaterki. To jeden z ciekawszych wątków tej powieści, poprowadzony dość dobrze, jeśli chodzi na przykład o sumienie bohaterki (ona nie zabija, ona jest tylko hieną cmentarną, która przy okazji się bogaci – tak myśli Miriam, ale czasem zmaga się z poczuciem, że czasem to może ona powoduje daną śmierć). Natomiast bardzo słabo wypada pojawiający się pod koniec fragment fabuły, który dotyczy głosu w głowie dziewczyny. Nie wiadomo, czym jest: wyrzutami sumienia? drugim "ja"? Co gorsza, rozbija dynamizm akcji i pozwala autorowi zadać parę głupich pytań egzystencjalnych. To główny zarzut wymierzony w budowę powieści – poza tym fabuła jest raczej spójna, pisarz panuje nad sporą liczbą wydarzeń.

Z główną bohaterką wiąże się także inne rozczarowanie. Na początku wydaje się, że Drozdy mają naprawdę silną postać kobiecą – Miriam działa samodzielnie, radzi sobie z niebezpieczeństwami oraz mężczyznami, a napotkane trudności wyzwalają w niej gniew, a nie bezradność. Niestety później napotyka na swojej drodze aroganckiego pozera, mężczyznę ciamajdowatego i ściganego, który cudem nie został jeszcze zabity, a który szantażuje ją bardzo nieudolnie (facet śledzony przez potężnych ludzi, których się boi, i słabszy fizycznie od głównej bohaterki, grozi, że pójdzie na policję z pewnymi zdjęciami). I Miriam pozwala mu się zniewolić. Choć mówi, jak bardzo go nienawidzi i tak dalej, to idzie z nim do łóżka, przeżywa swój pierwszy od dawna orgazm i nie ma pojęcia, dlaczego mężczyzna jej się tak podoba oraz dlaczego tak trudno jej go opuścić. Litości.

Kolejnym problemem tej książki jest główny zły – wszechpotężny szef tajnej i działającej poza prawem organizacji, który dysponuje oddanymi mu zabójcami i posiada prawie nieograniczone zasoby, a jego działalności nic nie blokuje. Bardzo schematycznie poprowadzony, bezlitosny i bezwzględny badass. Trochę ciekawiej prezentują się za to jego pomocnicy, będący odwróceniem typowych ról, jakie skłonni jesteśmy przypisywać płciom (kobieta wcale nie okazuje się delikatna ani wrażliwa, a mężczyzna – ani brutalny, ani chłodny i opanowany).

Mimo co najwyżej średniej kreacji bohaterów Drozdy mają szansę zyskać popularność dzięki sporej ilości nieźle poprowadzonej akcji, swobodnemu językowi i wygadanej protagonistce, która powinna zjednać sobie część czytelników (z kolei część z nich na pewno będzie irytować). Na tym, oraz na dość ciekawym finale, który otwiera nowe możliwości na kolejne części, w zasadzie kończą się zalety Drozdów. Czy to wystarczy? Na parę godzin niezobowiązującej rozrywki z kilkoma dobrymi scenami – zdecydowanie tak.