Kaladin po raz kolejny został zdradzony. Najpierw los odebrał mu możliwość zostania chirurgiem, potem przemienił z honorowego żołnierza w niewolnika. Wszystko wskazuje na to, że mężczyznę czeka następna próba: będzie musiał jeszcze raz zaufać jednemu z ludzi, których nienawidzi. Świat staje bowiem w obliczu kolejnej wojny ze złem – a stojący niegdyś na jego straży obrońcy odeszli.
Droga królów to powieść, która bardzo mocno przypomina poprzednie dzieła Brandona Sandersona ze Z mgły zrodzonym na czele. Pierwszą charakterystyczną cechą prozy Amerykanina, która mogła porwać czytelnika w Ostatnim Imperium, a pojawia się i w najnowszej książce, jest niesamowita plastyczność opisów, dar do tworzenia zapadających w pamięć sekwencji scen, efektowność kolejnych pojedynków i bitew. Droga królów zaczyna się od prawdziwego trzęsienia ziemi; niech o doskonałej jakości tego fragmentu świadczy to, że choć nie znałem ani bohaterów, ani otaczającej ich rzeczywistości, to czytałem z zapartym tchem. Bez wątpienia duża w tym zasługa dosyć szczególnego i bardzo przydatnego autorom fantasy daru Sandersona: drygu do opisywania szeroko pojętej magii. Tyle już mieliśmy opowieści o wszelkiej maści czarodziejach, a autor Stopu prawa wciąż potrafi wymyślić coś nowego: czy to allomancję z poprzednich książek, czy też moc pochodzącą z pochłanianego światła w Drodze królów. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Są przecież jeszcze tajemnicze duszniki, są potężne Odpryski (które czynią pojedynki szermiercze naprawdę wyjątkowymi), są magiczne fabriale. W ten barwny świat wsiąka się błyskawicznie, a kolejne zaskakujące i efektowne rozdziały są źródłem nieustającej przyjemności.
Oczywiście dobrze opisane elementy fantastyczne i widowiskowość to nie jedyne elementy, która sprawiają, że od najnowszej powieści Sandersona trudno się oderwać (a przy okazji kojarzą się z całą jego twórczością). Kolejnym jest bardzo szybko rozwijająca się fabuła. W Drodze królów akcja zwalnia bardzo rzadko. Historia Dalinara rozwija się błyskawicznie, a wątek Kaladina po kilku dłużyznach na samym początku nabiera zabójczego tempa. Na ich tle słabiej wyglądają fragmenty poświęcone Shallan, w których autorowi zdarza się ugrzęznąć. Na szczęście i ten wątek przyspiesza w końcówce powieści. Jeżeli czytaliście doskonałe Imię wiatru, to z pewnością pamiętacie, jak wiele znaczy wartka akcja w porządnym fantasy. Podczas lektury Drogi królów czytelnik się nie nudzi, bo po prostu nie ma kiedy.
Podobieństwa między najnowszą powieścią Sandersona a jego poprzednimi dokonaniami idą jeszcze dalej: uważny czytelnik z pewnością zwróci uwagę na znajomy rozkład ról pośród bohaterów książki. Mamy więc Shallan, która niesamowicie przypomina Vin z początku Z mgły zrodzonego – obie są młodymi, poszukującymi własnej drogi dziewczynami. Ta pierwsza może się okazać o tyle ciekawa, że pod koniec Drogi królów pokazuje, iż wcale nie jest bezwolną marionetką, jak mogłoby się na początku wydawać. Niestety, jej wątek długo pozostaje najsłabszym ogniwem powieści: pisarz rozwleka opisy jej wewnętrznych rozterek i bez większego polotu kreśli relacje z Jasnah oparte na sztampowym schemacie mistrz-uczeń. Drugi z trójki protagonistów, Dalinar Kholin, którego dawna sława wojenna nieco przygasła w ostatnich latach, to szlachcic-idealista w typie Elenda Venture. Fragmenty poświęcone jego przygodom stanowią swoisty paradoks: same w sobie są niezwykle ciekawe, ale ich bohater – już niezbyt. Sanderson zbyt mocno go wybiela, przez co postać staje się przewidywalna i nudnawa. Na szczęście Kaladin Burzą Błogosławiony z nawiązką odpokutowuje grzechy tamtej dwójki. Jest honorowy i dumny, za swoich ludzi oddałby życie, ale szlachty nienawidzi z całego serca – zniszczyła ona wszystkie jego marzenia. Dawne doświadczenia sprawiły, iż mało komu ufa. Żałuję trochę, że Sanderson nie poszedł krok dalej i nie zainspirował się Cainem z Bohaterowie umierają Matthew Stovera. Kaladin mógłby być wtedy bardziej brutalny, bardziej zdecydowany, a zarazem bardziej charakterystyczny. Tak czy inaczej, z trójki głównych bohaterów to on wypada najlepiej – może dlatego, iż bardzo mocno kojarzy się z Kelsierem?
Droga królów to nie tylko trójka głównych bohaterów. To także świat, w którym żyją – świat, dodajmy, mocno podzielony. Nie przypominam sobie, żeby wcześniej Amerykanin poruszał w swojej twórczości problem rasizmu, a tym razem postanowił pokazać społeczeństwo rządzone przez szlachetnych jasnookich. Reprezentantem uciśnionych ciemnookich jest, oczywiście, Kaladin. Temat tarć między tymi dwoma grupami społecznymi wpleciony został w tekst bardzo zgrabnie. Z podobną zręcznością Sanderson pokazuje różnice w życiu kobiet i mężczyzn – one zajmują się nauką, oni walką (rzadko zdarza się, żeby czytali!). Najlepsze w tym wszystkim jest jednak coś innego: historia. Dzięki kilku bardzo prostym zabiegom (jeden z bohaterów ma wizje niegdysiejszych zdarzeń, a Shallan i Jasnah spędzają długie godziny na rozmowach o dawnych dziejach) czytelnik ma wgląd w bogatą przeszłość uniwersum Archiwum Burzowego Światła, a ta, jak to często w fantasy bywa, okazuje się wyjątkowo ważna. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach autor rozwinie wątek powracającego z odmętów przeszłości zła, bo jest on nadzwyczaj interesujący.
Wielu uzna za słabą stronę powieści to, że choć bardzo długa (przy powiększonym formacie liczy prawie 1000 stron), to w gruncie rzeczy stanowi zaledwie zapowiedź kolejnych tomów. Bohaterowie walczą z problemami codzienności (bardzo różnymi, co stanowi niezaprzeczalną zaletę), a ich wątki ledwie zazębiają się z majaczącą w tle wojną ze złem. Większość odbiorców z pewnością chciałaby już teraz wiedzieć więcej o nadchodzącym mroku. Bodaj największą wadą Drogi królów jest jednak brak bohaterów negatywnych z intrygującą przeszłością – tylko w interludiach czytelnik przygląda się przygodom Kłamcy, któremu można co najwyżej współczuć. Gdyby w powieści pojawił się ktoś taki jak Galadan z Fionavarskiego gobelinu – autentyczny, zgorzkniały, mroczny – byłaby ona jeszcze lepsza. Na szczęście finał książki zapowiada, że w kolejnych tomach Archiwum burzowego światła ktoś taki się znajdzie.
Droga królów to powieść bardzo dobra. Więcej nawet: dla miłośników wielkich fabuł, zaludnionych dziesiątkami charakterystycznych postaci światów i monumentalnych scen (na Was patrzę, sympatycy Malazańskiej Księgi Poległych), może stać się nawet objawieniem. Jeżeli nie wiecie, czy jesteście w stanie zachwycić się fantasy w takim wydaniu, to dajcie Brandonowi Sandersonowi szansę. Napisał naprawdę przyjemną książkę, która idealnie sprawdzi się jako letni wypełniacz czasu.