Domostwo błogosławionych

Z księdza król

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Domostwo błogosławionych
Autorów fantasy często uważa się za obdarzonych szczególnie bogatą wyobraźnią. I choć prawdę tę często podważają sami pisarze rozmiłowani w epigoństwie, to proza Catherynne M. Valente dowodzi jej w doskonałym stylu.

Hiob z Lucerny, żyjący w XVII wieku mnich, wyrusza w Himalaje, aby odkryć krainę mlekiem i miodem płynącą. O tym, że ta istnieje, wie z liczącego mniej więcej pięćset lat listu. To w nim Jan Prezbiter, ksiądz, który został królem, pisze, iż jego domena stanowi prawdziwą stolicę chrześcijaństwa w Azji. Determinacja Hioba przynosi efekty – w końcu znajduje dowody na prawdziwość legend o bogactwie Jana.

Już we wstępie zaznaczyłem, że Valente daje w Domostwie błogosławionych prawdziwy popis wyobraźni. Warto jednak dodać, iż nie jest to wyobraźnia w pejoratywnym sensie nieskrępowana (a taka jak najbardziej istnieje, czego dowiodła choćby jedna z przebrzmiałych nadziei polskiej fantastyki, Sebastian Uznański). Powieść amerykańskiej pisarki oparta została o dwunastowieczną legendę o Janie Prezbiterze, co w pewien sposób zakotwiczyło ją w rzeczywistości. Mając ten solidny fundament, autorka Opowieści sieroty zaczęła twórczo przetwarzać typowe dla zachodniej kultury skojarzenia ze średniowiecznymi Indiami: ekonomiczne bogactwo przekształciła w Domostwie błogosławionych w mnogość zamieszkujących Azję ras istot rozumnych, a budzącą ciekawość egzotykę przekuła w dziwne, zaskakujące przymioty tych stworzeń. Świat powieści zamieszkują więc bezpłciowe anioły, gryfy, dwa gatunki inteligentnych lwów, humanoidy bez głów, z wielkimi uszami, z jedną stopą, ze szczęką służącą za kocioł... Valente wyraźnie inspiruje się mitami i podaniami pochodzącymi zarówno ze starożytności, jak i ze średniowiecza, ale nigdy nie mnoży bytów ponad potrzeby. Każdą ze swoich postaci osadza w fabularnym kontekście, nadaje jej fizyczności rzeczywiste znaczenie, dzięki czemu uzyskuje koherencję, która w powieści tak zróżnicowanej zasługuje na docenienie. 

W Domostwie błogosławionych historia przedstawiona jest z czterech różnych perspektyw: Hioba, młodego Jana, jego żony oraz tajemniczej opiekunki do dzieci. Za sprawą przeplatania ich opowieści czytelnik nabiera sporej wiedzy zarówno o bohaterach, jak i całym bogatym świecie, łącznie z jego mitem założycielskim. Valente bardzo umiejętnie miesza ze sobą najbardziej podstawowe motywy: zakazaną miłość, postać z amnezją odkrywającą nowe otoczenie, boskość i nieśmiertelność, reinterpretowanie historii i prawd wiary. Przy tym nie pokazuje nawet odrobiny intelektualnego zadęcia – fabuła jest raczej prosta, a pokazywane przez nią prawdy klarowne. Warto zwrócić uwagę szczególnie na te ostatnie, bo Domostwo błogosławionych bardzo sprawnie przypomina o znaczeniu zaufania i, szczególnie, tolerancji, szanowania i doceniania inności.

Powieść ma oczywiście swoje wady. Bodaj najpoważniejszą jest stosunkowo wysoki próg wejścia. Niełatwo połapać się w tym wszystkim, co dzieje się w rozpisanej na co najmniej cztery głosy historii, a zadanie dodatkowo utrudnia stylizowany – na początku najmocniej – język. Pozycja ta jest lekturą wymagającą; akcji w niej jak na lekarstwo, a powracanie do niektórych wydarzeń, aby przedstawić je z innej perspektywy, wcale tempa nie podwyższa. Dopiero ścisły finał – stanowiący zarazem oczywiste otwarcie następnej części – obiecuje, że będzie się działo. I to raczej w klimacie mrocznego, brutalnego i pełnego erotyzmu Palimpsestu niż pięknych, ale nieco sentymentalnych Opowieści sieroty.

Domostwo błogosławionych to powieść niezwykle bogata, fascynująca, a przy tym, co rzadkie, mądra. Od mojego ostatniego kontaktu z prozą Catherynne M. Valente minęło grubo ponad pięć lat, ale z radością stwierdzam, że wciąż na mnie działa – dlatego też z niecierpliwością czekam na kontynuację losów Jana Prezbitera.