» Recenzje » Dom Łańcuchów – Steven Erikson

Dom Łańcuchów – Steven Erikson


wersja do druku

Wojna przegranych i złamanych

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło

Dom Łańcuchów – Steven Erikson
Wspomnienie Lodu było dowodem na to, że Steven Erikson z każdym kolejnym tomem Malazańskiej Księgi Poległych stawał się coraz lepszym pisarzem. W trzeciej części cyklu domknął wiele otwartych wcześniej wątków, co mogłoby sugerować swego rodzaju przesilenie tej epickiej sagi. Autor postanowił jednak w Domu Łańcuchów połączyć to, co w serii nowe ze starszymi fragmentami historii. Jakie są tego efekty? Niezłe, choć powieść na pewno nie dorównuje Wspomnieniu Lodu.

________________________


Powiedzieć, że władza Imperium Malazańskiego na terenach Siedmiu Miast się chwieje, byłoby kolosalnym niedopowiedzeniem. Choć sha'ik wraz ze swoimi wojskami wycofała się do serca Raraku, to żaden cesarski żołnierz nie wierzy w to, iż jej bunt można zdławić. Tym bardziej, że to zadanie Laseen powierza Tavore, swojej przybocznej, która nie posiada żadnego doświadczenia wojskowego. Jedyną szansą dla armii rekrutów jest eskalacja tarć w obozie przeciwników. Rewolucja powoli pożera swoje dzieci, a Wybrana zdaje się odsuwać od nich coraz dalej. To wszystko jednak jest tylko kalkulacją śmiertelników. Jeżeli bogowie i Ascendenty ponownie wmieszają się do ich rozgrywek, co jest niemal pewne, to ostatecznego rozstrzygnięcia nie przewidzi nikt.

Dom Łańcuchów bezpośrednio kontynuuje wątki Bram Domu Umarłych. Erikson po raz kolejny zabiera czytelnika na pustynię Raraku, aby pokazać mu ostateczne rozwiązanie wątku Apokalipsy. Powieść jest jednak bardziej rozbudowana: otwiera ją przybliżenie historii Toblakai ze świty Wybranej, potem pisarz przeplata jego historię z fragmentami poświęconymi marszowi malazańskich wojsk, działaniom bogów i ich wybrańców, podróży Crockusa i Apsalar oraz powiązanemu z historią Kilavy Onrackowi. Wszystko to tworzy wyjątkowo skomplikowany obraz, w którym ktoś, kto nie zna dobrze poprzednich tomów Malazańskiej Księgi Poległych szybko się pogubi. Zresztą nawet najbardziej zagorzali fani cyklu mogą poczuć się nieco zagubieni, bo Erikson, podobnie jak przy okazji Ogrodów Księżyca próbuje złapać za ogon zbyt wiele srok. Już pierwsza księga, poświęcona Teblorom, sugeruje, że pisarz chciał przesunąć ciężar opowieści na inne, dotychczas mniej ważne wątki. Ta powolna zmiana perspektywy nie sprawdza się jednak najlepiej. O ile fragmenty poświęcone Apokalipsie wypadają bardzo pozytywnie, to te dotyczące Karsy, Onracka i renegatów T'lan Imassów są zdecydowanie zbyt rozwleczone i raczej nikogo nie porwą.

Tym, co w Domu Łańcuchów przeszkadza najbardziej, jest swoista soczewka, przez którą Erikson pokazuje czytelnikowi swój świat. Już w pierwszym tomie Malazańskiej Księgi Poległych dało się zauważyć, że pisarz lubi postaci tragiczne, złamane. W czwartym tomie sagi skłonność do kreowania takich bohaterów przekształca się w prawdziwą lawinę tego typu ludzi (czy też istot). Choć jest to pewnym elementem estetyki czy poetyki świata, to trudno nie zauważyć, że Erikson coraz częściej staje się ckliwy i stara się nadmiernie "pogłębiać" charaktery swych postaci. Zresztą bezpośrednią konsekwencją takiego podejścia do sprawy kreacji bohaterów jest całkowite ujednolicenie ich pod względem inteligencji i czegoś, co dzisiaj nazwalibyśmy kręgiem zainteresowań. Każdy żołnierz jest tutaj filozofem, każdy wojownik – myślicielem a każdy rzezimieszek – moralistą. I znowu: nie można mieć wątpliwości co do tego, że jest to wynik świadomego wyboru pisarza, jednak monotonia nie jest rozwiązaniem; w powieści nie brakuje bowiem postaci głupich czy prymitywnych, lecz różnorodnych i intrygujących. Nie da się utrzymać napięcia psychologicznego przez pomnażanie dramatów, bo nadmiar tragicznych zdarzeń doprowadza w końcu do znieczulenia czytelnika na ból bohaterów.

Dom Łańcuchów jest kwintesencją wszystkiego, co typowe dla Stevena Eriksona. Skomplikowana, wielowarstwowa fabuła, niewyjaśnione wątki, które zapewne powrócą w dalszych częściach, mnóstwo przegranych bohaterów – czytelnicy znają to aż za dobrze. Gdyby spoglądać na powieść z dystansu, można by odnieść wrażenie, że są w niej wszystkie składniki, które ze Wspomnień lodu uczyniły dzieło wielkie, ale bliższe spojrzenie ujawnia potknięcia skutecznie utrudniające czerpanie pełni przyjemności z lektury. Niemniej Dom Łańcuchów wciąż wciąga jak odkurzacz i bezlitośnie zabija czas, a to zdaje się jednym z najważniejszych zadań Malazańskiej Księgi Poległych.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Dom Łańcuchów (House of Chains)
Cykl: Malazańska Księga Poległych
Tom: 4
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: MAG
Data wydania: 11 stycznia 2013
Liczba stron: 852
Oprawa: miękka
Format: 165x230 mm
ISBN-13: 978-83-7480-281-9
Cena: 59 zł



Czytaj również

Dom Łańcuchów - Steven Erikson
Erikson po raz czwarty
- recenzja
Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu. Tom 2
Ponurzy panowie dalej straszą
- recenzja
Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu. Tom 1
Absurd goni absurd - i dobrze!
- recenzja
Okaleczony Bóg
Wielkie zamknięcie
- recenzja
Kuźnia Ciemności
Malazańska Księga Rodzaju
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.