Dlaczego LUBIĘ fantasy

Polemika z felietonem Andrzej Pilipiuka

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Dlaczego LUBIĘ fantasy
Wolność słowa, jak wiele rzeczy na tym świecie, ma dwie strony: dobrą i złą. Dobry jest powszechny dostęp do wiarygodnych informacji, możliwość wyrażania swoich poglądów, wolność prasy itp. Niestety, ta sama wolność sprawia, że o wiele łatwiej do głosu dochodzą ludzie, którzy dla dobra ogółu (w dużej mierze także dla własnego) na niektóre tematy wypowiadać się nie powinni. Na szczęście ta sama wolność sprawia również, że bardzo łatwo można tym osobom odpowiedzieć.

Korzystając więc z dobrodziejstw demokracji, odniosę się do felietonu Dlaczego nie lubię fantasy autorstwa Andrzeja Pilipiuka, który opublikowany został w sierpniowym numerze magazynu Science Fiction, Fantasy i Horror. W tekście tym bardzo mocne słowa padają pod adresem fantasy, które określane jest jako ohydny bakcyl, infekujący zdrową tkankę, czyli SF. Gatunek ten, czyli, jak to pisze Pilipiuk, "ohydna, wszawa i plugawa odmiana naszej literatury" nazywany jest także rakiem, który "od dziesięcioleci niszczy i pożera zdrowe konary, podgryza i unicestwia fundamenty gatunku". Autor oczywiście swoje tezy popiera niezliczonymi argumentami, z lubością rozwodząc się nad wyższością science fiction nie tylko nad dominium Tolkiena, ale także literaturą w ogóle. Przy okazji obwinia fantasy o podkradanie i degenerowanie czytelników, demoralizowanie narybku, gradobicie, koklusz, a tak w ogóle to Kopernik była kobietą!

W tym wszystkim jest jednak pewien haczyk: to stek bzdur. Milczeniem pominę wyjątkowo barwny opis powstania literatury fantastycznej ― jawiącej się jako istne literackie Eldorado ― skwitowany takimi oto słowami Pilipiuka: "stopniowo i ona [literatura niższa] pod wpływem różnych prądów zaczęła się kiepścić i wtedy właśnie okrzepła fantastyka". Skupię się natomiast na przytaczanych dalej argumentach. Faktem ― niezaprzeczalnym ― jest to, iż fantastyka, zwłaszcza dawnymi czasy, stanowiła źródło wielu nowatorskich idei, którymi inspirowali się naukowcy. Obecnie mamy jednak do czynienia z sytuacją wręcz odwrotną ― to twórcy SF sięgają do pism naukowych w poszukiwaniu nowych pomysłów. Wspominał o tym Ted Chiang, a także Peter Watts, który w udzielonym Poltergeistowi wywiadzie o zawartych w Ślepowidzeniu ideach powiedział: "szczerze mówiąc, zaskakującym może być fakt, iż to nie ja wpadłem na wiele z nich". Pilipiuk zdaje się jednak nie brać tego pod uwagę. Co więcej, wprowadza on czytelnika w błąd, jawnie ignorując oczywiste fakty, tudzież modelując je tak, aby pasowały do jego teorii.

Pisze na przykład, że: "Marsjan zaprezentowano nam w dziesiątkach wariantów na dobre stulecie, zanim uczeni wykryli pierwsze węglany wewnątrz meteorytu na Antarktydzie", a "klonowanie kosmonautów wprost do kombinezonów pokazano nam w serialach i wytłumaczono na dziesięciolecia przed powstaniem owcy Dolly". Autor przede wszystkim zapomina o różnicy pomiędzy odkryciem naukowym a literackim pomysłem. Podstawę tego drugiego stanowi wybujała wyobraźnia pisarza, który o większości ograniczeń zapewne nawet nie pomyśli, podczas gdy badaczy czekają lata żmudnych badań, podczas których dzień po dniu zmagać się oni będą z problemami, z których istnienia przeciętny fantasta nawet nie zdaje sobie sprawy. Kosmiczne klony ubiegły owcę Dolly? Też mi coś. Tę samą owcę o blisko czterdzieści lat ubiegła żaba Xenopus laevis. Nie wspominając o tym, że klonowanie to proces naturalny, którego mechanizmy zostały wytłumaczone na długo przed pierwszymi serialami.

Pod naporem logiki pada także argument dotyczący Victora Frankensteina, który: "niemal o sto pięćdziesiąt lat wyprzedził epokę przeszczepów". Zadziwiające, zważywszy na to, że debiutancka powieść Mary Shelley ukazała się w 1818, podczas gdy już w średniowieczu niektóre rany leczono przeszczepiając żołnierzom płaty skóry z innych części ich ciała.

Felieton ten może i nie wywołałby u mnie takich emocji, gdyby nie osoba jego autora. Bo czym, jeżeli nie fantasy jest cykl Kuzynki, opowiadanie Błękitny trąd albo prześmiewczy Czarownik Iwanow? Samo nasuwa się porównanie autorstwa Andrzeja Sapkowskiego o "ptakach, które we własne gniazdo nakakać się nie wahają". Pilipiuk pisze: "byliśmy (…) Stoimy (…) winniśmy oczyścić (…) Zwyciężymy!", utożsamiając się z gronem twórców i czytelników science fiction, a sam po kolana stoi w fantasy. Zupełnie, jakby czytelników traktował jak wspomnianych przez siebie dzikich prymitywów, których najlepiej przekupić świecidełkami (w tym miejscu też zdaje się zapominać, że to raczej kino SF w dużo większym stopniu nastawione jest na efekty i gadżety).

Pociechą może być jedna ewentualność ― że to wszystko żart, zgrywa, prowokacja. Że Pilipiuk świadomie przeinacza fakty, podsyca ogień i rozbudza emocje, chcąc zmusić odbiorców tego tekstu do myślenia. Byłoby to lepsze wyjście, chociaż nie idealne, bo tak czy siak byłby to żart nieudany i wyjątkowo niesmaczny.