Diuna

Historia, która się nie zestarzała

Autor: Henryk Tur

Diuna
Ród Atrydów otrzymuje w lenno planetę Arrakis, którą dotychczas władali ich zaciekli wrogowie – Harkonnenowie. Dlaczego Imperator oddaje im planetę, stanowiącą źródło melanżu – substancji, która umożliwia nawigację międzygwiezdną? To ukartowana pułapka…

Diuna po raz pierwszy ukazała się w 1965 roku, szmat czasu temu. Od tamtej pory napisano wiele powieści, które zdążyły się już brzydko zestarzeć i są teraz niezamierzenie śmieszne. Powieści Franka Herberta pośród nich nie znajdziemy. Mimo upływu ponad pół wieku od jej premiery nadal jest lekturą tak samo wciągającą jak w latach 60. A za Wikipedią mogę podać, że "w 1987 roku w głosowaniu czytelników czasopisma Locus na najlepszą powieść science fiction wszech czasów zajęła 1. miejsce. W Polsce ukazała się po raz pierwszy w 1985 roku, a w pierwszej połowie lat 90. cały cykl opublikowało wydawnictwo Phantom Press.

Najnowsze polskie wydanie, piąte, zawdzięczamy Rebisowi. Ma ono co prawda związek z nadchodzącą premierą filmu opartego o prozę Herberta, ale jakby nie było – z przyjemnością ponownie zagłębiłem się w świat, który dane mi było poznać jeszcze "za czasów” Phantom Pressu.

O czym właściwie jest Diuna

W odległej przyszłości ludzkość skolonizowała wiele planet. Międzygwiezdna żegluga jest możliwa dzięki pewnej substancji występującej wyłącznie na pustynnej planecie Arrakis, zwanej potocznie Diuną. Substancja ta nosi nazwę "melanż" (określana jest również „przyprawą nad przyprawami” lub po prostu „przyprawą”) i silnie uzależnia, lecz w zamian za to pozwala m.in. na spoglądanie w najbliższą przyszłość. Nad imperium ludzkości panuje Padyszach Imperator, a niżej w hierarchii stoi Wielka Rada, składająca się z najmożniejszych i najbardziej wpływowych rodów. Główny bohater – Paul Atryda, syn księcia Leto – jest przyszłym przywódcą jednego z nich. Na skutek decyzji Imperatora Atrydzi mają przejąć Arrakis. Dotychczas władał nią ród Harkonnenów – ich zaciekłych wrogów. Skąd taka decyzja? Książę podejrzewa, że Imperator Szaddam IV wraz z Harkonnenami zastawia na niego pułapkę – i nie myli się. Ledwie ród osiada na planecie, następuje atak wrogich sił. Na jego skutek ginie książę, a Paul wraz z matką, Jessiką, ucieka na pustynię.

Herbert od samego początku wrzuca nas na głębokie wody – młodego, czternastoletniego Paula odwiedza stara kobieta z zakonu Bene Gesserit, która poddaje go dziwacznej próbie. Dowiadujemy się o istnieniu mentantów, czyli ludzi-komputerów, mistrzów wojny, szkolących Paula w sztuce walki i dowodzących siłami Atrydów. Zaglądamy do sal posiadłości Harkonnenów, poznając ohydnego Vladimira i jego zdegenerowanych krewniaków. Czytamy o Fremenach, zamieszkującym bezkresne pustynie Arrakis. Ten dziki lud ma bogate zwyczaje, tradycje i religię, ale dowiadujemy się niemal od razu, że są one częścią planu opracowanego wieki wcześniej (o czym sami zainteresowani nie mają oczywiście pojęcia), zaś w tle ich historii stoi pewien żeński zakon, który szuka perfekcyjnej puli genów.

Do tego ciekawostka: na początku każdego rozdziału poznajemy fragment ksiąg księżnej Irulany, pisanych dawno po opisanych w książce wydarzeniach. Można powiedzieć, że Herbert sam zdradza nam, co nastąpi na kolejnych stronach powieści, lecz robi to czasami w sposób bezpośredni, a czasem mocno zawoalowany. 

Każdy pierwszoplanowy bohater i bohaterka zostali skonstruowani z pełnym garniturem cech sprawiających, że stają się postaciami z krwi i kości. Duncan Idaho, Jessika, Chani, Thufir Hawat, Gurney Halleck, Kynes i wielu, wielu innych, to barwny zbiór charakterów, które można polubić i których losy śledzi się z niepokojem. A i sam Herbert poprowadził fabułę w taki sposób, że ciężko oderwać się od lektury. Choć akcja w początkowych rozdziałach jest nieco wolna, potem uderza z pełną mocą. W drugiej części powieści mamy też okazję przeskakiwać o miesiące naprzód, aż do wielkiego finału. Wszystko to sprawia, że Diunę czyta się z olbrzymim zainteresowaniem. Herbert nie próbował silić się na wymyślanie wynalazków, dlatego też jego książka nie popadła w śmieszność, w jaką trafiają często powieści SF pisane w owych czasach z "pełnym wyposażeniem" futurystycznych gadżetów i technologii. Tak właściwie, gdyby odjąć podróże kosmiczne, akcja Diuny mogłaby toczyć się w bliskiej przyszłości. Póki co, dzielą nas od Arrakis tysiące lat.

Czy warto sięgnąć po Diunę? Zdecydowanie. Jest to po prostu wartka, pełna akcji i niespodziewanych wydarzeń opowieść, która mogłaby powstać i wczoraj. Prowadzi nas na pustynię, gdzie woda jest najcenniejszym skarbem, a potężne Szej-Huludy (potężne, liczące sobie nawet sto metrów długości pustynne czerwiach, które są nierozerwalnie związane z przyprawą), Szej-Huludy ryją piaski i atakują wszelkie wysłane przez ludzi żniwiarki melanżu. To świat, w którym Imperator włada dziesiątkami światów, ale na Arrakis wciąż najskuteczniejszym sposobem walki na pustyni są noże. A te wykonane z kła czerwia mają niemal status relikwii.

Warto odwiedzić Diunę – ta książka to dopiero początek sagi rozłożonej na tysiąclecia. Może i nie jest to dla mnie najlepsza powieść science fiction w dziejach, ale zalicza się do tych pozycji, która po prostu warto poznać. Polecam gorąco!