» Recenzje » Diuna. Bitwa pod Corrinem - Brian Herbert, Kevin J. Anderson

Diuna. Bitwa pod Corrinem - Brian Herbert, Kevin J. Anderson


wersja do druku

Końcowa tendencja zwyżkowa

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek

Diuna. Bitwa pod Corrinem - Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Starcie między ludźmi i myślącymi maszynami wchodzi w ostatni etap. Omnius, wszechumysł dowodzący siłami robotów, chce definitywnie zakończyć walkę; najpierw wysyła na ludzkie planety zarodniki tajemniczego wirusa, potem zbiera wokół Corrina, swej stolicy, całą zautomatyzowaną flotę. Nie wie jednak, że ludzkość od pewnego czasu dysponują ciekawostką technologiczną, która wszystko zmieni: dzięki napędom Holtzmana jest w stanie poruszać się z niesamowitymi prędkościami. Po ryzykownym zwiadzie z użyciem nowoczesnych silników ludzie dowiadują się o przygotowaniach maszyn – i postanawiają zaatakować jako pierwsi.

Nie ukrywam tego, że do żadnej z dwóch poprzednich części Legend Diuny z własnej woli nie wrócę. Ani Dżihad Butleriański, ani Krucjata przeciwko maszynom nie potrafiły mnie zaintrygować jako pojedyncze utwory – czytałem je jako dopełnienie Kronik, których jestem wielkim fanem. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, kiedy po kilkuset stronach stwierdziłem, że Bitwa pod Corrinem najzwyczajniej w świecie mnie zainteresowała! Jednym z elementów, które to spowodowały, na pewno jest zerwanie z konwencją znaną z Kronik: "historycznie" zbliżamy się do historii Muad'Diba i jego potomków, ale czytamy powieść całkiem inną. "Nowa Diuna" jest najbardziej tradycyjną space operą, jaką można sobie wyobrazić: ludzie walczący z obcymi (w tej roli myślące maszyny), pełno efektownych walk w przestrzeni, coraz lepsze statki – w tle zaś ludzkie namiętności. W Bitwie pod Corrinem nie znajdziemy ani grama filozoficznego science-fiction, które znamy z Kronik Diuny, ale dostajemy w zamian porządną militarną fantastykę, zapewniającą rozrywkę na naprawdę wysokim poziomie.

Na pewno wpływa na to jeszcze jedna sprawa: to już koniec. Brzmi to trochę dwuznacznie, ale już spieszę wyjaśnić, o czym mówię: autorzy w końcu wzięli się porządnie za fabułę, przestali ją rozwlekać, składnie powiązali wątki. I choć zdarzają się mniejsze i większe śmiesznostki logiczne (jak chociażby całkowicie nietrafiony pomysł z genezą Bene Gesserit), to bardzo spójna akcja rozpisana na siedemset stron potrafi wciągać. Nie da się ukryć, że nie znajdziemy tutaj już tak rozbudowanej warstwy filozoficznej jak w tekstach Franka Herberta, nie będzie nam dane śledzić zbyt rozbudowanych łańcuchów przyczynowo-skutkowych (w Bitwie pod Corrinem znacznie mniej miejsca poświęcono polityce, pozbawiając powieść akapitów opisujących procesy decyzyjne, jakie zdarzały się w poprzednich częściach), ale całe to pozorne zubożenie pozwoliło rozwinąć coś, co uczyniło z "nowej Diuny" powieść dużo lepszą od poprzedniczek – wartką akcję.

I wszystko byłoby dobrze, ba!, byłoby idealnie – ostatnia część serii, znaczne przeskoczenie poprzeczki wymagań czytelników, którzy właściwie nie spodziewali się zbyt ciekawego teksty, happy end – gdyby nie jeden aspekt, który zaniża mocno ocenę Bitwy pod Corrinem. Postaci są niesłychanie, do bólu wręcz papierowe, interakcje między nimi – podobnie. Vorian Atryda pod względem psychologii całkowicie kostnieje, ani razu nie zmieniając pewnych schematów myślenia, w Faykanie Butlerze zmiany zachodzą – ale są porażająco słabo uargumentowane, Raynie Butler natomiast – bohaterce, która mogła trochę dramatis personae odświeżyć, poświęcono zdecydowanie zbyt mało miejsca. Jedynymi postaciami, jakich losy śledziłem z najprawdziwszą uwagą, byli Erazm i jego uczeń Gilbertus. Autonomiczny robot odznacza się od reszty bohaterów dynamiczną charakterystyką, która wprowadza do jego "życiorysu" element zaskoczenia. Natomiast drugi z tej pary jest zarodkiem mentatów – grupy, która odgrywa w Kronikach… niesamowicie ważną rolę; Gilbertus, podobnie jak mentaci w tekstach Franka Herbera, jest wykreowany zauważalnie inaczej niż inni ludzie. Brianowi Herbertowi i Kevinowi Andersonowi udało się uczynić z mężczyzny ogniwo łączące ludzi i maszyny – ta postać wydaje się być żywcem wyrwaną z prozy Herberta seniora.

Bitwa pod Corrinem jest zdecydowanie najlepszą częścią całych Legend Diuny. Prócz słabo wykreowanych postaci, posiada tylko jedną wadę: aby móc ją czytać bez większych problemów, trzeba zapoznać się z poprzedniczkami. A to może nie być już tak miłe. Jeśli jednak Dżihad… i Krucjatę… już znacie – polecam także i tę książkę, nie powinniście się zawieść.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.0
Ocena recenzenta
4.75
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Diuna. Bitwa pod Corrinem (The Battle of Corrin)
Cykl: Legendy Diuny
Tom: 3
Autor: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Tłumaczenie: Andrzej Jankowski
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 1 września 2009
Liczba stron: 736
Oprawa: twarda z obwolutą
Format: 128 x 197 mm
Seria wydawnicza: Diuna
ISBN-13: 978-83-7510-105-8
Cena: 59,90 zł



Czytaj również

Diuna: Opowieści z Arrakin
Dwa opowiadania, dwie jakości
- recenzja
Diuna #1: Ród Atrydów #1
Polityka, ekonomia, bunt i śmierć... Oto Diuna
- recenzja
Droga do Diuny
Droga do Franka Herberta
- recenzja

Komentarze


~dawid

Użytkownik niezarejestrowany
    IMO
Ocena:
0
Z każdą częścią kronik jest coraz śmieszniej i żałośniej...
05-08-2011 02:52
hoMaro
   
Ocena:
0
bo Bitwa pod Corrinem, a właściwie jej zapiski[ malutkie ] pozostawił Frank- dlatego ta właśnie część zdaje się najlepsza, choć jest tak paskudna, że nie ma na to słów...zupełnie zaś słów i czegokolwiek innego nie ma na części poprzedzające.
Pieniądze i czas wyrzucony w błoto!!!!!!!!!!!!!

zapomniałem: tłumaczy posłać na szafot!!!
30-01-2012 19:49

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.