Diabłu ogarek: Czarna wierzba, Kolumna Zygmunta, Ostatni hołd

Początek końca

Autor: Krzysztof 'daft_count' Mroczko

Diabłu ogarek: Czarna wierzba, Kolumna Zygmunta, Ostatni hołd
Historia wydaje się tkwić w silnym splocie z magią. Przemijanie jest przecież związane z tym, co niepoznawalne – z drugim światem. W serii Diabłu ogarek Konrada Lewandowskiego odnajdziemy dowody na potwierdzenie tej tezy. Godziwej rozrywki też nie zabraknie.

Czarna wierzba, pierwsza część cyklu, jest nieco leniwą i mocno zaściankową historią. Woźny sądowy w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie miał łatwego zadania, wszakże, jak powiada przysłowie, "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie". Zwykłe doręczanie pozwów mogło zakończyć się śmiercią woźnego. Kilka epizodów, dość luźno powiązanych ze sobą, niosą wątki używania magii do czynienia dobra. To właściwie osobne opowiadania, scalone ze sobą postacią głównego bohatera. Stanisław Lawendowski w swej pracy ucieka się do sposobów niekoniecznie zgodnych z ziemskim porządkiem. A ściślej rzecz biorąc – niezgodnych z tym, co oficjalnie uchodzi za ów porządek, bo katoliccy hierarchowie źle widzą spożywanie roślin rozszerzających świadomość lub używanie demonicznych sił. Prawdziwy ład polega zresztą na czymś zupełnie innym. To harmonijna lub przynajmniej zgodna egzystencja sił ziemskich i pozaziemskich, to ciągły balans pomiędzy dobrem a złem, bardzo odległy od czarno-białej wizji świata, głoszonej w książce przez jezuitów. O czym czytelnik przekonuje się dość szybko, bo to przecież powieść przygodowa, zatem akcja sunie wartko do przodu, kończąc się wielką bitwą pomiędzy siłami dobra i zła. 

Druga w serii Kolumna Zygmunta przenosi nas do samej Warszawy, i to w czas gorący. Obrady sejmowe są nad wyraz burzliwe i wszystko zdaje się wskazywać na to, że może dojść do rzeczy niesłychanej i dotąd niewidzianej – zerwania obrad. Woźny Lawendowski zbyt ceni sobie literę prawa i posłuszeństwo wobec władzy królewskiej, by bezczynnie stać z boku. Na czas sejmu zostaje szefem miejskich strażników, przy okazji wykrywając wielki spisek magiczny, który może zagrozić ukochanej ojczyźnie. Nasz bohater zrobi wszystko, by ocalić to, w co wierzy najmocniej. Nawet jeśli w tej walce będzie musiał ponownie używać złych mocy. Dobry cel uświęca wszakże środki.

Finalna część trylogii, Ostatni hołd, jest już historią pisaną przez duże "h". Od pierwszych stron nie ma najmniejszych wątpliwości – wszystkie poprzednie przygody woźnego Lawendowskiego były jeno igraszką, rozgrzewką jakby przed tym, co spotka go w lecie 1641 roku. Rzeczpospolita czeka na odnowienie hołdu przez Prusy. Sprawa dziwnie się przeciąga, pruski książę elektor ewidentnie gra na zwłokę. Dlaczego władca malutkiego i słabego kraju nagle postanawia zbuntować się przeciw potężnej Polsce? Przecież nie ma wojska, które mogłoby przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę. Przypadkowo zamieszany w sprawę woźny sądowy odkryje przerażającą prawdę – armia pruska istnieje i jest naprawdę silna. To, że działa w zaświatach, w niczym nie umniejsza niebezpieczeństwa, wręcz przeciwnie – potęguje zagrożenie. Działać należy szybko i za pomocą wszelkich dostępnych środków. Lawendowski musi odnaleźć uśpionych rycerzy i znaleźć człowieka, który będzie im hetmanił. Czasu niewiele, a wróg potężny. Stawką jest istnienie Rzeczypospolitej.

Niektórzy pewnie pamiętają ze szkolnej ławy pojęcie barokowego konceptu, gdzie dobry pomysł i świetna pointa miały pierwszorzędne znaczenie przy ocenie literackiej wartości utworu. Podobne wrażenie nasunęło mi się przy lekturze powieści Lewandowskiego. Tworzy on misterną konstrukcję, której trzonem czyni fragment ludowego powiedzenia „Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek”. Teoria wysnuta z tych kilku słów rozrosła się w trzytomowy cykl, dostarczający odbiorcom sporo radości z czytania.

 

Jak wspomniałem, Lewandowski w swojej trylogii stawia własną tezę dotyczącą przyczyn upadku I Rzeczypospolitej. W każdej części cyklu przewijają się te same elementy, które tworzą dość spójną wizję. Nie ma w niej wiele oryginalności, podobne głosy pojawiały się bowiem przez ostatnie dwieście lat w polskiej historiografii, niemniej z rzadka trafiały na karty powieści popularnych, bo prym wiodły zachwyty nad minioną chwałą. Tym ciekawsza staje się dzięki temu lektura.

Trudno jednoznacznie wyróżnić elementy ważne i mniej ważne w tej teorii. Wszystkie są istotne i wszystkie niezbędne do uruchomienia procesów, które doprowadziły do upadku państwa. W ich opisie najlepiej chyba posłużyć się chronologią występowania w powieściach. Tak będzie najrozsądniej również dla procesu prześledzenia toku rozumowania Lewandowskiego.

W części pierwszej już na początku mamy do czynienia z atakiem pisarza na złotą wolność szlachecką, a raczej na niewłaściwe jej rozumienie przez ówczesnych panów braci. Autor nieprzypadkowo wybrał na czas akcji koniec lat trzydziestych siedemnastego wieku. To wówczas rozpoczęło się coraz dalsze odchodzenie od silnej władzy królewskiej, ponieważ szlachta i magnateria coraz słabiej stosowały się do przepisów prawa. Opisy doręczania pozwów sądowych z narażeniem życia to właśnie punkt wyjścia do krytyki ówczesnego sposobu myślenia, który zaczynał powoli dominować w umysłach wielu. To także początek wzrostu magnaterii w polityczną siłę. Nie bez powodu w części pierwszej głównym wrogiem woźnego Lawendowskiego staje się potężny ród Radziwiłłów, a w części drugiej równie potężni „królewięta kresowi”, Wiśniowieccy. W obu przypadkach nie mamy żadnych wątpliwości – intrygi magnaterii przeciw władzy królewskiej z jednoczesnym uzależnianiem od siebie drobnej szlachty na pewno nie służą interesom państwa polsko-litewskiego. Woźny niejednokrotnie opowiada się za rządami prawa, wedle którego wszyscy pochodzący ze stanu szlacheckiego są równi. Wiele razy podkreśla też konieczność zachowania silnej pozycji monarchy, widząc w królu-suwerenie gwaranta spokoju w kraju. Dla niego osławiona złota wolność szlachecka nie jest anarchistycznym nierządem a jedynie prawem do posiadania wpływu na polityczną rzeczywistość. Znajduje na swej drodze sojuszników rozumujących w podobny sposób, ale czytelnik znający losy polskiej historii nie ma złudzeń, że ten sposób myślenia przegrywa walkę.

Drugą z przyczyn upadku, wymienioną przez Lewandowskiego, jest działalność dostojników Kościoła katolickiego, a w szczególności zakonu jezuitów. Autor nie występuje przeciw religii jako takiej, wręcz przeciwnie – pozytywni bohaterowie są głęboko wierzący. Dostrzegają jednak zepsucie obyczajów i zbytnie upolitycznienie kleru. Nie godzą się jednak z wizją wiary narzucanej siłą, skłaniając się ku tolerancji religijnej, którą chlubiła się I Rzeczpospolita od czasów uchwalenia konfederacji warszawskiej. Trudno nie zgodzić się ze słowami pojawiających się na kartach książek rzeczników tolerancji, którzy obserwują krwawe walki wojny trzydziestoletniej z ogromnym niepokojem. Wiara jest człowiekowi potrzebna, ale nie jest podstawą osądu wartości jednostki –  takie przesłanie można wyłowić spomiędzy wierszy. 

Wiara w Boga oznacza także wiarę w istnienie innych sił nadprzyrodzonych. Stąd w powieściach wiele stworów magicznych, pochodzących z różnych podań i legend ludowych, będących słabiej lub silniej zachowaną dawną wiarą czasów pogańskich. Lewandowski wyraża tutaj przekonanie o tym, że zło będzie istniało zawsze, bo potrzeba równowagi we wszechświecie jest najsilniejsza. Chodzi raczej o to, by żadna ze stron nie osiągnęła ostatecznej przewagi. W tej kwestii wraca też sprawa tolerancji – jeśli wampiry czy strzygi nie są zbyt agresywne, należy i im pozwolić żyć w spokoju. Ich wyginięcie może zakłócić cały skomplikowany system, dzięki któremu szlachecka Rzeczpospolita była krajem odrębnym od reszty Europy. Powracają tu echa owego zamysłu autorskiego, o którym wspomniałem na początku.

Poważnych spraw jest zatem sporo, ale niech nie zniechęci to nikogo. Lewandowski ani przez chwilę nie zapomina, że pisze powieść popularną, przygodową i jego głównym zadaniem jest dostarczenie rozrywki czytelnikowi. W książkach sporo się dzieje – pojedynki i potyczki, ucieczki i pościgi, czyli wszystko to, co stanowi znak rozpoznawczy gatunku. Nie zabrakło też humoru. Archaizmów występuje niezbyt wiele, by nie odrywać od śledzenia losów bohaterów.

Można zauważyć, że z książki na książkę lektura cyklu jest przyjemniejsza a czytelnicze doznania lepsze. Od nieco luźnego fabularnie opowiadania w części pierwszej dochodzimy do szeroko zakrojonej powieści, w której wielowątkowość tworzy spójną całość. Widać, że pisarz czasu nie marnował nie tylko pod względem dbałości o historyczny detal, co przede wszystkim wyraża się w materii nakreślenia własnej, odrębnej wizji rzeczywistości, ale także niejako zadomowił się w stworzonym przez siebie uniwersum. A zatem bohaterowie nie tylko mocniej wchodzą w świat wielkiej polityki, lecz również głębiej zanurzają się w świat podziemny. Wszystko jest poparte dostępnymi źródłami, więc opisy postaci zaludniających zaświaty nie stanowią nieprzyjemnego zaskoczenia dla osób zainteresowanych dziwnymi stworami. Jeśli dodamy do tego – równie zauważalny – wzrost poziomu pod względem kompozycyjno-językowym, staniemy przed koniecznością poznania całości przygód mazowieckiego szlachcica.

Cykl Diabłu ogarek wyróżnia się zatem konceptem, który ma dać czytelnikowi obraz losów Polski właściwie dobrze znany, a jednak z jakiegoś powodu nieobecny raczej w polskiej literaturze lat ostatnich. W książkach tak popularnego Jacka Komudy mamy do czynienia z zupełnie innym rozłożeniem akcentów. Szlachta u Komudy to przede wszystkim patrioci, obrońcy Ojczyzny i wiary, na dodatek patrzący na wszystkich cudzoziemców z pogardliwą wyższością. Być może i ten obraz jest uprawniony, ale w moich oczach Lewandowski osiągnął więcej, posługując się przy tym oszczędną i znaną w gruncie rzeczy wizją. Jeśli zatem ktoś szuka niebanalnej literatury rozrywkowej o subtelnym rysie historycznym, trylogia Lewandowskiego jest godna polecenia. Nie ma w niej natrętnego dydaktyzmu, nie ma też strojenia się w patriotyczne zadęcie na pokaz. Jest za to próba dość uczciwego spojrzenia na przyczyny upadku I Rzeczypospolitej, ubrana w ciekawą historię z nienachalnym morałem.