Czerwony Lotos

Przeciętność w stylu japońskim

Autor: Michał 'von Trupka' Gola

Czerwony Lotos
Są książki, które pamięta się długo i takie, które chciałoby się zapomnieć. Czerwony Lotos nie należy do żadnej z tych kategorii – wypada z pamięci niemal od razu po przeczytaniu.

Bezwzględni Mandukowie prowincja po prowincji podbijają Nippon. Żaden z klanów nie jest w stanie im się przeciwstawić. Czerwony Lotos, pobłogosławiona przez bogów Nieśmiertelna, ma plan, jak to zmienić. Jej przymierze z rodem Nobunaga ma pozwolić odeprzeć najeźdźców. Niedoszła wybawczyni Nipponu zostaje jednak zdradzona i zabita – a wraz z nią Kentaro, jej najwierniejszy obrońca. Ten ostatni otrzymuje jednak od losu drugą szansę. Wraca do życia i poprzysięga zemstę mordercy.

Fabuła Czerwonego Lotosu stoi na średnim poziomie. Jest tu kilka bardzo dobrych scen i kilka odtwórczych, ale poprawnie zrealizowanych pomysłów, całość cierpi jednak poważnie na skutek nierównego tempa. Po początkowym skoku napięcia, kiedy mamy okazję obserwować zdradę i zamach na Nieśmiertelną, akcja mocno spowalnia i długo nie dzieje się nic konkretnego – Kentaro trochę walczy, trochę podróżuje, zawiązuje nieoczekiwany sojusz i tak dalej, jednak wydarzenia te w bardzo niewielkim stopniu popychają akcję do przodu. Dopiero pod koniec książki fabuła na nowo rusza z kopyta – a wtedy wahadło przechyla się na drugą stronę, gdyż pojedynek goni za pojedynkiem, każdy bardziej niebezpieczny od poprzedniego, co szybko powoduje uczucie przesytu. Wielka szkoda, że autor nie zrezygnował choć z części wypełniacza, jakim wypchał środkowe rozdziały i nie zdecydował się nieco rozciągnąć finału, by dać trochę odetchnąć czytelnikowi między kolejnymi krokami ku ostatecznej konfrontacji – uzyskalibyśmy zdecydowanie lepiej wyważoną lekturę.

Same pojedynki zostały opisane w sposób, który nie całkiem mnie usatysfakcjonował. Saulski garściami czerpie z kanonu kina samurajskiego i mangi, przez co wiele z opisanych tu walk budziło we mnie poczucie, że gdzieś już się z nimi zetknąłem. Same ich opisy nie są zwykle zbyt rozbudowane, co zresztą wychodzi im na zdrowie, bo momentami kuleje tu dynamik, autor bowiem również w tym przypadku w widoczny sposób stara się wzorować na kliszach znanych z graficznych form wyrazu – jednak to, co sprawdza się na ekranie lub ilustracji, niekoniecznie daje się łatwo i przekonująco oddać w formie tekstowej. Niektóre sceny sprawiają przez to wrażenie sztucznych lub wydumanych.

Kreacja postaci jest poprawna, choć nie wybitna. Kentaro nie ma sobie nic, co wyróżniałoby go na tle innych protagonistów w obrębie gatunku, jednak daje się lubić (nawet pomimo tendencji do użalania się nad sobą), choć raczej nie zapada w pamięć. Podobnie inni bohaterowie – w większości bazują na znanych archetypach, bez większych zgrzytów, ale też bez wodotrysków. Rzemieślnicza robota.

Podobnie rzecz ma się w przypadku światotwórstwa. Jak pisze sam autor: „Choć świat Nipponu sporo czerpie z tradycji, historii i mitologii Japonii, to nie jest Japonią” – jest to wybieg o tyle sprytny, że ucina wszelkie dyskusje na temat nieścisłości historycznych, pozwalając przy tym pisarzowi wykorzystać te elementy japońskiej kultury, które pasują do narracji i zignorować pozostałe. Z drugiej strony bardzo niewiele jest tu elementów, których byśmy już gdzieś nie widzieli – autor chętnie sięga po znane klisze i umie je wykorzystać, niczym jednak nie zaskakuje i bardzo mało dokłada od siebie.

Czerwony Lotos to pozycja przeciętna. Akcja momentami się wlecze, a momentami galopuje, przez co trudno cieszyć się lekturą, a postaciom i światu brakuje jakichkolwiek wyróżników. Dla miłośników Kraju Kwitnącej Wiśni i lekkiej literatury akcji.