Czerwona mgła

Haubicą w Balroga

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski

Czerwona mgła
Trudno powiedzieć, czy Tomasz Kołodziejczak jako literat bardziej znany jest ze swojego Dominium Solarnego, czy też z cyklu Ostatnia Rzeczpospolita, w którego skład wchodzi recenzowana Czerwona mgła. Nie ma co rozwodzić się nad diametralnymi różnicami między obydwoma światami – i jednocześnie nie można zaprzeczyć, że kilkutomowe (jak dotychczas) realia wojny polskiej armii z siłami zaczerpniętymi ze świata Tolkiena po prostu intrygują.

Sytuacja w uniwersum Ostatniej Rzeczpospolitej nie jest wesoła – Polska poniekąd samoistnie przeistoczyła się w imperium powstałe po zjawisku, jakie twórcy literatury fantastycznonaukowej mogliby wziąć za kolaps równoległych światów. Po ludzku mówiąc: na zachodzie Europy otworzyły się wrota do krainy, z której przybywają istoty rodem z tolkienowskiego uniwersum. Czy to te pozytywne (jak na przykład elfy, z którymi Rzeczpospolita zawarła zresztą pakt o wzajemnej pomocy), czy negatywne, pokroju wielkich i żądnych krwi Balrogów. Trudno jednak nazwać ten okres  kolejnym złotym wiekiem naszego państwa – granice są dziurawe niczym szwajcarski ser, siły niewystarczające, zaś frontalny atak na zachód, na Czarne Horyzonty, nie wchodzi w grę. Co gorsza, na wschodzie pojawiło się coś nowego i groźniejszego: tytułowa Czerwona Mgła.

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że Czerwona mgła to dość nietypowy przedstawiciel gatunku fantasy – elementy charakterystycznego dla tego literackiego nurtu łączą się w nim z tymi, których prędzej oczekiwać można w powieściach... postapo. Połączenie to jest raczej rzadko spotykane przez czytelników, stąd można żywić słuszną obawę o "współpracę" dwóch dość odmiennych elementów. Na szczęście nie jest tak źle, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Rzeczpospolita w Czerwonej mgle nie przypomina miejsca, jakim była przed atakiem sługusów ciemności – miasta zostały zamienione w trudno dostępne fortece zdolne odeprzeć naprawdę ciężki i zmasowany atak, lecz miasteczka i wsie zniknęły z krajobrazu bezpowrotnie, zaś w ich miejscu pojawiły się twory jak żywo przypominające średniowieczne osady. Jakby życie nie było już wystarczająco trudne – oprócz wiadomego regresu technologicznego i cywilizacyjnego dochodzi też wieczne poczucie zagrożenia. Przeistoczenie miast w twierdze nie jest przypadkowe: nawet one muszą stawiać czoła atakom wroga. Co zaś ma powiedzieć prosty człowiek (by nie rzec: wieśniak), który mieszka z daleka od regularnych tras patroli i nie ma do dyspozycji zarówno ciężkiej broni, jak i magii? 

Szkoda jednak, że sama magia i wszelki mistycyzm zajmują drugi plan – i to bardziej odległą jego część. Na palcach jednej ręki można policzyć sceny, w których pełnokrwiste fantasy nie byłoby dodatkiem, lecz fundamentem opowieści. A oto przykład: geograf w świecie Ostatniej Rzeczpospolitej to już nie zawód – raczej "specjalista od wszystkiego". I magią chuchnie, i ciężkim żelastwem przywali, jeśli zajdzie taka potrzeba. Sęk w tym, że wspomniane korzystanie z magii jest aż zbyt dosłowne – znajomość magicznych rytuałów jest przez niego raczej lekceważona i woli on polegać na swoim szczęściu, tudzież sile towarzyszy. 

Irytujące jest także wyraźne utrudnianie życia naszej stronie konfliktu. Na dobrą sprawę tylko w tytułowej Czerwonej mgle faktycznie pokazujemy, że jesteśmy w stanie dokopać irytującym maszkarom – cała reszta zbioru opowiadań przypomina raczej nierówną zabawę w berka, gdzie to nasze siły są nieustannie gonione, a dopadnięcie kończy się nad wyraz krwawym i efektownym zgonem. Zabrakło poważniejszych starć, bardziej złożonych zasadzek – walka sprowadza się raczej do biegania po lasach i atakowania wszystkiego co się rusza, i jednocześnie nie przypomina człowieka.

Pytanie jednak, czy ograniczenia roli walk w opowiadaniach nie należy traktować jako pozytywnego aspektu książki – podczas lektury czytelnik nieustannie ma wrażenie obcowania z czymś, czego natury nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Co więcej, nawet nie umiemy odpowiedzieć sobie na pytanie, co dzieje się tak naprawdę na zachodzie, lub co może kryć się za ukraińskimi stepami. Zasoby są niemal bezcenne, więc taktyka rozpoznania bojem z wiadomych względów nie wchodzi w grę – w efekcie czego nasze "imperium" jest nieustannie spychane do defensywy, bez żadnych widoków na zmianę stanu rzeczy. Trudno nie przywołać tu wcześniejszego porównania do powieści postapokaliptycznych. Bo zarówno w tych ostatnich, jak w i Ostatniej Rzeczpospolitej walka o przetrwanie jest niemalże z gruntu skazana na klęskę. Świat zmienił się tak znacząco i szybko, że raczej nie ma szans na przywrócenie mu dawnego blasku.

Decyzja o zakupie Czerwonej mgły może nie być taka oczywista, szczególnie dla osób lepiej zaznajomionych z antologiami polskich autorów. Na cztery teksty nowy jest... jeden, konkretniej tytułowa Czerwona mgła – wszystkie inne były już drukowane w innych zbiorach, niekiedy nawet niejednokrotnie, zaś jedno wspomniane opowiadanie nie jest warte ceny całej książki. Jeśli ktoś jednak nie miał do tej pory do czynienia z, na przykład, Piękną i grafem czy też Nie ma mocy na docenta, to recenzowana pozycja jawi się całkiem interesująco – o ile połączenie postapokalipsy z klasycznym fantasy jest dla potencjalnego czytelnika do przełknięcia. Bo mimo iż Czerwona mgła nie jest książką idealną, to pozwala całkiem mile zabić czas – i na pewno odetchnąć od tysięcznych kopii tolkienowskiej sagi, bez żadnych poważnych ingerencji w te ostatnie.