Czarny Horyzont

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Czarny Horyzont
Czarny Horyzont to pierwsza powieść wydana w cyklu Ostatnia Rzeczpospolita. Wciągająca jak odkurzacz, przyjemna w lekturze, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że zbyt prosta – wydaje się, że niektóre opowiadania ze świetnej Czerwonej Mgły, choć krótsze, były bardziej skomplikowane.

Kajetan Kłobudzki wyrusza za zachodnią granicę Polski, aby zająć się stabilizacją lokalnych ziem – jak przystało królewskiemu geografowi. W czasie trwania jego misji analitycy Wojska Polskiego dochodzą do wniosku, że mężczyzna musi brnąć dalej w głąb terytorium balrogów, aby zbadać teren, który ci wyraźnie starają się ukryć przed jesionowo-mithrilowymi polskimi satelitami. Kajetan wykonuje kilka uspokajających magicznych gestów nad czołem swojego wierzchowca i wyrusza bez wahania – zawsze robi to, czego potrzebuje ojczyzna.

Pierwsza powieść z uniwersum Ostatniej Rzeczypospolitej znacząco różni się od wydanej niedawno po raz pierwszy Białej Reduty. Czarny Horyzont w gruncie rzeczy jest rozbudowanym opowiadaniem (niewiele dłuższym niż Piękna i graf z Czerwonej Mgły) – Kołodziejczak szybko zawiązuje akcję, której od razu nadaje bardzo wysokie tempo, a w krótkich przerwach między ważnymi fabularnymi węzłami stara się opisać stworzony przez siebie świat. Trudno nie odnieść jednak wrażenia, że nie jest on tak barwny, jak w dwóch pozostałych książkach cyklu. W powieści nie ma ani zbyt wielu wspaniałych scen walki, którymi autor czarował w Czerwonej Mgle, ani fascynującego i mrocznego Wschodu, ani przygnębiającego obrazu Gehenny z Białej Reduty. Na pochwałę zasługuje natomiast dynamiczna fabuła, która intryguje dzięki zręcznie prowadzonemu przez Kołodziejczaka wątkowi skrytej na ziemiach balrogów tajemnicy. Szkoda tylko, że pisarz w efektownym finale pospiesznie zamyka wszystkie pootwierane wcześniej furtki – wydarzenia opisane w powieści odgrywają w pozostałych książkach marginalną rolę.

W omawianej pozycji pojawiają się charakterystyczne dla cyklu problemy z kreacją bohaterów. Narzekanie na jednowymiarowego Kłobudzkiego to już świecka tradycja, Robert, jego przybrany ojciec, po raz kolejny przejawia jakiekolwiek cechy charakteru tylko podczas tworzonych na jedno kopyto scen z Łucją (ona znalazła dla niego kolejną kandydatkę na partnerkę, on komentuje to z poczuciem humoru), a pozostałe postacie pojawiają się tylko w epizodach. Wśród tych ostatnich całkiem ciekawie prezentuje się Johan – na jego przykładzie Kołodziejczak świetnie pokazuje destrukcyjny wpływ balrogów na psychikę i moralność rządzonych (czy raczej niewolonych) przez nich ludzi. Poza nim, niestety, trudno znaleźć kogokolwiek wartego wspomnienia. Lektura Czarnego Horyzontu uświadomiła mi, czego najbardziej brakuje w cyklu: bohaterów negatywnych. W tekstach traktujących o konflikcie światła i ciemności, nieodzowni są reprezentanci obu stron. W Ostatniej Rzeczypospolitej, niestety, czytelnik ma okazję poznać tylko tych dobrych. Wojownicy zła są całkowicie anonimowi – to skryci za zbrojami jegrzy i ich mroczni panowie. Trzeba przyznać, że Kołodziejczak próbuje co jakiś czas przybliżyć ich zbiorowy portret (w recenzowanej powieści wprowadza wątek matematyki balrogów, w Białej Reducie przechodzi do opisu techniki), ale zdecydowanie brakuje kogoś, kogo można by wskazać jako osobiście winnego wszystkim katastrofom. Można podejrzewać, iż taki był zamysł autora, ale przecież dobrze opisane negatywne postaci potrafią niesamowicie ubogacić każdy tekst – niech za przykłady posłużą Zawulon z cyklu Patroli Łukjanienki, Rhulad Sengar z Malazańskiej Księgi Poległych Eriksona, czy mój osobisty faworyt Galadan z Fionavarskiego gobelinu Kaya.

Czarny Horyzont to króciutka powieść, która nie tyle zaspokaja apetyt na Ostatnią Rzeczpospolitą, co dodatkowo go zaostrza. Wydaje mi się, że gdyby znalazł się w Czerwonej Mgle jako kolejne z bardzo dobrych opowiadań, miłośnicy cyklu mieliby mniej powodów do narzekań. Jako samodzielny tekst jest niezły, przede wszystkim dzięki wciągającej fabule i wyjątkowej dla autora lekkości pióra, ale jako fan tego niezwykłego uniwersum chciałbym od Kołodziejczaka dostać zdecydowanie więcej.