Czarna Kolonia

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Czarna Kolonia

Czerwień – to był dominujący kolor w sztabie, gdy wkro­czył Lebiediew. Czerwienią świeciły lampki kontrolne sprzę­tu, czerwono skrzyły się monitory, czerwień dominowała na hologramach taktycznych.

Pułkownik wchodził w to morze czerwieni.

Sztabowcy kręcili się między poszczególnymi stanowi­skami niczym rój owadów, dane taktyczne, obliczenia i ko­munikaty wypełniały szklane tafle monitorów. Jeden z ludzi podszedł do oficera – jego mundur był rozpięty, jakby męż­czyzna ledwie chwilę wcześniej wstał z łóżka.

– Co się dzieje?

– Atak, panie pułkowniku.

– Tego się, kurwa, sam domyśliłem.

Lebiediew zdecydowanym ruchem odepchnął sztabow­ca, a potem wyszedł na środek pomieszczenia, wkraczając w przestrzeń głównego hologramu taktycznego. Trójwy­miarowy obraz ukazywał pole bitwy w sektorze wokół szta­bu i miasta, z orbitą włącznie.

Trzy kolory – czerwień, zieleń, błękit: wróg, przyjaciel, cywil.

Sztabowiec, z którym rozmawiał wcześniej, znalazł się w hologramie tuż za nim.

– Uderzyli z zaskoczenia – powiedział, wskazując obszar na orbicie. – Weszli w naszą przestrzeń i od razu rozpoczęli atak. Część okrętów otworzyła ogień, inne przebiły się przez blokadę i ruszyły w kierunku planety.

– Desant?

– Gorzej. Te okręty były puste, sterowane tylko algoryt­mem komputerowym, nakierowującym je na nasze naj­ważniejsze jednostki na powierzchni planety. Przeciążone reaktory zadziałały niczym bomby jądrowe po uderzeniu statków w cele.

– Obrona naziemna?

– Nic nie dała. Baterie i wyrzutnie bezbłędnie zlikwido­wałyby głowice wystrzelone z orbity, ale cały okręt idący ku powierzchni... – Sztabowiec pokręcił głową.

Lebiediew musiał docenić spryt tego, kto zaplanował atak. Wykorzystanie całych okrętów jako pocisków jądrowych? Ciekawe. Nikt wcześniej na to nie wpadł. Ale też nikt jeszcze nie dysponował taką ilością jednostek, by pozwolić sobie na poświęcenie połowy z nich już w pierwszej fazie ataku.

Pułkownik patrzył na holograficzny obszar orbity. Do­minowała tam czerwień, z nielicznymi plamkami zieleni.

– Mówiłeś, że flota nieprzyjaciela wskoczyła bezpośred­nio w naszą przestrzeń – rzekł. – Jak to możliwe? Powinni się odbić już na etapie obliczania skoku, jeśli nie dyspono­wali kodami uwierzytelniającymi.

– Ale się nie odbili. Mieli te kody.

Lebiediew miał ochotę skręcić komuś kark. Zacisnął jed­nak tylko zęby.

– Jaką sygnaturę posiada nieprzyjaciel? Wiemy?

Sztabowiec pokiwał głową.

– To wiedzieliśmy już z pierwszego raportu – flota kor­poracji Stratus.

Pułkownik rozejrzał się po hologramie. Szukał luk, sła­bych punktów ofensywy, miejsc, gdzie mógłby uderzyć, by odzyskać inicjatywę.

– Jak teraz wygląda sytuacja na orbicie? – zapytał.

– Ocalałe okręty z naszej floty wycofują się nad sektory siedem i osiem. Może uda się ściągnąć tam pościg nieprzyja­ciela. Mamy w tym rejonie przestrzeni satelity i stacje bojo­we. Szanse, nawet z takimi stratami, będą wyrównane.

– Straty na powierzchni?

– Wciąż liczymy, ale jest bardzo źle. To był praktycznie atak nuklearny.

„Zakazany przez wszystkie konwencje – pomyślał Lebie­diew – ale sami sprawiliśmy, że te konwencje nie mają żad­nego znaczenia. Poza tym, nawet gdyby doszło do rozpra­wy sądowej, nieprzyjaciel stwierdzi, że to nie był atak, tylko zbiorowa awaria okrętów i po prostu potężna, tragiczna, gwiezdna katastrofa”.

Pułkownik był pełen uznania dla autora planu.

Taka piękna katastrofa.

Jeszcze raz popatrzył na hologram, tym razem skupiając się już na powierzchni planety.

– Desant?

– Zapewne był, ale eksplozje jądrowe na powierzchni wzniosły w atmosferę tysiące ton pyłu i komputery dostają kompletnego pierdolca. – Zamilkł, gdy zdał sobie sprawę z użycia bardzo nieregulaminowego określenia. Ze stronypułkownika nie było reakcji, więc kontynuował: – Jeżeli jednak znali nasze kody uwierzytelniające, to należy zało­żyć, że mają też inne dane, informacje o bazach, koszarach, sprzęcie, koncentracji jednostek. Zapewne uderzali w naj­bardziej newralgiczne punkty.

„I dlatego ominęli nas” – pomyślał pułkownik. „Dobrze. To działa na naszą korzyść”.

– Czy któryś z okrętów uderzył w naszym sektorze?

– To właśnie dziwne, ale żaden.

Wszystko układało się w jedną, klarowną całość.

– Pełna mobilizacja. Każdy żołnierz w Macierzy ma być za kwadrans uzbrojony i obecny w hangarze numer cztery.

– Tak jest, panie pułkowniku!

Lebiediew wyszedł z obszaru hologramu, miał już opu­ścić pomieszczenie, ale odwrócił się do sztabowca.

– Masz dane meteorologiczne?

– Tak jest.

– Kilka dni temu zapowiadano burzę piaskową na wschód od nas, idącą łukiem na zachód. Zapewne walki w atmosfe­rze i na orbicie zmieniły nieco meteorologię, ale powiedz mi, czy ta burza nadal ma szansę się pojawić?

Oficer chwilę gmerał w podręcznym komputerze, a po­tem pokiwał głową.

– Formowała się już wczoraj – odparł. – Co prawda wia­trołapy kierują ją tak, by ominęła bezpośrednio nasz obszar, a wydarzenia w atmosferze sprawiły, że straciła nieco na sile, ale za jakieś dwie godziny będzie mijać nas od północy.

Lebiediew uśmiechnął się.

– Świetnie – powiedział tylko i ruszył do hangaru.