Cudzoziemiec w Olondrii

Czytelnik cudzoziemcem

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Cudzoziemiec w Olondrii
Gdyby mierzyć pięknem języka i wrażeniami estetycznymi, jakie budzi podczas lektury Cudzoziemiec w Olondrii, debiut Sofii Samatar zasługiwałby na najwyższe oceny. Rzadko bowiem w fantastyce można spotkać tak pieczołowicie wykreowane uniwersum, które jednak nie staje się przez to ani trochę bardziej przyjazne i znane czytelnikowi.

Podczas gdy wraz z głównym bohaterem, młodym Jevickiem, synem kupca, przemierzamy dwa kontynenty, autorka kreśli wiele odmiennych krajobrazów – od plantacji, przez zatłoczone miasto i szpital dla psychicznie chorych, po ubogie i niewielkie wioski, a nawet pustynię. Samatar nie tworzy jednak spójnego i przenikającego się obrazu, mało miejsca poświęcając łączeniu poszczególnych epizodów wyprawy głównego bohatera. Każda kolejna lokacja jest oddzielną komórką, autonomicznym bytem, odciętym od reszty etapem podróży, jaki Jevick musi zaliczyć. Jego ekspedycja wydaje się podobna powieściom drogi oraz klasycznym tekstom fantasy. Do młodego chłopaka przybywa mędrzec, zasiewając w nim ziarno niepokoju i chęć przygody. Z tego powodu młodzieniec wyrusza w długą i niebezpieczna podróż, która, po wielu perypetiach, przywiedzie go z powrotem do domu, gdzie sam zyskuje status mędrca i staje się świadom przemian, jakie w nim zaszły. Autorka nie korzysta jednak z typowych dla fantasy elementów (potwory, inne rasy, potężny artefakt, lord zła), ale skupia się na warstwie psychologiczno-duchowej głównego bohatera i jego towarzyszy.

Cierpi na tym odrobinę warstwa fabularna, która wydaje się nieco rwana; trudności może sprawiać także przyzwyczajenie się do dość nierównego tempa narracji oraz przestojów akcji. W zasadzie cały konflikt religijny w Olondrii, w który Jevick zostaje mimowolnie wciągnięty, dzieje się gdzieś obok niego – choć ma odgrywać w nim ważną rolę, to jest jedynie figurantem nie rozumiejącym, co dzieje się wokół. Także czytelnik nie otrzymuje żadnych dodatkowych informacji i w całej sytuacji czuje się niemal tak zagubiony, jak główny bohater powieści. Wskutek tego jest to dużo bardziej powieść o głównym bohaterze i jego własnych demonach i przemianach, niż o tytułowej Olondrii.

Na dużą pochwałę zasługują jednak odmalowywane słowami Samatar obrazy. I nie chodzi tutaj tylko o niemal plastycznie przedstawioną przyrodę oraz krajobrazy. Najświetniej wypadają opisy poświęcone wnętrzu i duchowości bohaterów, dotyczące zachodzących w nich zmian, dokonanych obserwacji. Bardzo ciekawie prezentuje się także alternatywna wizja "aniołów" - przedstawionych jako łączników pomiędzy światem żywych i zmarłych, silnie powiązanych z psychiką "świętego", któremu się objawiają. Znacząco odbiega to od wyobrażeń dotyczących tych istot, jakie znamy w kulturze zachodniej. To wszystko pokazuje, że autorka jest nie tylko przenikliwą kobietą o wysokiej świadomości językowej, ale także wnikliwą obserwatorką o zainteresowaniach antropologicznych. Pod względem języka Samatar kojarzy się tutaj z Ursulą Le Guin.

Samatar proponuje wypełnioną fantazją podróż w nieznane – i w głąb człowieka – a książka, rozpoczynająca się jak zwyczajna powieść fantasy, z czasem pokazuje swoje bogactwo. I choć to jedna z lżejszych i bardziej przystępnych pozycji z Uczty Wyobraźni, to może zaskoczyć czytelnika przyzwyczajonego do liniowej fabuły i formuły questa.