Chemia śmierci

Ach, te bestsellery...

Autor: Jarek 'jareckr' Rusak

Chemia śmierci
Patrząc na książkę, na okładce której widnieje dumne słowo "bestseller", od razu czuję niemały dystans. Jeśli do tego wydawca dorzuca jeszcze dane dotyczące liczby sprzedanych egzemplarzy oraz komentarz przypominający nieco tandetną reklamę, dystans szybko zamienia się w sceptycyzm. Tak się właśnie stało, gdy w moje ręce trafił thriller Simona Becketta Chemia śmierci – pierwsza z czterech dotychczas wydanych powieści z Davidem Hunterem w roli głównej.

David Hunter od kilku lat pracuje jako lekarz rodzinny w małym angielskim miasteczku. Nikt w Manham nie wie, że doktor to również specjalista w mało popularnej dziedzinie, jaką jest antropologia sądowa. Dzięki doświadczeniom wyniesionym z ośrodka badań FBI (zwanego Trupią Farmą), gdzie bada się proces rozkładu ludzkich zwłok, David potrafi dość precyzyjnie określić sposób oraz czas dokonania zbrodni. Po tragicznej śmierci żony i córeczki Hunter porzucił jednak dawną profesję i dopiero morderstwo młodej kobiety skłania go do ponownego podjęcia współpracy z policją. Jak to w thrillerach bywa, sprawa nie kończy się na jednym trupie, a mieszkańcy miasteczka wkrótce zdają sobie sprawę, że maniakalnym mordercą musi być ktoś z nich. I tak rodzą się wzajemna nieufność i podejrzliwość, jedynie lokalny pastor rozwija skrzydła – zdaje się rozkwitać przed kamerami i mikrofonami zjeżdżających do Manham dziennikarzy. Z inicjatywy wielebnego powstaje straż sąsiedzka, co prowadzi tylko do kolejnych spięć i nie ułatwia już i tak zagmatwanego śledztwa. Okoliczności zabójstw wskazują na psychopatę, który uprowadza kobiety, przetrzymuje je w odosobnieniu, a żeby utrudnić działania przedstawicieli prawa, zastawia liczne pułapki w pobliskich lasach.

Językowi Becketta daleko do finezji, za to na korzyść książki przemawiają realistyczne opisy badań prowadzonych na zwłokach oraz obrazy tego, co dzieje się z ludzkim ciałem po śmierci – tytuł książki jest jak najbardziej uzasadniony. Ileż to owadów, również w postaci larwalnej, ma pożytek z trupa! Nieźle przedstawiony został tu także rytuał ofiarny odprawiany przez czarny charakter; podobnie rzecz ma się z kilkoma dynamicznymi scenami, np. porwaniem biegającej po lesie dziewczyny. Dość dobrze autor uchwycił klimat zamkniętej, małomiasteczkowej społeczności, choć dłużej i lepiej można było grać motywami wzajemnych niechęci, spotęgowanych panującą atmosferą strachu, niepewności i nieufności (oj, taki Stefan Król na pewno zrobiłby z tego odpowiedni użytek!). Przepisowo występują tu fałszywe tropy oraz zwroty akcji – niestety, najważniejszy z nich raczej nie zaskoczy odbiorców obeznanych z kryminałami bądź thrillerami.

Z postaci autor najmocniej zarysował wyniosłego pastora, David zaś, pomijając intrygujący zawód, średnio mu się udał – pan doktor w tej części po prostu nie wyróżnia się na tle podobnych, książkowych i filmowych bohaterów, a narracja pierwszoosobowa w znikomym stopniu uwypukla jego osobowość. Nie on pierwszy przeżywa traumę związaną z utratą najbliższych i ucieka od dawnego życia. Beckett używa też ogranych trików – telefon komórkowy traci zasięg wtedy, gdy jest najbardziej potrzebny, a oddział uderzeniowy policji przeszukuje miejsce, które nie jest kryjówką mordercy, podczas gdy protagonista musi sam stawić mu czoła.

Niestety, w czasie lektury zabrakło zapowiadanych dreszczy, ale trzeba przyznać, że mimo wymienionych mankamentów Chemia śmierci potrafi wciągnąć. Przez większą część powieści zadajemy sobie to najważniejsze pytanie: kto jest mordercą? Choć znam książki, w wypadku których stosunek ceny zarówno do objętości, jak i do jakości wypada znacznie lepiej, to powieść Becketta okazała się przyzwoitym umilaczem czasu.

Jakie wrażenie wywiera więc literacki debiut brytyjskiego dziennikarza i pisarza? Najkrócej mówiąc: Chemia śmierci to niezły thriller, któremu jednak brakuje czegoś, co pozwoliłoby na mocniejsze wybicie się ponad przeciętność. Krzykliwa okładka temu nie służy.