Bycie w śmierci. Athanatopia

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Bycie w śmierci. Athanatopia

Michał chwycił dłoń Leny i ścisnął – była ciepła... Wyczuł słaby puls! Serce Michała, które dotąd pompowało krew do jego organizmu na najniższych obrotach, niespodziewanie wrzuciło piąty bieg i zaczęło galopować. Czuł się tak, jakby zaraz miało przeskoczyć nad żebrami i wyrwać się z klatki piersiowej. Z trudem złapał oddech. Z głośnym jękiem zerwał z siebie poplamioną krwią koszulę i przycisnął ją do drugiej rany na ciele dziewczyny – śladu po ugryzieniu na jej szyi. Jeśli miała jakieś szanse na przeżycie, najpierw trzeba było zatamować to krwawienie.

– Ona żyje! – krzyknął, odwracając się do mężczyzny w prochowcu, który z niedowierzaniem spoglądał na zabarwiony wszystkimi odcieniami krwistej czerwieni obraz masakry rysujący się przed nim na szarym płótnie podłogowego linoleum.

– Słyszysz?! Ona żyje! – powtórzył. Od tego momentu pamiętał tylko urywki scen. I adrenalinę, wściekle tłoczoną do organizmu przez nadnercza. Adrenalinę, która napędzała jego pokaleczone i wycieńczone ciało skuteczniej od wysokooktanowego paliwa. Układ współczulny przejął kontrolę nad organizmem. To była reakcja na strach o życie – nie swoje, bo to było dla niego nieważne, ale o życie dziewczyny, którą wciąż można było uratować. Po bólu w ręce i nodze nie było już śladu, a myśli wirowały w jego głowie z zawrotną prędkością. Szybsze bicie serca, tłoczenie krwi i podwyższone ciśnienie sprawiały, że organizm, który jeszcze parę chwil temu był na granicy całkowitego rozpadu, teraz znów wydawał się w pełni sprawny i gotowy do działania. Jakby był na haju – zyskał nagle nieograniczony dostęp do całego archiwum pamięci, nawet do najdrobniejszych skrawków wspomnień... Mężczyzna w prochowcu przypadł do niego.

– Żyje?! Jakim cudem?! Michał przyjrzał się ranie wlotowej w czaszce. Kula wbiła się dosłownie dwa centymetry nad lewym oczodołem. Zmienił nieco pozycję i delikatnie uniósł głowę Leny. Pocisk przeszedł na wylot i wyglądało na to, że przedziurawił tylko jedną półkulę. Wertował w pamięci wspomnienia o operacjach, które obserwował i tych, które sam przeprowadzał. Szukał podobnego przypadku, czegoś, o co mógłby się zaczepić...

– Widziałem już taki postrzał... – mówił gorączkowo. – Pocisk, tak jak tutaj, przeszedł tylko przez jedną półkulę, nie naruszając najważniejszych ośrodków... Tamten facet przeżył, rozumiesz?! – Ostatnie słowa niemal krzyczał prosto w twarz mężczyźnie w prochowcu. Nie było go przy tamtej operacji, ale rozmawiał z neurochirurgiem, który ją przeprowadził. To był postrzał w głowę. Kula nie naruszyła ani prawej półkuli, ani rdzenia. Było w tym sporo szczęścia, a skoro wtedy się udało, to dlaczego nie teraz? Myśli Michała goniły w tę i we w tę, wygrzebując z jego hipokampu skrawki statystyk, które przeglądał po tamtej operacji. Na świecie 47 procent postrzałów w głowę nie kończyło się śmiercią pacjenta, a w przypadku uszkodzenia tylko jednej półkuli ten procent rósł jeszcze o kilkadziesiąt punktów w górę. Wszystko to oznaczało jedno: dziewczynę można było uratować, ale musiała jak najszybciej znaleźć się w szpitalu...

Szpital. No tak. Przecież właśnie znajdowali się w jednym z nich: opuszczonym i pozbawionym personelu z niedziałającą aparaturą medyczną. W pozostałych placówkach medycznych zapewne wyglądało to podobnie, a bez natychmiastowego dostępu do sali operacyjnej z odpowiednim sprzętem szanse dziewczyny na przeżycie malały właściwie do zera. Lena do tej pory miała mnóstwo szczęścia w nieszczęściu, ale teraz potrzebowała cudu. Michał nie wierzył w cuda. I wtedy, nie wiadomo skąd, tuż obok niego pojawiła się ona. Drobna, w okularach z grubym oprawkami i burzą czerwonych włosów. Zatamowała krwawienie na szyi Leny, wykorzystując apteczkę pierwszej pomocy, którą przyniosła. Zrobiła to na tyle profesjonalnie, że Michał uznał ją za lekarza. Dlatego bez chwili zwłoki poinformował ją, czego potrzebuje.

Ta o nic nie pytała, przytaknęła tylko skinieniem głowy. To ona wszystko zorganizowała. Pomimo protestów i wątpliwości mężczyzny w prochowcu, który chciał ratować drugą ofiarę strzelaniny – siwowłosego mężczyznę w białych szatach, rzekomego ojca Leny – zadecydowała, że w pierwszej kolejności zajmą się dziewczyną. Z ich nerwowej wymiany zdań Michał zapamiętał, że mężczyzna ma na imię Wiktor, a kobieta Daria. Krótkie spięcie między nimi zakończyła wzmianka o szczepionce, której nosicielem miała być piętnastoletnia dziewczyna. Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Najpierw pojawiły się nosze do przetransportowania dziewczyny. Michał przypomniał sobie, że wraz z Leną mijali wózki z noszami na dolnej kondygnacji. Po jeden z nich Daria wysłała Wiktora, i człowieka, z którym przybyła na miejsce strzelaniny – Mirka.

Zanim wrócili, opatrzyła ranę na udzie Michała, zapowiadając, że zajmie się nią dokładnie w miejscu, do którego się wybierali. Pięć minut później byli na zewnątrz. Od wojskowego humvee dzieliło ich kilkadziesiąt metrów. Usłyszeli niemiłosierne zawodzenie, a po chwili światło ich latarek wyłoniło z mroku grupę niemartwych ciągnących w ich stronę.

– Łapcie! – zawołał Wiktor do Darii i Michała, wskazując ruchem głowy nosze. – My się nimi zajmiemy. – Dasz radę? – zapytała Daria bez przekonania, spoglądając na Michała. Ten skinął głową w odpowiedzi. Kilkuosobowa grupa sztywniaków zbliżała się w ich kierunku. Jednak sposób, w jaki się poruszali, był inny niż dotychczas – szybszy i bardziej zdecydowany. Parli naprzód, wpatrując się w nich. Daria próbowała zachować spokój, przejmując nosze od Mirka, nie mogła jednak opanować drżenia rąk. Michał, pod wpływem adrenaliny, złapał uchwyt noszy najpierw prawą ręką, a potem lewą. Syk bólu, jaki wyrwał się z jego ust, został zagłuszony przez huk. Mirek trzema szybkimi strzałami powalił na ziemię nie martwych znajdujących się najbliżej nich. Chwilę później dołączył do niego Wiktor, osłaniając Darię i Michała. Ci ruszyli do samochodu, najszybciej jak to było możliwe.

Zanim jednak Michał dokuśtykał do pojazdu, dwaj mężczyźni uporali się z zagrażającymi im umarlakami. Następnie podnieśli nieprzytomną Lenę z noszy i ułożyli ją na pace humvee. Zawodzenie wzmagało się. Do ciężarówki ze wszystkich stron ciągnęli kolejni niemartwi, jednak w tym momencie cała uwaga czwórki ludzi koncentrowała się na dziewczynie. Kiedy ta była już bezpieczna w samochodzie, Wiktor i Daria zajęli miejsca z przodu. Michał wgramolił się niezdarnie na tył.

– Jedźcie, ja zajmę się Darkiem! – zawołał Mirek, gdy silnik humvee pracował już na niskich obrotach. Wiktor nie zwlekał ani chwili i ruszył przed siebie w nieznanym Michałowi kierunku. Za nimi rozległy się huki wystrzałów. Odwrócił się i obserwował przez tylną szybę, jak pozostawiony przed szpitalem mężczyzna strzela do dwóch najbliższych umarlaków, a następnie biegiem wraca do budynku. Mirek został sam. Ciemność. Wewnątrz i na zewnątrz. Zatrzasnął drzwi. Zawodzenie niemartwych nieco przycichło. Zbliżali się, a on był sam. Wyjął z kieszeni małą latarkę.

Snop światła omiótł ścianę, a następnie oślepił go, odbijając się od szyby kolejnych, tym razem wahadłowych drzwi. Popchnął je i wszedł w głąb szpitala. Drugie drzwi dało się zaryglować. Zdjął pasek od spodni, owinął go wokół uchwytów i zacisnął mocno. Jęki znów stawały się coraz głośniejsze, tak jak bicie jego serca. Przyspieszał również oddech. Wdech i wydech. Coraz szybciej, ale jednak wolniej od serca. Nasłuchiwał, jak umarlaki podchodzą do drzwi wejściowych i obijają się o nie. Teraz wyraźnie ich słyszał. Jeszcze chwila. Jeszcze kilka kroków i będą w środku...