Burza mózgów #1

Pisarze recenzujący dzieła innych pisarzy

Autor: Artykuł zbiorczy

Zaczęło się od Wywiadu z Mają Lidią Kossakowską, którą zapytałem o recenzowanie kolegów po piórze. Oto jej odpowiedź:

"Z całą pewnością. Pisarz, literat funkcjonujący na rynku, nie powinien oceniać kolegów z pozycji krytyka. To po prostu nieetyczne. I zawsze rodzi pewne niemiłe skojarzenia. Dlaczego chwali tego, a gani innego? Czyżby chodziło o układ towarzyski? Ja cię okrzyknę geniuszem, ty mnie nadzieją literatury i będzie super? A może w grę wchodzi zgaszenie konkurencji? Ktoś się za dobrze sprzedaje, to dawaj, zaraz przejedziemy go walcem, niech zna swoje miejsce.

Proszę mnie dobrze zrozumieć. Wcale nie twierdzę, że tak jest. Że powstają koterie czy towarzystwa wzajemnej adoracji. Bardzo możliwe, że pisarze w dobrej wierze pragną zostać krytykami, po prostu wygłosić swoją opinię, podzielić się z czytelnikami spostrzeżeniami na temat rynku, kondycji polskiej fantastyki i literatury w ogóle. Ponarzekać, zdziwić się, ucieszyć. Tylko, że w ten sposób zawsze pozostawiają otwartą furtkę dla podejrzeń i plotek. A to niedobrze. Nasze fora dyskusyjne puchną od utyskiwań i narzekań. Kiepsko, kiepsko, ach jak kiepsko. Komercja panie i artycha ginie. Ale zaraz padają uprzejme zdania. »Oczywiście, z wyjątkiem ciebie, kochany kolego«, »Rzecz jasna, nie miałem ciebie na myśli, drogi dyskutancie«. I gra toczy się dalej. Tylko po co? Nie lepiej tego unikać? Pisanie i krytyka to dwa osobne zawody, które nigdy nie powinny się mieszać. Ktoś pisuje literaturę. Ktoś tę literaturę fachowo, profesjonalnie ocenia. Weźmy to na logikę. Czy to może być jedna i ta sama osoba? Cierpiąca na rozdwojenie jaźni? Posłużę się przykładem trywialnym lecz obrazowym. To tak, jakby ktoś chciał być jednocześnie sędzią i zawodnikiem w grze.

A kwestia, czy mamy w ogóle dobrych, obiektywnych, zawodowych krytyków, to już całkiem inna sprawa."


Nieco wcześniej, na łamach Katedry (wywiad Jana Żerańskiego) swoją opinię wyraził także Jacek Dukaj:

"Mówmy wprost: chodzi Ci o dyskusję o książkach Fabryki Słów i postulat Jarosława Grzędowicza.

Zastanawiam się, kiedy sytuacja tak się u nas zmieniła. Myślę, że cezurę stanowi koniec »starego«, Oramusowego działu publicystyki NF. Dlaczego ja zacząłem tam pisywać recenzje? Przecież nie dlatego, że Parowski czy Oramus ujrzeli we mnie niesamowity talent krytycznoliteracki – ale ponieważ rozumiało się samo przez się: kto pisze fantastykę, ma jakąś wiedzę o gatunku i coś do powiedzenia od siebie, z tego może być pożytek i w publicystyce. Szło to prawie automatycznie.

Proszę otworzyć roczniki NF z lat 90. W spisach treści recenzji mamy nie tylko Oramusa i Parowskiego, ale Cyrana, Inglota, Piekarę, Sobotę, Dębskiego, Kołodziejczaka, Sapkowskiego... Toż łatwiej wyliczyć czynnych wówczas autorów, którzy krytyką się nie zajmowali. Podobnie w Fenixie; pamiętam, że np. W kraju niewiernych recenzował tam Romek Pawlak. W starej NF mieli też tradycję dyskusji krytycznych o polskiej fantastyce jako literaturze, gdzie nikomu nawet przez myśl nie przechodziło cenzurować z niej pisarzy dlatego, że są pisarzami.

Przywołuję ów kontekst nie dlatego, że planowaliśmy w SODzie jakieś »odnowienie tradycji« czy coś podobnego; nam w ogóle nie przyszło do głowy, że odcięcie od dawnych zwyczajów i od norm pozafantastycznego życia literackiego może być tak zupełne (»getto» definiuje się tyleż przez stosunek doń świata zewnętrznego, co autonomiczność w prawach wewnętrznych).

Pisarze wypowiadają się w krytyce literackiej i w formach luźniejszych na łamach dzienników, tygodników, w Polsce i na świecie (np. The New York Review of Books wręcz słynie z obszernych esejów znanych, czynnych pisarzy o książkach kolegów po piórze). Tak jest dzisiaj i tak było w przeszłości. Ba, jakie w ogóle przykłady z historii krytyki literackiej poznaje uczeń w polskiej szkole? Teksty Prusa o Ogniem i mieczem i Gombrowicza również o Sienkiewiczu, bynajmniej nie laurki. Przy czym w fantastyce ta zmiennofunkcyjność (fan-pisarz-krytyk-wydawca) była szczególnie częsta – stąd też zapewne teraz tak dojmująca pustka tu w krytyce, skoro zaniechali jej i pisarze.

Proszę zrozumieć, jak ustawiam kwantyfikatory: każdy ma oczywiście prawo trzymać się takiego zakresu wypowiedzi, w jakim dobrze się czuje, sam długo recenzowałem tylko przekłady, świetnie to pojmuję. Ale twierdzenie, jakoby istniała powszechna norma nieomawiania przez autorów twórczości innych autorów (jakaś »zasada zawodowego milczenia»), jest zwyczajnie nieprawdziwe.

Zresztą właśnie sądy o niej ludzi tak zanurzonych w literaturze bywają najciekawsze (ostatnio np. Dziwniejsze brzegi Coetzee'ego).

Naturalnie fakt, że jakieś zjawisko w kulturze ma precedens lub nie ma precedensu, nie stanowi argumentu ani za, ani przeciwko niemu – tak samo może się rzecz nie podobać jako setna realizacja znanej formuły."


Zaintrygowany tymi wypowiedziami, poprosiłem o opinię także innych twórców. Oto, co mieli do powiedzenia:

Artur Baniewicz


Nawet polscy politycy przyswoili już sobie pojęcie "konflikt interesów" i zaczęli apelować o jego unikanie (zwłaszcza do przeciwników). Prawnicy mają to wręcz wpisane w swój dekalog (he he, prawnicy i dekalog). Skoro więc nawet dwie najbardziej szemrane grupy zawodowe dostrzegają, że jest coś nie w porządku, gdy opiniuje się swych kumpli albo konkurencję, to cóż może zrobić autor? Może się dziesięć razy zastanowić, nim zacznie recenzować książki. Ideałem by było, gdyby w ogóle nie wypowiadał się publicznie o cudzych dziełach, no ale ideały nie istnieją. Moim szowinistycznie polskim zdaniem rozsądny kompromis mógłby polegać na tym, by mieszać z błotem (albo wychwalać) wyłącznie powieści zagraniczne. Anglosasi, a głównie o nich mowa, mają nas wiadomo gdzie, więc nie będzie to mocno nieetyczne. Natomiast recenzowanie tego, co piszą Polacy, pozostawiłbym fanom. Akurat na poletku fantastycznym jest ich dużo i wyjątkowo dobrze obeznanych z tematem. No a już absolutnym minimum jest − skoro pisarz koniecznie musi zabawiać się w recenzenta − podpisywanie się z imienia i nazwiska. Plus z zawodu − by czytelnik nie do końca zorientowany w temacie (trochę takich się trafia) od razu wiedział, że bezstronność krytyka nie musi być krystaliczna. Na wszelki wypadek: tak, przejechał się po mnie jeden Znany Autor, zrobił to pod pseudonimem i była to jedyna naprawdę miażdżąca recenzja moich książek. Dodam też, że łatwo mi się wymądrzać, bo żadnych recenzji nie piszę:)

Magda Parus


Sposób sformułowania tematu tej dyskusji zdaje się z góry sugerować, że pisanie recenzji przez aktywnych pisarzy jest nie do końca etyczne. I właśnie fakt, że w ogóle można tak postawić sprawę, zniechęcałby mnie do napisania recenzji (przy założeniu, że kiedykolwiek zdołałabym wzbudzić w sobie chęć do wypocenia takowej). Tymczasem kiedy pisarz decyduje się wypowiedzieć na temat jakiejś książki, to − jeśli nie ukrywa się przy tym za anonimowym nickiem − sam ryzykuje najwięcej. Będzie zachwalał dzieło, które nie spodoba się czytelnikom, a może się okazać, że zniechęci ich do sięgnięcia po swoje książki. Skrytykuje dany utwór, a choćby ów hurtowo zbierał negatywne opinie, grozi mu zarzut, że postanowił dołożyć prywatnemu wrogowi albo zazdrości komuś liczby sprzedanych egzemplarzy. Nieistotne, że wypowiada się krytycznie jako czytelnik, zawsze znajdą się osoby skłonne dokonywać porównań między twórczością autora-recenzenta, zwłaszcza takiego na dorobku a krytykowaną przez niego pozycją.


Krzysztof Piskorski


Temat można by skończyć na dwóch słowach: peer review. Zasada oceny pracy przez ludzi z tej samej branży jest między innymi fundamentem współczesnej nauki. A jeśli coś przeprowadziło nas z epoki faszerowania się rtęcią w celach leczniczych oraz tłuczenia po głowach kawałkami żelaza, do epoki lotów kosmicznych, to generalnie działa dobrze i powinno być stosowane.

Poza tym, z tego co wiem, nie istnieje tajna loża pisarzy, która zabraniałaby recenzować kolegów po fachu. A przynajmniej nigdy nie zostałem do takowej zaproszony (hej, Jaśnie Oświecona Lożo, to delikatna sugestia!). Każdy autor ma prawo czytać co chce i pisać o tym co mu się żywnie podoba, szczególnie jeśli uważa, że może powiedzieć coś ciekawego.

Zastanawiam się tylko czy naprawdę warto? Czy nie ma wystarczająco doświadczonych czytelników ze zdolnościami recenzenckimi, którzy mogliby się tym zająć bez posądzeń o stronniczość, prowadzenie wojen między wydawnictwami i tak dalej? Więc o co chodzi? "Drodzy autorzy, piszcie książki, a potem sami je sobie kupujcie i sami nawzajem recenzujcie"? O nie! Mnie do cudzej roboty nie zagonicie!


Andrzej Zimniak


Od początku, to znaczy od kiedy zająłem się pisaniem fantastyki, stałem na stanowisku, że powinien być podział ról: jedni piszą, drudzy oceniają. Tak jest lepiej z paru względów.

Przede wszystkim ważna jest specjalizacja − pisarz często tworzy intuicyjnie, pod wpływem "kosmicznej lancy" (poeci nazywają to natchnieniem), luźnych skojarzeń, zgoła nienaukowych przemyśleń. Są tacy, którzy piszą tasiemcowe konspekty i spędzają więcej czasu w bibliotekach niż przy klawiaturze, ale inni siadają i piszą, co im w duszy gra, tworząc godne podziwu teksty. Co innego krytyk lub recenzent − ten powinien stosować ściślejsze instrumentarium, miarki, porównania. Jasne że można być człowiekiem dwojga zawodów, na przykład rano konstruktorem aparatury, a wieczorem jej kontrolerem − ale nie wiem, czy jest to optymalne rozwiązanie.

Kolejna sprawa − konkurencja. Każdy pisarz chce być lepszy od innych, a nie każdy ma tak kryształową duszę, żeby iść do tego szczytnego celu wyłącznie drogą samodoskonalenia. Na całym świecie w karierze bywa stosowana metoda relatywizacji. Relatywną wyższość można osiągnąć na dwa sposoby: albo windując siebie, albo spychając konkurenta. Bardzo kuszący jest sposób wymagający mniejszego wysiłku. Chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że nie rzucam na nikogo cienia i nie znam żadnych ewidentnych przypadków opisanego postępowania − ale warto pokazać, że taka możliwość istnieje. I że bardzo trudno w tych sprawach wyrokować.

Załóżmy jednak optymistycznie, że szlachetne intencje zdecydowanie górują nad diabelskim kuszeniem. Każdy pisarz, nawet ten o duszy czystej jak łza, jest indywidualistą − to nieodłączny przymiot naszego powołania. Jeśli tak, nie zawsze docenia/stawia odpowiednio wysoko/chce promować inne dzieła, nawet dobre czy bardzo dobre, ale reprezentujące kontrastowo odmienny sposób wyrazu. Wtedy w recenzji na pprzykład napisze, że tak, że owszem, ale... Takie "ale" może być ciężkie jak głaz, mości panie i panowie.

Chciałbym na koniec − gwoli równowagi − napisać coś na obronę pisarzy-krytyków. Punkt pierwszy: pisarz, jaki jest każdy widzi, ale na warsztacie się zna. Cudzy utwór jest dla niego przezroczysty, w lot dostrzega obcy zamysł dokładnie jak swój, zazdrośnie podziwia piękno rozwiązań konstrukcyjnych albo śmieje się w kułak z nieudanych, jego zdaniem, poczynań. Etatowy recenzent nie zawsze nadąży ze śledzeniem tych ścieżek, bo sam nimi nie stąpa, a obserwowane z dala mogą mu się poplątać.

Punkt drugi. Otóż tak naprawdę nie mamy profesjonalnych literackich krytyków w dziedzinie fantastyki, albo można ich policzyć na kilku palcach. Długo by o tym pisać, dlaczego − ale fakt faktem. Jest za to paru pisarzy, którzy − zapełniając tę niszę − odwalają doskonałą recenzencką robotę. Jednym konkurencja już niestraszna, inni są po prostu uczciwi, a niektórzy nawet łączą oba te rzadkie przymioty. Chwała im − niechaj dalej pracują dla dobra Sztuki, bo ktoś w końcu musi to robić.

A ja sam? Lubię sytuacje klarowne i jednoznaczne. Przyznaję, że jestem indywidualistą. Nie chcę dać się wodzić na pokuszenie, nawet jeśli dałbym diabłu ledwie promil szansy. Natomiast swoje recenzenckie ciągoty zaspokajam w Notatkach na marginesach, gdzie zasadniczo przedstawiam własne refleksje pod wpływem lektury. I zwykle, dla świętego spokoju, biorę na warsztat dzieła autorów zagranicznych.


Mariusz Kaszyński


Zastanawiając się nad kwestią pisania recenzji książek przez aktywnych pisarzy, od razu wykluwa się nam w głowach posądzenie o brak obiektywizmu. To pierwsza reakcja, ale moim zdaniem niesprawiedliwa. Owszem, mogliby oni chwalić dzieła kolegów, wylewając jednocześnie na głowy konkurentów hektolitry pomyj. Dostrzegam jednak dwa "ale". Po pierwsze, czemu mieliby to robić, co tak naprawdę, będąc recenzentem, zyskałbym niesprawiedliwie krytykując innych? Chyba niewiele. Czytelnicy nie są ślepi, podobne faworyzowanie lub opluwanie zostałoby bardzo szybko zauważone i odbiłoby się echem na forach, z pewnością najwięcej szkody przynosząc właśnie autorowi recenzji. Łatwiej wybaczyć nieprzychylną, według nas, recenzję osobie zupełnie nieznanej, anonimowej, niż takiej, u której od razu dostrzegamy konflikt interesów. Po drugie, uważam, że paradoksalnie recenzje mają to do siebie, że bardzo trudno pisać je obiektywnie. I że owo wybielanie lub oczernianie i tak ma miejsce, niezależnie kto pisze recenzje, a czynimy je podświadomie. Chyba najłatwiej wytłumaczyć to na przykładzie. Wyobraźmy sobie, że przeczytaliśmy średnią książkę i piszemy recenzję. Jestem przekonany, że 95% z nas napisałoby trzy różne teksty w zależności od tego, czy autorem byłby nieznany nam debiutant, nasz ulubiony autor, czy też autor, którego nie znosimy. W pierwszym wypadku moglibyśmy pewne rzeczy wybaczyć, choć kusiłoby wytknąć kilka błędów, z całą powagą "dla dobra autora" uświadamiając mu, ile to się musi jeszcze nauczyć, by prawdziwym pisarzem zostać. W drugim przypadku w najgorszym razie wspomnielibyśmy o błędach, od razu przeciwstawiając im zalety, nawet te z innych książek tego twórcy. Co byśmy napisali w trzecim przypadku, chyba nie muszę wspominać. Podkreślam tylko to, że za każdym razem gotowi bylibyśmy przysiąc, że wspięliśmy się na szczyty obiektywizmu. Nie sądzę, by można było uciec przed tą pułapką tylko dlatego, że się jest lub nie jest czynnym pisarzem. Więc w takim razie w czym problem...?


Anna Kańtoch


Jeśli są to recenzje powieści zagranicznych nie widzę problemu. Jeśli polski autor ma zamiar pisać recenzje z książek innych polskich autorów, problemy pojawiają się dwa. Po pierwsze: autorzy zazwyczaj znają się między sobą. To akurat wielkiego znaczenia by nie miało, ostatecznie "zwykli" recenzenci też często polskich autorów znają. Jest jednak i drugi problem – otóż polscy autorzy startują poniekąd w tej samej konkurencji, walczą o te same nagrody i o uwagę tych samych czytelników. Czyli napisanie przez polskiego autora obiektywnej (na ile recenzja w ogóle może być obiektywna) recenzji z książki innego polskiego autora wymaga wzniesienia się ponad własne słabości niejako na dwóch poziomach: raz, trzeba zapomnieć o lubię/nie lubię, dwa, trzeba zapomnieć, że, na ten przykład, jego/ją nominowali, a mnie nie... Nie wątpię, że są ludzie, którym wyżej wymienione kwestie nie przeszkodzą. Nie wątpię też, że są tacy, którym przeszkodzą – ja do nich należę. Ilu jest jednych, a ilu drugich? Powiedzmy, krakowskim targiem, że 50% autorów da radę mniej więcej obiektywną recenzję napisać, a 50% nie.

Nie jest to bynajmniej wstęp do stwierdzenia, że pisanie recenzji polskich książek przez polskich autorów jest czymś złym. Nie ośmielę się nikomu mówić, co powinien robić, a czego nie – to jest indywidualna decyzja każdego człowieka. Twierdzę jedynie, że jako czytelniczka – a czytelniczką też przecież jestem – za takimi recenzjami nie przepadam, bo szanse pół na pół nie są dla mnie wystarczające, by autorowi zaufać.

I zupełnie na marginesie: ciekawe, dlaczego ludzie odruchowo zakładają, że taki recenzent-autor będzie ganił konkurencję? Jestem w stanie uwierzyć w kogoś, kto zachowa się odwrotnie właśnie po to, by – sobie oraz innym – udowodnić, jak bardzo jest obiektywny. I w rezultacie nadal będzie to recenzja mało wiarygodna, tylko niejako w drugą stronę...


Paweł Ciećwierz


Nie widzę nic zdrożnego w tym, że pisarze oceniają twórczość innych pisarzy, o ile są do tego teoretycznie przygotowani. Równie dobrze o "artystyczny nepotyzm" moglibyśmy posądzić wydawców, redaktorów internetowych czasopism i odwiedzających konwenty fanów. Każdy kogoś tam lubi albo i nie, bo to specyficzne środowisko. Ja na wszelki wypadek staram się w te wzajemne zależności zbyt głęboko nie wchodzić.

Znacznie bardziej szkodliwe wydaje mi się powierzchowne, pozbawione etapu analitycznego ocenianie tekstów. Krew mnie zalewa, kiedy ktoś pisze: podoba mi się (albo nie), ale sam nie wiem dlaczego. Jest fajne, bo są elfy lub kosmoloty. Nie podoba się, bo brakuje weny. Zabrakło soli. Nie ma krasnoludków. Takie recenzje to porażka. Jeśli nie wiesz, dlaczego książka ci się podoba (lub nie), to do jasnej cholery zamilknij. Prawdziwy recenzent wie i potrafi uzasadnić.

To właśnie zaimponowało mi w Waszej recenzji Nekrofikcji. Autorka przekazała swoją opinię o wadach i zaletach tekstu. Jako twórca nie muszę się z nią zgadzać, ale jestem wdzięczny za wnikliwą lekturę.


Cezary Zbierzchowski


Byłbym hipokrytą, gdybym zaczął nagle krytykować recenzowanie literatury przez aktywnych pisarzy. Od wielu lat wypowiadam się na temat dokonań kolegów po piórze i absolutnie się tego nie wstydzę, jestem bowiem przede wszystkim czytelnikiem, a dopiero potem autorem. Zacząłem czytać znacznie wcześniej niż tworzyć (to jasne), a ilość napisanych przeze mnie tekstów jest znikoma w stosunku do przeczytanych, więc dlaczego nie mógłbym wyrażać opinii na ich temat? Oczywiście, jako absolwent filologii polskiej i autor kilkunastu utworów, patrzę na książki inaczej niż kiedyś, radosna naiwność w dużej mierze wyparowała już ze mnie, ale tym większą przyjemność sprawia mi obcowanie z dobrym warsztatem i bogatą wyobraźnią. Jeśli coś budzi mój sprzeciw i staram się czegoś unikać jako recenzent i felietonista Creatio Fantastica, to pisania publicystyki z zamiarem wyzłośliwiania się i dokopania komuś. Gdy podejmujemy się mówienia o utworze, który nie przypadł nam do gustu, starajmy się nie ośmieszać autora (zwłaszcza debiutanta) i krytykować go konstruktywnie. Prawie w każdej książce można znaleźć coś dobrego. Ale ja, przyznam szczerze, rzadko piszę o utworach, na temat których mam negatywną opinię. Po pierwsze, szkoda mi życia na czytanie mało udanej prozy, a po drugie, dołożyć komuś w recenzji jest najłatwiej, o wiele trudniej wyrazić pozytywne emocje i nie poprzestać na samej miodności. Jest coś jeszcze – o czym wspomniałem już kilka lat temu na łamach CF – pisanie publicystyki (w tym recenzji i tekstów krytycznych) przez pisarzy fantastycznych jest niejako koniecznością. Muszą oni wymieniać swoje poglądy na literaturę, muszą formować pewne prądy filozoficzne i estetyczne, a temu właśnie służy nielubiana przez niektórych "autorska publicystyka". Poza tym, zbyt mało jest osób zainteresowanych literaturą i nie parających się jej pisaniem, by zapełnić łamy gazet i portali fantastycznych; mielibyśmy o wiele mniej opracowań merytorycznych i ciekawych formalnie, a więcej zwykłych, fanowskich zachwytów lub oburzeń. Ten ważny, "utylitarny" argument przemawia, moim zdaniem, jednoznacznie za pisaniem recenzji przez ludzi, których prace recenzjom również podlegają. A że tworzy to osobliwy i skomplikowany układ, wytwarza sytuacje, w których obawiamy się wypowiedzieć ostrzej na czyjś temat lub naszą pochwalę można wziąć za przejaw kolesiostwa, to już inna sprawa. Świat sztuki nie jest krystalicznie czysty i uporządkowany, jak chcieliby niektórzy, jest to świat pełen zaułków i buzujących głęboko emocji. I niech tak zostanie, gdyż wybuchające co jakiś czas awantury doskonale pokazują, jacy naprawdę są ich uczestnicy.


Łukasz Orbitowski


Dyskusja na ten temat jest bezprzedmiotowa. Pisarze piszą recenzje bo potrzebują pieniędzy, więc będą to robić, nawet gdyby to było nieetyczne. Na szczęście nie jest. Bo tak:
1. Jarek Grzędowicz wyraził swój sprzeciw wobec pisarza recenzenta używając metafory sportowej: nie można jednocześnie biec w wyścigu i ten wyścig sędziować. To prawda. Ale mogę biec w jednym wyścigu, a potem sędziować w innym. Przykład ten pomija ludzi, do których sam mam przyjemność się zaliczać: takich, którzy w ogóle nie próbują się ścigać.
2. Nie rozumiem, dlaczego z racji zawodu który wykonuję mam zostać pozbawiony prawa głosu w interesujących mnie sprawach. O książkach może, na forum publicznym, wypowiedzieć się krytyk, muzyk, a także Kasia, Basia, Adaś, lub o zgrozo, Jarek. Tymczasem mi się tej przyjemności odmawia: powody tej odmowy pozostają dla mnie tajemnicą.
3. Tajemnicą jest też podejrzliwość, że pisząc o Pilipiuku, Dukaju, kimkolwiek konkurencję wspieram lub niszczę, że kierują mną, czy innym krytykiem podłe myśli, że pragnę ze wszystkich sił wygryźć innych pisarzy i samemu panoszyć się w księgarniach. Otóż tak nie jest: piszę o książkach tak jak umiem najlepiej, bez idei wsparcia kogoś, albo utrącenia w niebyt. I tyle. Znamienne, że póki pisałem ślicznie w Przekroju i Dzienniku nikt nie odezwał się słowem.
4. Jest jeszcze problem kompetencji: mało kto umie pisać o fantastyce, jako recenzent i krytyk. Każdy profesjonalny głos jest na wagę złota, niezależnie, czy pochodzi od pisarza, dziennikarza, czy faceta, który nosi siatki.


Michał Krzywicki


Dla mnie samego recenzja jest zbiorem uwag dość szczególnych. Często można z niej odczytać − nie jaka jest książka, ale jakie emocje targały recenzentem podczas lektury, jakie były jego oczekiwania i ile wypił, ba! nawet jakie ma wykształcenie. Recenzent zdradzi również, że książkę czytał w pociągu albo ominął go jakiś posiłek, bo czuje bliżej nieokreślony niedosyt. Więc jeżeli mówimy o takich recenzjach, to pisarz krytykujący innego autora, ryzykuje, że zbyt dużo zdradzi – może jakąś frustrację, a może, że nie dosypia albo że też by tak chciał, ale... nie może.

Są jeszcze recenzje bardziej profesjonalne – tak je skrótowo nazwę. W tych autor też się obnaży, bez względu czy będzie pisał o koledze w superlatywach, czy krytycznie. Nikt nie uwierzy w jego obiektywizm.

Miałbym taką radę. Jeżeli pisarz już koniecznie chce recenzować działa innego twórcy, to przecież Internet daje tyle możliwości. Niech podpisze się ksywą na którymś z portali. Ale za tym idzie druga rada – o kolegach lepiej pisać dobrze, bo przecież wszyscy robimy na tym samym poletku. Do czytania polskiej fantastyki trzeba zachęcać. Tutaj jednak pojawia się inny problem. Recenzent-pisarz jest anonimowy, a przecież nie o to mu chodzi. Więc jak chce rozgłosu, to może niech zamiast recenzji napisze dobrą książkę albo weźmie udział w Tańcu z gwiazdami.

A na koniec taka uwaga. Jeżeli recenzent-pisarz obejmie część dorobku kolegi po fachu i ogólnie odniesie się do jego twórczości, to chyba wolno. Nie będzie to recenzja ani krytyka, tylko esej, szersze spojrzenie na jakieś zjawisko. Ale jest jeszcze jedno kryterium. Lepiej, gdyby recenzowany kolega już od dawna nie żył.

I jeszcze post scriptum. Tak naprawdę, to ja nie mam na ten temat zdania.


Rafał Kosik


Właściwie jestem przeciwny pisaniu recenzji książkowych przez czynnych autorów, ale też tego nie potępiam. Wiele zależy tu od charakteru konkretnego człowieka, czy potrafi powstrzymać się przed świadomą i nieświadomą pokusą ugrania czegoś dla siebie albo dogryzienia konkurentowi. Osobiście nie spotkałem się z napisaną przez innego autora nierzetelną recenzją mojej powieści. Nie liczę tu internetowych wypowiedzi okazjonalnych autorów, którzy napisali w życiu jedno-dwa opowiadania. Kilka takich zauważyłem.

Środowisko fantastyczne trzyma jednak wysoki poziom morale. W tych recenzjach i dyskusjach, które czytałem, zazdrość czy zawiść wydają się nie mieć wpływu na ocenę omawianego dzieła. Nieco inaczej jest w przypadku mojej serii SF dla młodzieży (Felix, Net i Nika). Pisząca dla podobnej grupy wiekowej autorka w krytycznych artykułach o literaturze młodzieżowej nie wyraża się wprawdzie źle o moich książkach, ale konsekwentnie przemilcza fakt ich istnienia.

Jest też kwestia merytoryczna. Wydaje się naturalne, że pisarz wie o literaturze najwięcej, skoro sam ją tworzy. Niekoniecznie musi tak być. To że ktoś pisze dobre powieści, nie oznacza, że będzie dobrym recenzentem. Do pisania powieści teoretyczna wiedza o literaturze nie jest potrzebna, do recenzowania już owszem.

Nawet jeżeli w negatywnej recenzji nie ma złych intencji, to i tak może się pojawić takie podejrzenie. Wielu pisarzy utożsamia się ze swoimi dziełami i jakąkolwiek krytykę przyjmuje jako atak na swoją osobę. Boli ich nawet pozycjonowanie ich literatury, czyli na przykład stwierdzenie, że jest rozrywkowa. Kwasy są więc nieuniknione, co sam zauważyłem kilka razy. Między innymi dlatego przyjąłem zasadę, że publicznie nie wypowiadam się negatywnie o dziełach kolegów i koleżanek po klawiaturze. Jeśli piszę coś o polskiej fantastyce, to tylko o tych pozycjach, które mi się podobały lub które uważam za wartościowe. Są to więc raczej polecanki niż recenzje.