» Artykuły » Inne artykuły » Burza mózgów #1

Burza mózgów #1


wersja do druku

Pisarze recenzujący dzieła innych pisarzy

Redakcja: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Zaczęło się od Wywiadu z Mają Lidią Kossakowską, którą zapytałem o recenzowanie kolegów po piórze. Oto jej odpowiedź:

"Z całą pewnością. Pisarz, literat funkcjonujący na rynku, nie powinien oceniać kolegów z pozycji krytyka. To po prostu nieetyczne. I zawsze rodzi pewne niemiłe skojarzenia. Dlaczego chwali tego, a gani innego? Czyżby chodziło o układ towarzyski? Ja cię okrzyknę geniuszem, ty mnie nadzieją literatury i będzie super? A może w grę wchodzi zgaszenie konkurencji? Ktoś się za dobrze sprzedaje, to dawaj, zaraz przejedziemy go walcem, niech zna swoje miejsce.

Proszę mnie dobrze zrozumieć. Wcale nie twierdzę, że tak jest. Że powstają koterie czy towarzystwa wzajemnej adoracji. Bardzo możliwe, że pisarze w dobrej wierze pragną zostać krytykami, po prostu wygłosić swoją opinię, podzielić się z czytelnikami spostrzeżeniami na temat rynku, kondycji polskiej fantastyki i literatury w ogóle. Ponarzekać, zdziwić się, ucieszyć. Tylko, że w ten sposób zawsze pozostawiają otwartą furtkę dla podejrzeń i plotek. A to niedobrze. Nasze fora dyskusyjne puchną od utyskiwań i narzekań. Kiepsko, kiepsko, ach jak kiepsko. Komercja panie i artycha ginie. Ale zaraz padają uprzejme zdania. »Oczywiście, z wyjątkiem ciebie, kochany kolego«, »Rzecz jasna, nie miałem ciebie na myśli, drogi dyskutancie«. I gra toczy się dalej. Tylko po co? Nie lepiej tego unikać? Pisanie i krytyka to dwa osobne zawody, które nigdy nie powinny się mieszać. Ktoś pisuje literaturę. Ktoś tę literaturę fachowo, profesjonalnie ocenia. Weźmy to na logikę. Czy to może być jedna i ta sama osoba? Cierpiąca na rozdwojenie jaźni? Posłużę się przykładem trywialnym lecz obrazowym. To tak, jakby ktoś chciał być jednocześnie sędzią i zawodnikiem w grze.

A kwestia, czy mamy w ogóle dobrych, obiektywnych, zawodowych krytyków, to już całkiem inna sprawa."


Nieco wcześniej, na łamach Katedry (wywiad Jana Żerańskiego) swoją opinię wyraził także Jacek Dukaj:

"Mówmy wprost: chodzi Ci o dyskusję o książkach Fabryki Słów i postulat Jarosława Grzędowicza.

Zastanawiam się, kiedy sytuacja tak się u nas zmieniła. Myślę, że cezurę stanowi koniec »starego«, Oramusowego działu publicystyki NF. Dlaczego ja zacząłem tam pisywać recenzje? Przecież nie dlatego, że Parowski czy Oramus ujrzeli we mnie niesamowity talent krytycznoliteracki – ale ponieważ rozumiało się samo przez się: kto pisze fantastykę, ma jakąś wiedzę o gatunku i coś do powiedzenia od siebie, z tego może być pożytek i w publicystyce. Szło to prawie automatycznie.

Proszę otworzyć roczniki NF z lat 90. W spisach treści recenzji mamy nie tylko Oramusa i Parowskiego, ale Cyrana, Inglota, Piekarę, Sobotę, Dębskiego, Kołodziejczaka, Sapkowskiego... Toż łatwiej wyliczyć czynnych wówczas autorów, którzy krytyką się nie zajmowali. Podobnie w Fenixie; pamiętam, że np. W kraju niewiernych recenzował tam Romek Pawlak. W starej NF mieli też tradycję dyskusji krytycznych o polskiej fantastyce jako literaturze, gdzie nikomu nawet przez myśl nie przechodziło cenzurować z niej pisarzy dlatego, że są pisarzami.

Przywołuję ów kontekst nie dlatego, że planowaliśmy w SODzie jakieś »odnowienie tradycji« czy coś podobnego; nam w ogóle nie przyszło do głowy, że odcięcie od dawnych zwyczajów i od norm pozafantastycznego życia literackiego może być tak zupełne (»getto» definiuje się tyleż przez stosunek doń świata zewnętrznego, co autonomiczność w prawach wewnętrznych).

Pisarze wypowiadają się w krytyce literackiej i w formach luźniejszych na łamach dzienników, tygodników, w Polsce i na świecie (np. The New York Review of Books wręcz słynie z obszernych esejów znanych, czynnych pisarzy o książkach kolegów po piórze). Tak jest dzisiaj i tak było w przeszłości. Ba, jakie w ogóle przykłady z historii krytyki literackiej poznaje uczeń w polskiej szkole? Teksty Prusa o Ogniem i mieczem i Gombrowicza również o Sienkiewiczu, bynajmniej nie laurki. Przy czym w fantastyce ta zmiennofunkcyjność (fan-pisarz-krytyk-wydawca) była szczególnie częsta – stąd też zapewne teraz tak dojmująca pustka tu w krytyce, skoro zaniechali jej i pisarze.

Proszę zrozumieć, jak ustawiam kwantyfikatory: każdy ma oczywiście prawo trzymać się takiego zakresu wypowiedzi, w jakim dobrze się czuje, sam długo recenzowałem tylko przekłady, świetnie to pojmuję. Ale twierdzenie, jakoby istniała powszechna norma nieomawiania przez autorów twórczości innych autorów (jakaś »zasada zawodowego milczenia»), jest zwyczajnie nieprawdziwe.

Zresztą właśnie sądy o niej ludzi tak zanurzonych w literaturze bywają najciekawsze (ostatnio np. Dziwniejsze brzegi Coetzee'ego).

Naturalnie fakt, że jakieś zjawisko w kulturze ma precedens lub nie ma precedensu, nie stanowi argumentu ani za, ani przeciwko niemu – tak samo może się rzecz nie podobać jako setna realizacja znanej formuły."


Zaintrygowany tymi wypowiedziami, poprosiłem o opinię także innych twórców. Oto, co mieli do powiedzenia:

Artur Baniewicz


Nawet polscy politycy przyswoili już sobie pojęcie "konflikt interesów" i zaczęli apelować o jego unikanie (zwłaszcza do przeciwników). Prawnicy mają to wręcz wpisane w swój dekalog (he he, prawnicy i dekalog). Skoro więc nawet dwie najbardziej szemrane grupy zawodowe dostrzegają, że jest coś nie w porządku, gdy opiniuje się swych kumpli albo konkurencję, to cóż może zrobić autor? Może się dziesięć razy zastanowić, nim zacznie recenzować książki. Ideałem by było, gdyby w ogóle nie wypowiadał się publicznie o cudzych dziełach, no ale ideały nie istnieją. Moim szowinistycznie polskim zdaniem rozsądny kompromis mógłby polegać na tym, by mieszać z błotem (albo wychwalać) wyłącznie powieści zagraniczne. Anglosasi, a głównie o nich mowa, mają nas wiadomo gdzie, więc nie będzie to mocno nieetyczne. Natomiast recenzowanie tego, co piszą Polacy, pozostawiłbym fanom. Akurat na poletku fantastycznym jest ich dużo i wyjątkowo dobrze obeznanych z tematem. No a już absolutnym minimum jest − skoro pisarz koniecznie musi zabawiać się w recenzenta − podpisywanie się z imienia i nazwiska. Plus z zawodu − by czytelnik nie do końca zorientowany w temacie (trochę takich się trafia) od razu wiedział, że bezstronność krytyka nie musi być krystaliczna. Na wszelki wypadek: tak, przejechał się po mnie jeden Znany Autor, zrobił to pod pseudonimem i była to jedyna naprawdę miażdżąca recenzja moich książek. Dodam też, że łatwo mi się wymądrzać, bo żadnych recenzji nie piszę:)

Magda Parus


Sposób sformułowania tematu tej dyskusji zdaje się z góry sugerować, że pisanie recenzji przez aktywnych pisarzy jest nie do końca etyczne. I właśnie fakt, że w ogóle można tak postawić sprawę, zniechęcałby mnie do napisania recenzji (przy założeniu, że kiedykolwiek zdołałabym wzbudzić w sobie chęć do wypocenia takowej). Tymczasem kiedy pisarz decyduje się wypowiedzieć na temat jakiejś książki, to − jeśli nie ukrywa się przy tym za anonimowym nickiem − sam ryzykuje najwięcej. Będzie zachwalał dzieło, które nie spodoba się czytelnikom, a może się okazać, że zniechęci ich do sięgnięcia po swoje książki. Skrytykuje dany utwór, a choćby ów hurtowo zbierał negatywne opinie, grozi mu zarzut, że postanowił dołożyć prywatnemu wrogowi albo zazdrości komuś liczby sprzedanych egzemplarzy. Nieistotne, że wypowiada się krytycznie jako czytelnik, zawsze znajdą się osoby skłonne dokonywać porównań między twórczością autora-recenzenta, zwłaszcza takiego na dorobku a krytykowaną przez niego pozycją.


Krzysztof Piskorski


Temat można by skończyć na dwóch słowach: peer review. Zasada oceny pracy przez ludzi z tej samej branży jest między innymi fundamentem współczesnej nauki. A jeśli coś przeprowadziło nas z epoki faszerowania się rtęcią w celach leczniczych oraz tłuczenia po głowach kawałkami żelaza, do epoki lotów kosmicznych, to generalnie działa dobrze i powinno być stosowane.

Poza tym, z tego co wiem, nie istnieje tajna loża pisarzy, która zabraniałaby recenzować kolegów po fachu. A przynajmniej nigdy nie zostałem do takowej zaproszony (hej, Jaśnie Oświecona Lożo, to delikatna sugestia!). Każdy autor ma prawo czytać co chce i pisać o tym co mu się żywnie podoba, szczególnie jeśli uważa, że może powiedzieć coś ciekawego.

Zastanawiam się tylko czy naprawdę warto? Czy nie ma wystarczająco doświadczonych czytelników ze zdolnościami recenzenckimi, którzy mogliby się tym zająć bez posądzeń o stronniczość, prowadzenie wojen między wydawnictwami i tak dalej? Więc o co chodzi? "Drodzy autorzy, piszcie książki, a potem sami je sobie kupujcie i sami nawzajem recenzujcie"? O nie! Mnie do cudzej roboty nie zagonicie!


Andrzej Zimniak


Od początku, to znaczy od kiedy zająłem się pisaniem fantastyki, stałem na stanowisku, że powinien być podział ról: jedni piszą, drudzy oceniają. Tak jest lepiej z paru względów.

Przede wszystkim ważna jest specjalizacja − pisarz często tworzy intuicyjnie, pod wpływem "kosmicznej lancy" (poeci nazywają to natchnieniem), luźnych skojarzeń, zgoła nienaukowych przemyśleń. Są tacy, którzy piszą tasiemcowe konspekty i spędzają więcej czasu w bibliotekach niż przy klawiaturze, ale inni siadają i piszą, co im w duszy gra, tworząc godne podziwu teksty. Co innego krytyk lub recenzent − ten powinien stosować ściślejsze instrumentarium, miarki, porównania. Jasne że można być człowiekiem dwojga zawodów, na przykład rano konstruktorem aparatury, a wieczorem jej kontrolerem − ale nie wiem, czy jest to optymalne rozwiązanie.

Kolejna sprawa − konkurencja. Każdy pisarz chce być lepszy od innych, a nie każdy ma tak kryształową duszę, żeby iść do tego szczytnego celu wyłącznie drogą samodoskonalenia. Na całym świecie w karierze bywa stosowana metoda relatywizacji. Relatywną wyższość można osiągnąć na dwa sposoby: albo windując siebie, albo spychając konkurenta. Bardzo kuszący jest sposób wymagający mniejszego wysiłku. Chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że nie rzucam na nikogo cienia i nie znam żadnych ewidentnych przypadków opisanego postępowania − ale warto pokazać, że taka możliwość istnieje. I że bardzo trudno w tych sprawach wyrokować.

Załóżmy jednak optymistycznie, że szlachetne intencje zdecydowanie górują nad diabelskim kuszeniem. Każdy pisarz, nawet ten o duszy czystej jak łza, jest indywidualistą − to nieodłączny przymiot naszego powołania. Jeśli tak, nie zawsze docenia/stawia odpowiednio wysoko/chce promować inne dzieła, nawet dobre czy bardzo dobre, ale reprezentujące kontrastowo odmienny sposób wyrazu. Wtedy w recenzji na pprzykład napisze, że tak, że owszem, ale... Takie "ale" może być ciężkie jak głaz, mości panie i panowie.

Chciałbym na koniec − gwoli równowagi − napisać coś na obronę pisarzy-krytyków. Punkt pierwszy: pisarz, jaki jest każdy widzi, ale na warsztacie się zna. Cudzy utwór jest dla niego przezroczysty, w lot dostrzega obcy zamysł dokładnie jak swój, zazdrośnie podziwia piękno rozwiązań konstrukcyjnych albo śmieje się w kułak z nieudanych, jego zdaniem, poczynań. Etatowy recenzent nie zawsze nadąży ze śledzeniem tych ścieżek, bo sam nimi nie stąpa, a obserwowane z dala mogą mu się poplątać.

Punkt drugi. Otóż tak naprawdę nie mamy profesjonalnych literackich krytyków w dziedzinie fantastyki, albo można ich policzyć na kilku palcach. Długo by o tym pisać, dlaczego − ale fakt faktem. Jest za to paru pisarzy, którzy − zapełniając tę niszę − odwalają doskonałą recenzencką robotę. Jednym konkurencja już niestraszna, inni są po prostu uczciwi, a niektórzy nawet łączą oba te rzadkie przymioty. Chwała im − niechaj dalej pracują dla dobra Sztuki, bo ktoś w końcu musi to robić.

A ja sam? Lubię sytuacje klarowne i jednoznaczne. Przyznaję, że jestem indywidualistą. Nie chcę dać się wodzić na pokuszenie, nawet jeśli dałbym diabłu ledwie promil szansy. Natomiast swoje recenzenckie ciągoty zaspokajam w Notatkach na marginesach, gdzie zasadniczo przedstawiam własne refleksje pod wpływem lektury. I zwykle, dla świętego spokoju, biorę na warsztat dzieła autorów zagranicznych.


Mariusz Kaszyński


Zastanawiając się nad kwestią pisania recenzji książek przez aktywnych pisarzy, od razu wykluwa się nam w głowach posądzenie o brak obiektywizmu. To pierwsza reakcja, ale moim zdaniem niesprawiedliwa. Owszem, mogliby oni chwalić dzieła kolegów, wylewając jednocześnie na głowy konkurentów hektolitry pomyj. Dostrzegam jednak dwa "ale". Po pierwsze, czemu mieliby to robić, co tak naprawdę, będąc recenzentem, zyskałbym niesprawiedliwie krytykując innych? Chyba niewiele. Czytelnicy nie są ślepi, podobne faworyzowanie lub opluwanie zostałoby bardzo szybko zauważone i odbiłoby się echem na forach, z pewnością najwięcej szkody przynosząc właśnie autorowi recenzji. Łatwiej wybaczyć nieprzychylną, według nas, recenzję osobie zupełnie nieznanej, anonimowej, niż takiej, u której od razu dostrzegamy konflikt interesów. Po drugie, uważam, że paradoksalnie recenzje mają to do siebie, że bardzo trudno pisać je obiektywnie. I że owo wybielanie lub oczernianie i tak ma miejsce, niezależnie kto pisze recenzje, a czynimy je podświadomie. Chyba najłatwiej wytłumaczyć to na przykładzie. Wyobraźmy sobie, że przeczytaliśmy średnią książkę i piszemy recenzję. Jestem przekonany, że 95% z nas napisałoby trzy różne teksty w zależności od tego, czy autorem byłby nieznany nam debiutant, nasz ulubiony autor, czy też autor, którego nie znosimy. W pierwszym wypadku moglibyśmy pewne rzeczy wybaczyć, choć kusiłoby wytknąć kilka błędów, z całą powagą "dla dobra autora" uświadamiając mu, ile to się musi jeszcze nauczyć, by prawdziwym pisarzem zostać. W drugim przypadku w najgorszym razie wspomnielibyśmy o błędach, od razu przeciwstawiając im zalety, nawet te z innych książek tego twórcy. Co byśmy napisali w trzecim przypadku, chyba nie muszę wspominać. Podkreślam tylko to, że za każdym razem gotowi bylibyśmy przysiąc, że wspięliśmy się na szczyty obiektywizmu. Nie sądzę, by można było uciec przed tą pułapką tylko dlatego, że się jest lub nie jest czynnym pisarzem. Więc w takim razie w czym problem...?


Anna Kańtoch


Jeśli są to recenzje powieści zagranicznych nie widzę problemu. Jeśli polski autor ma zamiar pisać recenzje z książek innych polskich autorów, problemy pojawiają się dwa. Po pierwsze: autorzy zazwyczaj znają się między sobą. To akurat wielkiego znaczenia by nie miało, ostatecznie "zwykli" recenzenci też często polskich autorów znają. Jest jednak i drugi problem – otóż polscy autorzy startują poniekąd w tej samej konkurencji, walczą o te same nagrody i o uwagę tych samych czytelników. Czyli napisanie przez polskiego autora obiektywnej (na ile recenzja w ogóle może być obiektywna) recenzji z książki innego polskiego autora wymaga wzniesienia się ponad własne słabości niejako na dwóch poziomach: raz, trzeba zapomnieć o lubię/nie lubię, dwa, trzeba zapomnieć, że, na ten przykład, jego/ją nominowali, a mnie nie... Nie wątpię, że są ludzie, którym wyżej wymienione kwestie nie przeszkodzą. Nie wątpię też, że są tacy, którym przeszkodzą – ja do nich należę. Ilu jest jednych, a ilu drugich? Powiedzmy, krakowskim targiem, że 50% autorów da radę mniej więcej obiektywną recenzję napisać, a 50% nie.

Nie jest to bynajmniej wstęp do stwierdzenia, że pisanie recenzji polskich książek przez polskich autorów jest czymś złym. Nie ośmielę się nikomu mówić, co powinien robić, a czego nie – to jest indywidualna decyzja każdego człowieka. Twierdzę jedynie, że jako czytelniczka – a czytelniczką też przecież jestem – za takimi recenzjami nie przepadam, bo szanse pół na pół nie są dla mnie wystarczające, by autorowi zaufać.

I zupełnie na marginesie: ciekawe, dlaczego ludzie odruchowo zakładają, że taki recenzent-autor będzie ganił konkurencję? Jestem w stanie uwierzyć w kogoś, kto zachowa się odwrotnie właśnie po to, by – sobie oraz innym – udowodnić, jak bardzo jest obiektywny. I w rezultacie nadal będzie to recenzja mało wiarygodna, tylko niejako w drugą stronę...


Paweł Ciećwierz


Nie widzę nic zdrożnego w tym, że pisarze oceniają twórczość innych pisarzy, o ile są do tego teoretycznie przygotowani. Równie dobrze o "artystyczny nepotyzm" moglibyśmy posądzić wydawców, redaktorów internetowych czasopism i odwiedzających konwenty fanów. Każdy kogoś tam lubi albo i nie, bo to specyficzne środowisko. Ja na wszelki wypadek staram się w te wzajemne zależności zbyt głęboko nie wchodzić.

Znacznie bardziej szkodliwe wydaje mi się powierzchowne, pozbawione etapu analitycznego ocenianie tekstów. Krew mnie zalewa, kiedy ktoś pisze: podoba mi się (albo nie), ale sam nie wiem dlaczego. Jest fajne, bo są elfy lub kosmoloty. Nie podoba się, bo brakuje weny. Zabrakło soli. Nie ma krasnoludków. Takie recenzje to porażka. Jeśli nie wiesz, dlaczego książka ci się podoba (lub nie), to do jasnej cholery zamilknij. Prawdziwy recenzent wie i potrafi uzasadnić.

To właśnie zaimponowało mi w Waszej recenzji Nekrofikcji. Autorka przekazała swoją opinię o wadach i zaletach tekstu. Jako twórca nie muszę się z nią zgadzać, ale jestem wdzięczny za wnikliwą lekturę.


Cezary Zbierzchowski


Byłbym hipokrytą, gdybym zaczął nagle krytykować recenzowanie literatury przez aktywnych pisarzy. Od wielu lat wypowiadam się na temat dokonań kolegów po piórze i absolutnie się tego nie wstydzę, jestem bowiem przede wszystkim czytelnikiem, a dopiero potem autorem. Zacząłem czytać znacznie wcześniej niż tworzyć (to jasne), a ilość napisanych przeze mnie tekstów jest znikoma w stosunku do przeczytanych, więc dlaczego nie mógłbym wyrażać opinii na ich temat? Oczywiście, jako absolwent filologii polskiej i autor kilkunastu utworów, patrzę na książki inaczej niż kiedyś, radosna naiwność w dużej mierze wyparowała już ze mnie, ale tym większą przyjemność sprawia mi obcowanie z dobrym warsztatem i bogatą wyobraźnią. Jeśli coś budzi mój sprzeciw i staram się czegoś unikać jako recenzent i felietonista Creatio Fantastica, to pisania publicystyki z zamiarem wyzłośliwiania się i dokopania komuś. Gdy podejmujemy się mówienia o utworze, który nie przypadł nam do gustu, starajmy się nie ośmieszać autora (zwłaszcza debiutanta) i krytykować go konstruktywnie. Prawie w każdej książce można znaleźć coś dobrego. Ale ja, przyznam szczerze, rzadko piszę o utworach, na temat których mam negatywną opinię. Po pierwsze, szkoda mi życia na czytanie mało udanej prozy, a po drugie, dołożyć komuś w recenzji jest najłatwiej, o wiele trudniej wyrazić pozytywne emocje i nie poprzestać na samej miodności. Jest coś jeszcze – o czym wspomniałem już kilka lat temu na łamach CF – pisanie publicystyki (w tym recenzji i tekstów krytycznych) przez pisarzy fantastycznych jest niejako koniecznością. Muszą oni wymieniać swoje poglądy na literaturę, muszą formować pewne prądy filozoficzne i estetyczne, a temu właśnie służy nielubiana przez niektórych "autorska publicystyka". Poza tym, zbyt mało jest osób zainteresowanych literaturą i nie parających się jej pisaniem, by zapełnić łamy gazet i portali fantastycznych; mielibyśmy o wiele mniej opracowań merytorycznych i ciekawych formalnie, a więcej zwykłych, fanowskich zachwytów lub oburzeń. Ten ważny, "utylitarny" argument przemawia, moim zdaniem, jednoznacznie za pisaniem recenzji przez ludzi, których prace recenzjom również podlegają. A że tworzy to osobliwy i skomplikowany układ, wytwarza sytuacje, w których obawiamy się wypowiedzieć ostrzej na czyjś temat lub naszą pochwalę można wziąć za przejaw kolesiostwa, to już inna sprawa. Świat sztuki nie jest krystalicznie czysty i uporządkowany, jak chcieliby niektórzy, jest to świat pełen zaułków i buzujących głęboko emocji. I niech tak zostanie, gdyż wybuchające co jakiś czas awantury doskonale pokazują, jacy naprawdę są ich uczestnicy.


Łukasz Orbitowski


Dyskusja na ten temat jest bezprzedmiotowa. Pisarze piszą recenzje bo potrzebują pieniędzy, więc będą to robić, nawet gdyby to było nieetyczne. Na szczęście nie jest. Bo tak:
1. Jarek Grzędowicz wyraził swój sprzeciw wobec pisarza recenzenta używając metafory sportowej: nie można jednocześnie biec w wyścigu i ten wyścig sędziować. To prawda. Ale mogę biec w jednym wyścigu, a potem sędziować w innym. Przykład ten pomija ludzi, do których sam mam przyjemność się zaliczać: takich, którzy w ogóle nie próbują się ścigać.
2. Nie rozumiem, dlaczego z racji zawodu który wykonuję mam zostać pozbawiony prawa głosu w interesujących mnie sprawach. O książkach może, na forum publicznym, wypowiedzieć się krytyk, muzyk, a także Kasia, Basia, Adaś, lub o zgrozo, Jarek. Tymczasem mi się tej przyjemności odmawia: powody tej odmowy pozostają dla mnie tajemnicą.
3. Tajemnicą jest też podejrzliwość, że pisząc o Pilipiuku, Dukaju, kimkolwiek konkurencję wspieram lub niszczę, że kierują mną, czy innym krytykiem podłe myśli, że pragnę ze wszystkich sił wygryźć innych pisarzy i samemu panoszyć się w księgarniach. Otóż tak nie jest: piszę o książkach tak jak umiem najlepiej, bez idei wsparcia kogoś, albo utrącenia w niebyt. I tyle. Znamienne, że póki pisałem ślicznie w Przekroju i Dzienniku nikt nie odezwał się słowem.
4. Jest jeszcze problem kompetencji: mało kto umie pisać o fantastyce, jako recenzent i krytyk. Każdy profesjonalny głos jest na wagę złota, niezależnie, czy pochodzi od pisarza, dziennikarza, czy faceta, który nosi siatki.


Michał Krzywicki


Dla mnie samego recenzja jest zbiorem uwag dość szczególnych. Często można z niej odczytać − nie jaka jest książka, ale jakie emocje targały recenzentem podczas lektury, jakie były jego oczekiwania i ile wypił, ba! nawet jakie ma wykształcenie. Recenzent zdradzi również, że książkę czytał w pociągu albo ominął go jakiś posiłek, bo czuje bliżej nieokreślony niedosyt. Więc jeżeli mówimy o takich recenzjach, to pisarz krytykujący innego autora, ryzykuje, że zbyt dużo zdradzi – może jakąś frustrację, a może, że nie dosypia albo że też by tak chciał, ale... nie może.

Są jeszcze recenzje bardziej profesjonalne – tak je skrótowo nazwę. W tych autor też się obnaży, bez względu czy będzie pisał o koledze w superlatywach, czy krytycznie. Nikt nie uwierzy w jego obiektywizm.

Miałbym taką radę. Jeżeli pisarz już koniecznie chce recenzować działa innego twórcy, to przecież Internet daje tyle możliwości. Niech podpisze się ksywą na którymś z portali. Ale za tym idzie druga rada – o kolegach lepiej pisać dobrze, bo przecież wszyscy robimy na tym samym poletku. Do czytania polskiej fantastyki trzeba zachęcać. Tutaj jednak pojawia się inny problem. Recenzent-pisarz jest anonimowy, a przecież nie o to mu chodzi. Więc jak chce rozgłosu, to może niech zamiast recenzji napisze dobrą książkę albo weźmie udział w Tańcu z gwiazdami.

A na koniec taka uwaga. Jeżeli recenzent-pisarz obejmie część dorobku kolegi po fachu i ogólnie odniesie się do jego twórczości, to chyba wolno. Nie będzie to recenzja ani krytyka, tylko esej, szersze spojrzenie na jakieś zjawisko. Ale jest jeszcze jedno kryterium. Lepiej, gdyby recenzowany kolega już od dawna nie żył.

I jeszcze post scriptum. Tak naprawdę, to ja nie mam na ten temat zdania.


Rafał Kosik


Właściwie jestem przeciwny pisaniu recenzji książkowych przez czynnych autorów, ale też tego nie potępiam. Wiele zależy tu od charakteru konkretnego człowieka, czy potrafi powstrzymać się przed świadomą i nieświadomą pokusą ugrania czegoś dla siebie albo dogryzienia konkurentowi. Osobiście nie spotkałem się z napisaną przez innego autora nierzetelną recenzją mojej powieści. Nie liczę tu internetowych wypowiedzi okazjonalnych autorów, którzy napisali w życiu jedno-dwa opowiadania. Kilka takich zauważyłem.

Środowisko fantastyczne trzyma jednak wysoki poziom morale. W tych recenzjach i dyskusjach, które czytałem, zazdrość czy zawiść wydają się nie mieć wpływu na ocenę omawianego dzieła. Nieco inaczej jest w przypadku mojej serii SF dla młodzieży (Felix, Net i Nika). Pisząca dla podobnej grupy wiekowej autorka w krytycznych artykułach o literaturze młodzieżowej nie wyraża się wprawdzie źle o moich książkach, ale konsekwentnie przemilcza fakt ich istnienia.

Jest też kwestia merytoryczna. Wydaje się naturalne, że pisarz wie o literaturze najwięcej, skoro sam ją tworzy. Niekoniecznie musi tak być. To że ktoś pisze dobre powieści, nie oznacza, że będzie dobrym recenzentem. Do pisania powieści teoretyczna wiedza o literaturze nie jest potrzebna, do recenzowania już owszem.

Nawet jeżeli w negatywnej recenzji nie ma złych intencji, to i tak może się pojawić takie podejrzenie. Wielu pisarzy utożsamia się ze swoimi dziełami i jakąkolwiek krytykę przyjmuje jako atak na swoją osobę. Boli ich nawet pozycjonowanie ich literatury, czyli na przykład stwierdzenie, że jest rozrywkowa. Kwasy są więc nieuniknione, co sam zauważyłem kilka razy. Między innymi dlatego przyjąłem zasadę, że publicznie nie wypowiadam się negatywnie o dziełach kolegów i koleżanek po klawiaturze. Jeśli piszę coś o polskiej fantastyce, to tylko o tych pozycjach, które mi się podobały lub które uważam za wartościowe. Są to więc raczej polecanki niż recenzje.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Inne światy
Dukaj, Małecki, Orbitowski i reszta
- recenzja
Jedenaście pazurów
Szczyt piramidy - Artur Baniewicz
Ojciec
...czyli męskie relacje
- recenzja

Komentarze


Antavos
   
Ocena:
+4
Problem polega na tym, że w Polsce obecnie właściwie nie ma dobrej krytyki fantastycznej, nie związanej ze środowiskiem. Tymczasem w USA istnieją całe kursy poświęcone fantastyce: nie tylko warsztaty kreatywnego pisania, ale także rzeczowe, często znakomicie prowadzone dyskusje uniwersyteckie. W Polsce jednakże takich specjalistów, nie będących pisarzami, jest zaledwie kilku (Szeja, Walewski, może Matuszek, może Rudolf, może prof. Smuszkiewicz). Rzecz w tym, że aby zostać dobrym krytykiem, trzeba się orientować także w tym, co wydaje się na Zachodzie - dzisiaj to warunek sine qua non, ponieważ to właśnie w Stanach i Wielkiej Brytanii tworzy się najciekawsze literacko opowiadania i powieści, nierzadko niewydawane u nas, lub wydawane z opóźnieniem. Proszę zobaczyć, jak wygląda proces powstawania krytyki fantastycznej w Polsce: piszesz utwór najczęściej wzorując się na danym autorze, zadaniem krytyka jest wychwycenie, czy jest on oryginalny. Do tego trzeba być oczytanym. Inaczej pisarz powie, że coś jest oryginalne, kiedy oryginalne wcale nie było (np. wszyscy zachwycają się oryginalnością światotwórczą Orkana, podczas gdy to zaledwie nieudana próba kopiowania wczesnego Mieville'a). No, ale skoro dzieło już zostało uznane za oryginalne przez krytyków, następni pisarze będą powielać schematy Orkana na swój sposób. I właśnie dlatego jestem jednak za tym, by pisarze jak najczęściej pisali o kolegach po piórze; ale tylko, jeśli koledzy napisali dzieło wartościowe. Na złe książki szkoda czasu.
17-01-2010 22:06
Scobin
   
Ocena:
0
Jeśli chodzi o specjalistów niebędących pisarzami, to myślę, że łapie się jeszcze Anna Gemra. :-)
17-01-2010 22:20
Antavos
   
Ocena:
0
A, faktycznie. Obiecuję sobie od dłuższego czasu, że przeczytam jej książkę o horrorze, ale czasu nie ma, a zbliżająca się sesja jest gorsza od Piekła. Zapomniałem też dodać prof. Janion i Lecha Jęczmyka.
17-01-2010 22:25
~Marcin Wełnicki

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Cieszę się, że tak wielu autorów wyzbyło się strachów, co do nepotyzmu czy nieuczciwej konkurencji. To taka nasza narodowa przywara, że z każdej strony spodziewamy się jakiegoś przekrętu.
Myślę, że nie ma nic złego w pisarzu-recenzencie, o ile jego recenzje są rzetelne i merytoryczne - ale to już przecież inna rozmowa, o etyce pracy recenzenta w ogóle.
Co więcej, sądzę, że jakiś niepisany, obyczajowy zakaz w tej kwestii byłby bardzo szkodliwy. Proszę zwrócić uwagę, że taka 'zmowa milczenia', wspólne postanowienie, że nie wypowiada się 'o swoich' - to dopiero nepotyzm.

PS.
Najbardziej zdziwiło mnie stanowisko Anny Kańtoch, która w końcu współpracuje z Esensją. Być może ocenia tylko książki zagraniczne, ale czy jej współpracownicy nie recenzowali jej książek? Czy tutaj nie pojawia się ten sam konflikt, o którym pisze? Nie dajmy się zwariować. Wiara w uczciwość to w końcu domniemanie niewinności.

Pzdr
Marcin Wełnicki
Biały Atrament
17-01-2010 22:41
malakh
   
Ocena:
0
Ania recenzuje tylko zagraniczne.

A Foerster z Esensji rzeczywiście recenzował jej powieść - niesłusznie skrytykował "Przedksiężycowych" - absolutnie się z nim nie zgadzam.

@ Antavos

Sądzę, że problem nie tkwi w braku kompetentnych krytyków, ale ich aktywności poza gronem akademickim. Nagroda żuławskiego zwróciła naszą uwagę na kilkoro doktorów i doktorantów, ale to wierzchołek góry lodowej.

Jakiś czas temu rozmawiałem o z Anią Brzezińską i ta z rękawa sypała nazwiskami (w tym ze Szczecina!), których absolutnie nie kojarzę. Fachowi krytycy są, tyle że milczą.
17-01-2010 23:10
~Marcin Wełnicki

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@ malakh

Właśnie tak przypuszczałem, że tylko zagranicznych, ale chodziło mi przede wszystkim o członkostwo w redakcji. Można to przecież pociągnąć dalej - że nie można recenzować książek osób, które się zna (np. właśnie ze środowiska) i darzy sympatią, książek autora, którego jesteśmy zagorzałymi fanami, albo że np. Polter nie powinien recenzować książek, które obejmuje patronatem.
Tak jak pisałem, nie dajmy się zwariować. Powinniśmy przywiązywać wagę do tego ‘jak’ ktoś recenzuje, a nie ‘kto’ recenzuje.

Pzdr
Marcin Wełnicki,
Biały Atrament
17-01-2010 23:29
Majkosz
    @malakh
Ocena:
0
Pamiętaj, że krytyk i badacz literatury nazywają się tak samo tylko po angielsku. Nie każdy akademik, zainteresowany namysłem nad fantastyką, ma zacięcie krytyczne albo chęć, by się tym zajmować.

pozdrawiam!
18-01-2010 10:04
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Rzecz nie w koteriach. Pisarz ma zwykle własną, bardzo silną wizję literatury i chcąc pozostać uczciwym, będzie ją forsował w krytyce (nie jest to rzecz specyficznie fantastyczna, wystarczy poczytać wykłady Nabokova, Calvino, czy Brodsky'ego). I tutaj upatruję podstawowego problemu - poprzez kontekst, a raczej jego brak.

Nie widzę w Polsce wpływowych środowisk zajmujących się fantastyką, a operujących na poziomie analizy nieco wyższym niż „podoba mi się/ nie podoba mi się”. Siłą rzeczy publicystyka i krytyka tworzona przez autorów stanowi protezę, która ten brak refleksji teoretycznej i krytycznej ma maskować. Bo nasi są w mediach, bo Orbit napisze w Wyborczej, a Dukaj w Powszechnym. I ganz gutt, nie będę miała najmniejszych skrupułów, żeby napisać o nowej książce Szostaka w Polityce, jeśli nikt inny tego nie zrobi. Ale mam świadomość, że to proteza.

Czy są ludzie, którzy potencjalnie mogliby pisać coś ciekawego? Jasne, że są. Czapliński, Dunin-Wąsowicz, Fulińska, Gemra, Jankowicz, Jastrzębski, Kochanowicz, Kofta, Nowacki, Rudolf, Stawiszyński, Uniłowski, Zaleski. Środowiska Krytyki Politycznej, Feminoteki, Zadry, Ha! Artu. Sporo młodych doktorów, którzy badają właśnie fantastykę. W czym zatem problem?

W braku czasu i zainteresowania – ludzie, którzy pracują naukowo, niekoniecznie mają parcie na pisanie w mediach, krytykę i popularyzację. W braku sensownego języka, który pozwoliłby na w miarę wspólnej płaszczyźnie wypowiadać się różnym środowiskom. W braku animatorów środowiskowych, którzy umieliby stworzyć okazje do rozmowy. W wydzielaniu fantastyki z literatury-literatury i przybredzaniu o jej specyficznych cechach literackich (jeśli jeszcze raz usłyszę o „adresowaniu”, „unikatowych właściwościach”, „głównym nurcie”, to zacznę wyć jak psi do księżyca – „miś na miarę naszych możliwości” mi się zawsze wtedy przypomina i czuję się jak na olimpiadzie specjalnej). Mogę sobie jeszcze chwilę powyliczać.

Animozje środowiskowe grają rolę, ale mniej może osobnicze, bardziej wydawnicze (i jako wydawca muszę na tym temat uciąć). Nie chodzi o to, żeby się zgadzać na poziomie literackim. Wizja literatury by SOD nie zgodzi się z wizją literatury by Grzędowicz, to oczywiste. Sęk w tym, że my się koncentrujemy na domowej wymianie kopniaków pod stołem, zamiast pościągać znajomych z jak najdalszych dali i umówić się w knajpie na wódkę i znaczeniu kolorów u Dostojewskiego, a także znaczeniu Dostojewskiego dla nas.

Od kilku miesięcy pracuję nad odnowieniem Ars Fantastyki na międzynarodowych targach książki (Majkosz?). Na pewno nie zmieni wiele, ale bezczynność stała się dla mnie nieco zbyt frustrująca.
18-01-2010 10:19
Antavos
   
Ocena:
0
Problemów jest jeszcze kilka, na przykład orientacja seksualna...tzn polityczna krytyków. Tak się dziwnie złożyło, że wśród krytyków literackich zajmujących się paszportami polityki większość osób ma poglądy mocno lewicowe i feministyczne właśnie (ot, chociażby Dunin-Wąsowicz czy Szczuka), i nie dostrzegają, że może istnieć wybitna powieść fantastyczna spoza nieobjęta fabularnymi ramami lewicowego zbawiania świata, nie krytykująca współczesnego obrazu świata bądź nie babrająca się z polską historią ("Lód" Dukaja, nawiasem mówiąc, dostał nominację właśnie za ciekawie postawione pytania historyczne, nie zaś za niespotykany w polskiej literaturze od czasów Prusa rozmach). Może to jest powód pominięcia znakomitych przecież "Miast pod Skałą" czy równie odważnego teologicznie "Miasta Dusz", napisanych przez prawicowych/katolickich pisarzy? Daleki jestem przy tym od oskarżenia zacnych skądinąd i uczonych krytyków o żałosny, ideologiczny pryncypializm, ale stawiam orzechy przeciw diamentom, że "Dzidzia", najnowsza powieść Sylwii Chutnik o Powstaniu Warszawskim, dostanie nominację do Paszportu Polityki. W gronie nominowanych może się znaleźć też Witkowski, może znaleźć się Dehnel (pomijam tutaj niewątpliwą wartość literacką ich potencjalnych książek; mowa o podejściu krytyków i samej krytyce).

Oczywiście, Ania ma rację pisząc o braku ośrodka krytyki fantastycznej. Różnica między rynkiem w Stanach Zjednoczonych, a w Polsce jest tutaj przeogromna. Ale też tam, gdy pisarz napisze recenzję (VanderMeer wypowiada się chociażby dla The Washington Post) nikt nie powie, że krytykuje, bo chciał dokopać konkurencji. Inny jest poziom kultury literackiej.

Pamiętam, jaki szok przeżyłem, gdy swego czasu korespondowałem prywatnie z jednym z ważniejszych amerykańskich pisarzy science fiction, niestety obecnie już nieżyjącym, i ów autor z marszu rzucał nie tylko ogromne ilości krytycznoliterackich tytułów poświęconych fantastyce, napisanych przez akademickie wydawnictwa, ale także podawał cenione i poważane książki napisane przez samych twórców: "On SF" Discha czy "About Writing" Delany'ego to tylko przykłady najgłośniejszych tytułów. Mógłbym wymienić jeszcze kilka takich książek.

W ciągu dwudziestu lat wolnego rynku, kto z polskich fantastów odważyłby się napisać poważną pracę teoretyczną o polskiej fantastyce? I kto spoza środowiska by ją docenił i zauważył? Zamiast tego w Polsce mamy wywiady-rzeki i pseudo-inteligentne rozmowy przeprowadzane na poziomie pierwszego roku studiów.

Przepraszam, że tak zrzędzę, być może niesprawiedliwie, ale odnoszę wrażenie, że więcej zrobiliśmy dla poprawy tragicznej sytuacji polskiej fantastyki teraz, niż doktorzy siedzący w akademickich wieżach z kości słoniowej. To jedna sprawa.

Druga. Z całym szacunkiem dla wymienionych przez ciebie naukowców, wcale nie jestem przekonany (może poza doktor Fulińską i prof. Jastrzębskim, znawcą Lema) o tym, czy są dobrzy. Nie twierdzę też, że nie są dobrzy. Uczciwość jednak nakazuje znać właśnie ów kontekst powstawania dzieła i jego znaczenie dla okresu, w którym zostało napisane, by właściwie je ocenić (np. "Neuromancera" Gibsona oraz jego późniejsze książki, jak "Spook Country" ocenia się inaczej) i to się tyczy wszystkich gatunków. Tymczasem większość akademickich publikacji i prac naukowych (pozytywny wyjątek: Walewski) obraca się w kręgach grozy i horroru. Science Fiction, cyberpunk, o fantasy już nie wspominając, jest raczej pomijane.
18-01-2010 20:32
Majkosz
   
Ocena:
0
Uprzejmie donoszę, że profesorowie Jerzy Jastrzębski (UW) i Jerzy Jarzębski (UJ) to są różne osoby.

I tylko jedna zajmowała się Lemem.

Z serdecznymi pozdrowieniami z mojej wieży z kości słoniowej!

18-01-2010 21:30
Antavos
   
Ocena:
0
Łups, mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa!

E: Tak to jest, kiedy pisze się w pośpiechu. Jeszcze raz przepraszam za pomylenie osób. :)
18-01-2010 21:33
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie, no nie czepiaj się wywiadów, naprawdę żeśmy się starali!
Mam wrażenie, że próbą zainicjowania nowego dyskursu o fantastyce był Żuławski – i na razie nie widzę tutaj sukcesu. W pewnym momencie dla SF bardzo wiele zrobił Dunio (tak, wiem, że Dunio ma lewackie skłonności, znam go od czasów ogólniaka (mojego), ale facet żywi również nieuprzedzoną i nieuzasadnioną miłość do literatury, co go uwiarygodnia, bo to nie jest wyłącznie wydawca Masłowskiej, ale chłopak, który latami objeżdżał hurtownie z plecakiem na stelażu, pełnym książek, którymi nikt nie chciał handlować, za które nikt nie płacił, i on to mimo wszystko latami robił, pisał kolejne almanachy, wydawał pismo, odkrywał kolejnych pisarzy – i chciało mu się, latami), który bez skrępowania pisywał o nim w rozmaitych pismach w bardzo szerokim kontekście, bo czyta wszystko. Dużo zrobił też Orliński, ale, mam wrażenie, Wojtek nie ma tego specyficznego wyczucia eschatologii, które sprawiłoby, że zachwyci się Huberathem. I tu mi się ta lista wpływowych sprzymierzeńców w mediach zaczyna kończyć (osób pisujących w NF czy SF nie liczę, bo to żaden wpływ). Przy czym nie zgadzam się z Tobą, Antavos, i nie zamierzam szukać tutaj osób, które będą znały wyśmienicie cały gatunek i dzieła Lema na wyrywki. Bardziej interesują mnie osoby, które będą chciały i umiały czytać fantastykę w kontekście literatury, bez uprzedzeń, ale też bez bałwochwalczych zapędów. Te najciekawsze odczytania literatury zawsze są ujmująco stronnicze – chyba nie wierzymy w obiektywizm krytyków?
Z pewnością zgodni jesteśmy w jednym: to nie jest rynek amerykański i nie zmieniamy tego biadoleniem. W jaki sposób możemy zatem to zmienić (przy założeniu, że uważamy taką zmianę za sensowną, co nie jest bynajmniej oczywiste)?
18-01-2010 23:04
~Marcin Wełnicki

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Temat troszeczkę zdryfował pod moją nieobecność. Wyłaniają się dwa problemy, pierwotny, tj. racja bytu pisarza-recenzenta, i wątek braku 'poważnej' krytyki literatury spekulatywnej/fantastyki.
Ja bym ich nie łączył. To znaczy, ten drugi nie powinien rzutować na pierwszy.
Co zaś się tyczy postawionego przez Ciebie, Sigrid, pytania: cudów nie ma. Lata zapóźnienia nie nadrobią się same, pozostaje 'praca u podstaw'.
Bardzo ciekawą sprawę poruszył Antavos: nikt VanderMeera nie posądzi o stronniczość, ale to nie wynika w żadnym razie z ich rozwiniętej tradycji krytyki literackiej, a z istnienia społecznego kapitału zaufania w ogóle, kapitału, który w Polsce dopiero co zaczyna się odradzać (a biorąc pod uwagę kryzys demokracji europejskiej , ten proces może trochę potrwać). Troszkę zdryfowałem, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

Pzdr
Marcin Wełnicki,
Biały Atrament
18-01-2010 23:56
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Niestety, dla mnie te wątki są ściśle powiązane i tak postrzegam mechanizmy promocji literatury fantastycznej w Polsce.
Co więcej, nie przekonuje mnie, że VanderMeer nie zostanie posądzony o stronniczość. On jest stronniczy, bo będzie oceniał tekst po własnej siatce pojęciowej, wedle uznaniowych kryteriów, wedle własnych doświadczeń literackich oraz preferencji. Inaczej się po prostu nie da. Jednakże nie popełni raczej fundamentalnej intelektualnej nieuczciwości – innymi słowy, nie zechce zmasakrować tekstu innego autora w celowo tendencyjny sposób (przykład z naszego podwórka: przed laty Agnieszka Fulińska napisała krytyczny artykuł o opowiadaniu „CyberJolyDrim”, zestawiając je z „Anną Kareniną”). Nie zrobi tego, bo podobny numer zostałby szybko rozpoznany i zaważyłby znacząco na jego reputacji. U nas, owszem, nie waży.
I tutaj znowu kontekst jest bardzo ważny. Jeśli w jakimś środowisku jest kilku mistrzów i każdy z nich czyta literaturę na swój sposób, nie wpadamy w pułapkę fałszywego obiektywizmu. Jest czymś oczywistym, że teksty mogą zostać odczytane w odmienny sposób i inaczej wartościowane. Dyskusja jest możliwa.
Zastanawiam się, dlaczego u nas ta dyskusja się wykoślawia i brakuje indywidualnych, ciekawych odczytań i interpretacji. Może jest i tak, jak sugeruje Antavos, brakuje nam pazura krytycznoliterackiego, wykształcenia, oczytania w literaturze światowej (i pozafantastycznej – to moja nieśmiała sugestia). Niepokoi mnie również wekslowanie dyskusji na poziomy pozaliterackie i nie chodzi mi wyłącznie o czytanie tekstów w kontekście biograficznym (czego nie cierpię), ale upatrywanie spisków, koterii etc. Nieprzyjemne jest również terror fałszywego obiektywizmu (częste na forach nawoływania o „obiektywne recenzje”).
Pierwszy z brzegu przykład – polemika wokół ostatniej książki młodzieżowej Rafała Kosika (samej książki nie czytałam, więc tylko o recenzjach). Teaver czyta ją m.in. przez edukacyjną i wychowawczą funkcję literatury dla dzieci i młodzieży, czyli zgodnie z XIX-wieczną tradycją, która bardzo mocno została zachwiana w XX wieku, szczególnie od lat 60-tych (np. Dahl i jego „spiskowanie z dziećmi przeciwko dorosłym”, ale trend jest bardziej ogólny i realizuje postulat Ellen Key, która nazwała wiek XX wiekiem dziecka). Z tym odczytaniem polemizuje G.W. Kamiński, zestawiając „Feliksa, Neta i Nikę” z Hannah Montana, żeby pokazać, że wychowawcza ona jednak jest. No, litości! Pomijając już wartość tego zabiegu (bo zestawiać możemy długo i namiętnie, skala porównań obszerna), na cóż tu wchodzić w polemikę? Nie lepiej zastanowić się chwilę nad własnymi kryteriami, przedstawić czytelnikowi własny, _autonomiczny_ punkt widzenia?
19-01-2010 10:27
~Marcin Wełnicki

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Sigrid, masz rację, mówiąc, że autor będzie oceniał utwory po własnej siatce pojęciowej, ale kto to miałby tego nie robić? Recenzent też ma swoje gusta i swoje spojrzenie na literaturę. Czy może chcesz powiedzieć, że siatka pojęciowa autora jest silniej wypalona w jego psychice?
VanderMeer będzie miał swoje zdanie, swoją opinię i gusta, ale nie będzie -stronniczy- w taki sensie, że będzie nieuczciwie promował jedne książki, a krytykował inne.
Tak jak piszesz, w recenzjach nie chodzi o to, aby był absolutnie obiektywne - wystarczy, że będą szczere (recenzent zdaje sobie sprawę z własnych gustów) i znajdą miejsce w szerszym kontekście literatury.
Rzeczywiście, brakuje nam krytyków literackich z prawdziwego zdarzenia i być może to jest główny powód, dla którego autorzy nie powinni stronić od recenzowania.
Myślę, że niewielu podejmuje się krytycznej analizy tekstów z obszaru literatury spekulatywnej, ponieważ nosi ona stygmat literatury czysto rozrywkowej, samo-wyjaśniającej się.

Pzdr
Marcin Wełnicki,
Biały Atrament
19-01-2010 17:41
~Drakaina

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@sigrid - Niesamowite, jak ludzie pamiętają ;) Ale do rzeczy: uważam, że określenie mojej ówczesnej recenzji jako "zestawienia CJD z Anną Kareniną" jest lekkim nadużyciem. Nie mam niestety tego artykułu pod ręką, ale o ile sobie przypominam, porównałam te dwa teksty pod względem szczegółowych rozwiązań wątku melodramatycznego (arcydzieło vs kicz, jeśli chodzi o ten konkretny element, a nie całą resztę, choć oczywiście Tołstoj warsztatowo też był lepszy, ale nie wyciągałabym takich argumentów w stosunku do debiutanckiego opowiadania...). Wydaje mi się, że zrobiłam to z dozą sarkazmu. Z wypowiedzi umieszczonej powyżej można by mniemać, iż dokonałam analizy porównawczej obu tekstów i wyszło mi na przykład, że CJD jest ileśtam razy krótsze oraz ma mniej wątków i dlatego gorsze ;)

Swoją drogą chętnie bym to przeczytała, co napisałam, choć podejrzewam, że nadal bym się pod tym podpisała - opowiadanie nadal uważam za niedobre; dziś z pewnością dodałabym, że pomysł wyjściowy zasługiwał na ciekawsze literacko potraktowanie ;) Tyle że zarzuciłam zajmowanie się literaturą na rzecz archeologii, więc mała szansa, że cokolwiek takiego napiszę...

Swoją drogą, ciekawe czy ludzie nie zmieniają nicków (ja jak za ircowych czasów pozostaję przy klimatach wężowych), bo Sigrid mi się konkretnie kojarzy z konkretną osobą. Niezależnie od tego, jak to z tymi nickami jest (to taka dygresja była), jako czytelniczka mogę powiedzieć, że po ciężkim początku polubiłam kilka polskich autorek, głównie AB i MLK.

Pozdrawiam
Agnieszka F.

PS. @MW - dobrzy krytycy literaccy zajmujący się fantastyką w Polsce istnieją. Widać to po blogach - niektóre są naprawdę świetne i fachowe. Niestety, mam wrażenie, że czasopisma nie chcą ambitnej krytyki (przekonałam się o tym również plącząc się po różnych redakcjach, zanim rzuciłam to wszystko), wolą takie płytkie bajanie o czymkolwiek. Ze smutkiem przekonałam się o tym również na własnej obecnej nieliterackiej działce. Autorzy bawiący się w krytykę to z reguły zły pomysł, może tacy King, Gaiman czy Dukaj umieją fachowo i rozsądnie ocenić innych, ale autor zawsze będzie przede wszystkim promował siebie, a im słabszy autor tym bardziej będzie miał taką potrzebę.

25-11-2010 14:53

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.