» Recenzje » Boski ogień

Boski ogień


wersja do druku
Boski ogień
Walka o tron, zagrożenie ze strony pradawnej rasy, bogowie mieszający się w sprawy śmiertelnych, elitarny oddział młodych żołnierzy tkwiący w samym centrum wydarzeń – czy takie składniki wystarczą, by przygotować z nich udaną i trzymającą w napięciu fabułę?

Po latach czytania fantastyki powinienem być już do tego przyzwyczajony, jednak za każdym razem, gdy pisarz po pierwszej udanej powieści tworzy znacznie słabszą kontynuację, odczuwam smutek graniczący ze złością na autora. Niestety, Boski ogień przypadł mi do gustu znacznie mniej niż powszechnie chwalone Miecze cesarza Briana Staveleya, przede wszystkim z powodu zmarnowania potencjału, który niósł ze sobą pierwszy tom cyklu.

Księżniczka Adare odkryła prawdę o morderstwie swego ojca, cesarza Annuru – gdy okazuje się, że na czele spisku stoi jej kochanek, a przy tym najpopularniejszy wojskowy dowódca w kraju, jedyną możliwością jest ucieczka z miasta w poszukiwaniu sojuszników, co okazuje się prostsze, niżby można przypuszczać. Kaden, młody następca tronu, uniknął zamachu na swe życie, ale ma na głowie nawet większy problem niż odzyskanie władzy: dowiedziawszy się o groźbie powrotu niemal już zapomnianych, wrogich ludzkości Cseestriim decyduje się udać się po informacje na ich temat do najpewniejszego źródła, czyli wciąż aktywnej organizacji zwalczającej tę rasę. Valyn natomiast uratował brata, ale stał się przy tym renegatem, w związku z czym musi wraz ze swoim oddziałem uciekać przed niedawnymi towarzyszami broni, w tym najsławniejszymi członkami Kettralu. Co gorsza, w stronę cesarstwa zmierza horda barbarzyńców, która może okazać się zagrożeniem nawet większym niż czyhający w stolicy zdrajca...

Zacznijmy od tego, co zabolało mnie najbardziej podczas lektury  bohaterów. O ile postacie przedstawione w Mieczach cesarza reprezentowały szeroką grupę charakterów, od interesujących po schematyczne, ale sympatyczne, o tyle w Boskim ogniu ich kreacja znacząco się pogorszyła. Kaden miał potencjał, by wyrosnąć na lidera wykorzystującego swoje szkolenie wśród mnichów, jednocześnie poznając na nowo świat od którego był odseparowany przez ostatnie lata. Tak się jednak nie stało i jak był, tak wciąż jest pozbawionym emocji nudziarzem, a na dodatek durniem. Jego decyzje w zdecydowanej większości przypadków pogarszają tylko niełatwą już sytuację, nie prowadząc do niczego poza marnowaniem kolejnych stron na nic niewnoszący do intrygi wątek. Ignoruje on też oczywiste ślady sugerujące, że jego towarzyszka jest kimś więcej niżby można przypuszczać. Krótko mówiąc – teoretycznie inteligentny chłopak pod względem zachowania przypomina raczej idiotę, a komuś takiemu niełatwo kibicować. Jeszcze gorsza krzywda ze strony autora spotkała Adare, która też brnie z jednej błędnej decyzji w drugą, nie ponosząc przy tym większych konsekwencji. Kiedy w pierwszym akcie powieści od pewnej śmierci ratuje ją nadprzyrodzona interwencja, byłem bliski rzucenia książką o ścianę, a na tym wydumane zwroty akcji bynajmniej się nie kończą. Teoretycznie najmniej ucierpiał Valyn, ale on z kolei utracił większość pozytywnych cech charakteru, które zastąpiono ślepym dążeniem do zemsty, przez co rozdziały mu poświęcone czyta się bez większej radości. Szkoda bowiem patrzeć, jak sympatyczny i zaradny młodzian zmienia się w bezwzględnego zabójcę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Ktoś mógłby powiedzieć "krytyka powieści za to, że jej bohaterowie błądzą i podejmują złe życiowe wybory jest z gruntu niepoważna, nikt nie chce czytać o chodzących ideałach"  zgadzam się z tym oczywiście, mój problem z Boskim ogniem wiąże się jednak z czymś innym. Jak ktoś kiedyś napisał, "podstawą fabuły powinien być ZNACZĄCY konflikt". Postacie mogą, a nawet powinny cechować się tak zaletami jak i wadami, zagrożenie klęską powinno być stale wyczuwalne, ale przede wszystkim – czytelnikowi powinno zależeć na tym, by protagoniści odnieśli przynajmniej częściowy sukces. Jeśli jednak cała trójka głównych postaci zmienia się na gorsze, ciągle dostaje od losu po tyłku, zadziwia brakiem zdolności przewidywania konsekwencji swych decyzji oraz unika niczym diabeł wody święconej jakiegokolwiek rozwoju, to czemu niby mamy się nimi przejmować? Cały czas jest mrocznie i ponuro, humoru niemal nie uświadczysz, a im dalej w książkę, tym bardziej lektura zaczyna przypominać męczący obowiązek, pozbawiony jakiegokolwiek związku z radością lub nadzieją, że sytuacja zmieni się na lepsze.

Sama fabuła również nie ma wiele do zaoferowania. Wspomniałem już pisarskie lenistwo przy wyciąganiu postaci z opresji oraz niepotrzebne długaśne wątki, ale na tym nie kończy się lista problemów z intrygą Boskiego ognia. Zdecydowanie zbyt często Staveley sięga po nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, których najgorszym przykładem jest fakt, że pośród wielotysięcznego tłumu Adare spotyka się z osobą, która stanowi szyte na miarę rozwiązanie jej problemów, posiada bowiem niezwykle szeroką wiedzę na wszelkie tematy i potrafi jej pomóc w odzyskaniu wpływów w państwie... Naprawdę nie mam pojęcia, co Staveley próbuje osiągnąć, kreując postać potrzebującą za każdym razem szczęścia aby wyjść z opresji. Zażenowanie budzi też fakt, że chociaż Cseestriim pozostają w ukryciu od wieków, to wciąż funkcjonuje zakon fanatyków opętanych nienawiścią względem tejże rasy – bez żadnego sensownego powodu. Zgniłą wisienką na zakalcowatym torcie jest też jeden z ostatnich chronologicznie zwrotów akcji, podczas którego dowiadujemy się, że jedna z postaci posiada znacznie większe znaczenie, niżby się wydawało – i jest to oczywiście postać, która zetknęła się z protagonistą wbrew swojej woli, czystym przypadkiem... ależ to wygodne dla pisarza!

Niestety, pisząc o tej książce, nie jestem w stanie opanować własnej złośliwości, przez co można odnieść wrażenie, iż jest ona całkowicie pozbawiona zalet. To oczywiście nieprawda – językowo jest co najmniej dobrze, postacie drugoplanowe prezentują się lepiej niż rozczarowujący główni bohaterowie, a pomimo wszelkich fabularnych problemów całość mimo wszystko czyta się w miarę sprawnie. Nie zmienia to jednak faktu, że Boski ogień to powieść pełna zmarnotrawionego potencjału, niemalże niszcząca wszelkie miłe wspomnienia związane z Mieczami cesarza, które w porównaniu z najnowszym dziełem Staveleya sprawiają wrażenie wręcz napisanych przez kogoś innego. Być może kryzys ten można jeszcze opanować, a zakończenie trylogii stanowić będzie triumfalny powrót do rozrywki wysokiej próby, ale proponuję zachować sceptycyzm – rzadko się bowiem zdarza, by autor który raz obniżył poziom, wzniósł się ponownie ponad swoje błędy i zaniedbania.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
4.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Boski ogień (Providence of Fire)
Cykl: Kronika Nieciosanego Tronu
Tom: 2
Autor: Brian Staveley
Tłumaczenie: Jerzy Moderski
Wydawca: Rebis
Data wydania: 9 lutego 2016
Liczba stron: 808
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7818-743-1
Cena: 44,90 zł



Czytaj również

Ostatnia więź
Krok do przodu, krok do tyłu
- recenzja
Miecze cesarza
Źle się dzieje gdy tron pusty
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.