BookRage One - zwycięstwo nad niemożnością

Autor: Andrzej Zimniak

BookRage One - zwycięstwo nad niemożnością
Pod koniec 2012 roku zwrócił się do mnie Paweł 'Ausir' Dembowski z propozycją wydawniczą, dotyczącą akcji roboczo nazwanej "book boundle", a przynajmniej ja tak ją zapamiętałem. Chodziło o już skądinąd gdzie indziej i kiedy indziej przećwiczony pomysł wydania zestawu pięciu książek (pierwotnie płyt z muzyką) za dowolną cenę, ustalaną przez nabywcę. No, może niemal dowolną – najmniejsza kwota miała zaczynać się od złotówki. Pomysł ten został już na polskim gruncie wypróbowany – z miernym skutkiem, ale wtedy autorzy biorący udział w przedsięwzięciu byli mało znani. Teraz Paweł z dwoma kolegami postanowili spróbować ze znanymi nazwiskami.

Zamierzenie zrealizowali, a sprzedaż trwała dokładnie dwa tygodnie w okresie 27.02-13.03.2013 r. Projekt powszechnie oceniono jako sukces – i chyba słusznie: 1999 nabywców, 46 367 zł wpływów, średnia wpłata 23,19 zł, a do podziału między autorów przypadło 31 784 zł (ok. 70% całej kwoty). Pozostałe wpływy, po ok. 7 300, poszły dla Fundacji Nowoczesna Polska i dla redakcji BookRage.

Bardzo spodobała mi się idea płatności "co łaska". Po pierwsze, takie podejście pozwalało wyciągnąć rękę do nieco zmanierowanego sieciowego klienta, mówiąc mu: chcesz, bracie, za darmo, to bierz. Ale jak chcesz coś dać za pracę autorowi, którego lubisz – to się zastanów. Po drugie, ten projekt sam w sobie stanowił najlepszy na świecie plebiscyt, ile nabywca jest gotów zapłacić za e-booka. Jasne, że były tu różne czynniki dodatkowe, jak nowatorstwo całej akcji, zachęta w postaci premii "z Dukaja" (wpłata powyżej średniej była premiowana powieścią Science fiction) itd., ale mimo wszystko ludzie zagłosowali sakiewkami za tym, że są gotowi zapłacić za książkę elektroniczną ok. 5 zł. I nie więcej, bo jeśli cena zostałaby podbita, praktyka wykazuje że większość "pożyczy" sobie utwór za darmo. Od dawna twierdziłem (zobacz), że teraz mamy rynek konsumenta e-booków, a nie producenta, i wydawca musi zastanowić się, ile nabywca jest gotów zapłacić za towar, a nie ile ów wydawca chce na nim zarobić.

Ponadto, cały projekt pozytywnie zaskoczył jawnością. Wszystko było na bieżąco wiadomo: ile wpływa pieniędzy, jaki jest nakład, jak wpływy są przez nabywców dzielone. Taka jawność jest jak powiew świeżego powietrza w dobie poufności indywidualnych umów autorskich, niejawności danych wydawniczych itd. Brawo, tak trzymać. Utajnianie danych zawsze działa na szkodę autora, bo ten pertraktuje z wydawnictwami bez żadnej wiedzy porównawczej.

Pora przejść do wniosków, które są naprawdę istotne. Otóż w wyniku eksperymentu – bo tak wypada nazwać tę próbę nowatorskiego wydawania e-booków – okazało się, że można naprawdę niedrogo wydawać książki elektroniczne i, co więcej, mimo niskich cen jest to opłacalne. Tym samym dowiedziono, że dotychczasowe ceny e-booków, często sięgające cen wydań papierowych tych samych książek, są zdecydowanie zawyżone. Wydawcy tłumaczyli, że wszak pozostaje koszt redakcji, opracowania layoutu, dystrybucji i reklamy, a koszty druku nie są wysokie i nie decydują o cenie detalicznej. Odnosiłem się do tych wyjaśnień nieufnie, bo dobrze pamiętam, że kiedyś kluczowe były ceny papieru, farby, użycia maszyn drukarskich, robocizny drukarzy, magazynowania, rozwożenia po kraju, składowania w księgarniach, zagospodarowania zwrotów. Czyżby te koszty zniknęły? A hurtownicy, którzy biorą 50% ceny, a teraz niektórzy z nich każą sobie jeszcze płacić ekstra premie? Przy wydawaniu e-booków haraczu dla hurtowników na szczęście płacić nie trzeba, jeśli ma się dobrze sprofilowaną stronę internetową i sieć współpracujących portali, blogerów i recenzentów.

Zespół BookRage potrafił pozyskać dobrych i znanych autorów, wykonać prace redakcyjne, zrobić łamanie, a nawet przygotować grafikę. Za to wszystko dostali 7 000 zł za pięć, a właściwie osiem książek. To nie są krocie, ale zastanówmy się nad nieco inną buchalterią. W przypadku BookRage One nabywca nie tylko decydował, ile ma płacić, ale także określał proporcje między należnościami "autor – fundacja – redakcja". Domyślnie dla autora było 70% i mało kto to ustawienie zmieniał. Tymczasem ja jako autor zadowoliłbym się honorarium w wysokości 50% ceny, zwłaszcza w przypadku już wcześniej publikowanych utworów. Standardowe wydawnictwo nie dzieliłoby się już z nikim więcej, czyli w sumie z obecnego przychodu redakcji przypadłoby około 23 000 zł. Gdyby cykle wydawnicze następowały bez przerw, miesięczny przychód mógłby się zamknąć kwotą ok. 50 000 zł – przy założeniu, że na raz byłby w sprzedaży tylko jeden zestaw, a inne parametry pozostałyby analogiczne jak w BookRage. Oczywiście skalę można zmieniać dowolnie, ale w praktyce tylko w granicach pojemności rynkowej.

Czy wymieniona kwota to dużo, czy mało? Zależy. Jeśli mamy trzech entuzjastów, którzy wszystko robią sami, począwszy od prac redakcyjnych, a skończywszy na pisaniu oprogramowania, a także zajmują się promowaniem produktu i rozliczeniami, to jest całkiem nieźle. Oczywiście zarobki są "zwyczajne", na mercedesa i jacht nie starczy, ale też nie mówimy o zwolennikach złotych klamek. Gdyby jednak redaktorzy chcieli zatrudnić do każdej czynności etatowych pracowników i jeszcze zapłacić za reklamy w publikatorach, to przychód jest za mały. Chyba że reklama zaowocuje znacznym zwiększeniem sprzedaży.

Jakie konkluzje, a więc perspektywy na przyszłość? Na rynku książki będą miały miejsce duże przetasowania. Przede wszystkim w dobie łatwej wymiany plików nie do utrzymania są wysokie ceny e-booków, nawet przy wprowadzeniu restrykcyjnego prawa. Prostą pochodną drastycznego spadku cen będzie wyeliminowanie hurtowników, na których nie będzie stać ani czytelników, ani wydawców, zresztą sprawne wyszukiwarki okażą się zupełnie wystarczające. Pozostaną portale opiniotwórcze i blogi recenzenckie, których rola jeszcze wzrośnie. Rzecz jasna będzie praktykowane lansowanie książek, zwłaszcza dobrze rokujących lub autorstwa celebrytów (literackich czy politycznych), przy zainwestowaniu w reklamę, ale ten proces nie wpłynie na cenę detaliczną egzemplarza (pliku), lecz na wielkość sprzedaży. Powstaną małe wydawnictwa złożone ze specjalistów, wykonujących wszystkie lub większość prac we własnym zakresie, jak recenzowanie, redagowanie, a potem wszelkie prace informatyczne, często z zastosowaniem gotowych szablonów. Tłumaczone będą tylko "pewniaki", chyba że znajdą się tłumacze, którzy zaakceptują wynagrodzenie jako procent od przyszłego zysku. Duże, mało wydajne wydawnictwa albo padną, albo przeprofilują się, mocno tnąc koszty. Co do spraw technicznych: DRM-y wyjdą z użycia, pozostaną spersonalizowane egzemplarze ze znakiem wodnym. O liczbę czytników bym się nie martwił, każdy smartfon może robić za czytnik.

Na koniec dobra wiadomość: Empik połączy się z Tchibo. Będą sprzedawać sprzęt wędkarski, dizajnerskie gadżety kuchenne i bieliznę erotyczną. Termin fuzji – nieodległy – utrzymywany jest w tajemnicy.

Więcej o BookRage:
http://www.dobreprogramy.pl/Jaka-przyszlosc-czeka-BookRage-zestaw-polskich-ksiazek-za-co-laska,Artykul,39529.html
http://www.kawerna.pl/biblioteka/felietony/item/6517-book-rage-i-co-dalej.html