Bohater Wieków

Wiara plus nadzieja to furtka dla możliwości

Autor: Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler

Bohater Wieków
Zgodnie ze znaną sentencją koniec wieńczy dzieło. W tym przypadku dzieło było potężne, bowiem trylogia Ostatnie Imperium Brandona Sandersona składa się z trzech opasłych tomów i łącznie liczy ponad dwa tysiące stron. Ale jaki to koniec? Czy zamykający cykl Bohater Wieków, niesie ze sobą poczucie satysfakcji z lektury, czy też może rozczarowanie?

Śmierć Ostatniego Imperatora zapoczątkowała ciąg wydarzeń prowadzących do uwolnienia Zniszczenia – pradawnej mocy, której jedynym pragnieniem jest unicestwienie świata. Do tej pory niegroźne mgły teraz zaczęły zabijać, z nieba wciąż sypie popiół, którego coraz większe zwały przykrywają glebę, utrudniając uprawę roli, częste stają się również zyskujące na sile trzęsienia ziemi. Poddanym Imperium grozi głód, ludzie żyją w strachu, a cały świat powoli pogrąża się w chaosie, zmierzając do nieuchronnej zagłady. Elend wraz z Vin wędrują w poszukiwaniu magazynów z zapasami, zbudowanych i ukrytych przez Ostatniego Imperatora, który najwyraźniej przewidział nadejście dnia, gdy będą potrzebne. Martwy władca pozostawił w każdym z nich wyrytą w metalu wiadomość i być może w którejś z nich ukrył wskazówkę jak walczyć i zwyciężyć ze Zniszczeniem. Tylko Vin ma świadomość, iż pokonanie Zniszczenia to ich jedyna, bardzo wątła, nadzieja – tylko jak przeciwstawić się istocie, która brała udział w stworzeniu świata?

Bohater Wieków zdecydowanie różni się klimatem i charakterem od dwóch poprzednich tomów cyklu. Mimo dość licznych scen starć Zrodzonych z Mgły z wrogimi jednostkami (nie zabraknie tu epickich walk z kolossami, jak również niezwykle spektakularnych pojedynków z Inkwizytorami), powieść jest mniej efekciarska niż część pierwsza, ma też zdecydowanie cięższą atmosferę. Niby bohaterowie po raz kolejny stawiają czoło istocie boskiej (przecież Ostatni Imperator był uważany za boga), jednak po raz kolejny zauważalny jest brak Kelsiera. Pozbawieni przewodnictwa tego notorycznego kpiarza, który ze śmiechem wyzywał cały świat do walki, członkowie pierwotnej ekipy Ocalałego wydają się zdecydowanie bardziej ponurzy, pozbawieni energii i nadziei na zwycięstwo. Momentami irytujący bywa też nadmierny patos niektórych scen – tam gdzie dawniej była lekkość, energia i dynamizm, tutaj mamy pełne dostojeństwa starcia gigantów, finezyjne i mistrzowskie, ale już nie tak swobodne, jak dawniej.

Z kolei w porównaniu ze Studnią Wstąpienia w Bohaterze Wieków znajdziemy znacznie mniej kwestii związanych z polityką, która była bolączką poprzedniej części. Owszem, pojawiają się pewne rozważania na ten temat, aczkolwiek nie zajmują już one tak dużo miejsca i są mniej przytłaczające. Mimo iż autor nie porzucił całkowicie zagadnienia władzy oraz sposobów jej sprawowania, czytelnik nie będzie świadkiem wielostronicowych dysput filozoficznych czy rządowych narad, które szybko robiły się dość nudne. Na przykładzie Elenda widać, że w czasach kryzysu władca musi podejmować decyzje trudne, musi być bezlitosny, a czasami wręcz okrutny, bowiem brak zdecydowania może doprowadzić do pogorszenia sytuacji państwa. Kilkakrotnie pojawiają się też niełatwe pytania: czy można poświęcić pięćdziesiąt, sto osób czy nawet całe miasto po to, aby ratować całe królestwo? Kiedy dobry władca zmienia się w tyrana i w jakim momencie „dobro ogółu” staje się tylko wymówką?

Kolejnym ważnym tematem, umiejętnie wplecionym w akcję Bohatera Wieków, jest religia oraz nierozerwalnie związane z nią zagadnienie wiary. Sanderson po mistrzowsku, bez moralizatorstwa czy przydługich wywodów teologicznych, pokazał znaczenie wiary w życiu społeczności, a także zarówno jej destrukcyjną, jak i budującą siłę. Autor przytacza całą masę zastrzeżeń względem religii jako takiej (często nie podlega prawom logiki, bywa wewnętrznie sprzeczna i niespójna, nie da się niezbicie potwierdzić jej prawdziwości), wspomina też, iż bywa ona traktowana jako kłamstwo, dzięki któremu ludziom żyje się lepiej, jednakże w sposób niezwykle dojrzały i zaskakująco taktowny (jak na tak delikatny temat) snuje opowieść o wierze utraconej i odnalezionej. Na uwagę zasługuje fakt, iż tylko w nielicznych przypadkach te kwestie zaczynają nużyć, bowiem w większości uwagi i spostrzeżenia na ten temat rozsiane są luźno między fragmentami bardziej dynamicznymi.

Powieść, mimo ponad siedmiuset stron, sprawia wrażenie bardziej spójnej i skondensowanej od poprzedniczki, jest też od niej bardziej wewnętrznie jednorodna – fragmenty spokojne przeplatają się ze scenami akcji, dysputy nie ciągną się w nieskończoność, a dylematy wewnętrzne nie przysłaniają bohaterom całego świata, dzięki czemu czytelnik nie ma wrażenia, że musiał się z mozołem przekopać przez połowę książki, zanim doszedł do czegoś naprawdę interesującego. W tej części każde wydarzenie czy przekazana mimochodem informacja ma znaczenie fabularne. Wszystkie elementy zgrabnie się ze sobą zazębiają, tworząc kompletną, naprawdę wciągającą całość. Sandersonowi należą się osobne brawa za zdolność potęgowania napięcia i podtrzymywania uwagi czytelnika aż do samego końca – tutaj nie ma mowy o jakiejkolwiek nudzie. A mimo pewnej przewidywalności niektórych rozwiązań fabularnych, zaskoczenie podczas lektury finału książki i tak jest kompletne.

Olbrzymim atutem Bohatera Wieków jest sposób, w jaki domyka wszystkie otwarte wcześniej wątki, wyjaśniając przy okazji większość zagadek świata przedstawionego. Znajdziemy tutaj nie tylko odpowiedzi na pytania – czym tak naprawdę są kolossy oraz kandry (wraz z obszerniejszym spojrzeniem na kulturę tych drugich), w jaki sposób powstają Inkwizytorzy i skąd płynie ich niezwykła moc, ale także bliższe informacje dotyczące przyczyn obecnego wyglądu świata (z czerwonym słońcem, opadami popiołu, brakiem kwiatów i obecnością mgieł), jak również krótkie spojrzenie na osobę Ostatniego Informatora oraz drogę, jaką przeszedł od tragarza Rasheka do znienawidzonego przez poddanych tyrana. Uwadze autora nie umknęła nawet kwestia pochodzenia informacji Kelsiera o jedenastym metalu!

Osobna pochwała należy się Sandersonowi za kreację bohaterów, bowiem nie skupił się wyłącznie na protagonistach znanych z poprzednich tomów, lecz po raz kolejny przesunął z drugiego planu postacie, które do tej pory odgrywały mniejszą rolę, wzbogacając w ten sposób swoją opowieść o nowe punkty widzenia. Poza dwojgiem najważniejszych protagonistów, Vin oraz Elendem, których kreacja nosi pewne rysy mitologizacji i tendencji do idealizowania (ukazani są prawie jak mityczni bohaterowie, pełni poświęcenia i wyzbyci egoizmu, troszczący się przede wszystkim o dobro obywateli Imperium), opowieść ukazana została z perspektywy kandry TenSoona (skromnym zdaniem recenzentki to jedna z najbardziej interesujących postaci w całym cyklu – pełna sprzeczności, ale zarazem bardzo spójna, zaskakująca pewnymi decyzjami, a jednak – mimo wcześniejszej pogardy i nienawiści do wszystkich ludzki – niezwykle ludzka), młodego Spooka (pragnącego udowodnić własną wartość i pokazać, przede wszystkim samemu sobie, że nie jest już wątpiącym we własne możliwości tchórzliwym młokosem), pogrążonego w depresji Sazeda oraz walczącego z wpływem Zniszczenia Marsha. Każdy z nich jest indywidualnością, rozwijał się na przestrzeni tomów (niekiedy przechodząc bardzo długą drogę), a efekty tej ewolucji bywają naprawdę zaskakujące.

W powieści pojawiło się również kilkoro zasługujących na uwagę bohaterów drugoplanowych, wśród których na plan pierwszy wybija się obligator Yomen, wciąż wierzący w doktrynę Ostatniego Imperatora, jednakże pewnym rozczarowaniem może być marginalne potraktowanie niektórych postaci znanych z poprzednich części. Breeze i Alrianne, Ham oraz Cett pojawiają się na kartach powieści i mają do odegrania pewną rolę, aczkolwiek ich obecność jest sporadyczna, a proces pogłębiania portretu psychologicznego praktycznie żaden. Szkoda, bowiem mieli oni duży potencjał, który został rozmyty poprzez powtarzanie tych samych zachowań bez śladu jakiejkolwiek zauważalnej zmiany.

Trzeba przyznać, że Brandon Sanderson, tworząc Bohatera Wieków, spisał się bardzo dobrze. Powieść nie jest idealna, ale braki są marginalne i nie ujmują w żaden sposób przyjemności z lektury. To świetne, naprawdę satysfakcjonujące zakończenie bardzo dobrej trylogii.