Blask ostatecznego kresu
Czas ostatecznej próby i niewykorzystanego potencjału
Recenzja zawiera szczegóły dotyczące poprzednich tomów cyklu
Plan mający na celu obronę Bariery przed najeźdźcami odniósł sukces, ale tylko ci krótkowzroczni łudzą się, że jest to coś więcej, aniżeli tymczasowe rozwiązanie. Czcigodni czekali przez tysiąclecia na okazję do zrealizowania swojego planu i z całą pewnością nie mają zamiaru poddać się teraz, gdy są tak blisko wyczekiwanego dnia, w którym czczony przez nie Shammaeloth wydostanie się na wolność. Aby Bariera dalej działała, niezbędne było jednak poświęcenie Ashy, zamkniętej w Dopływie aby zasilać go swoją mocą, podczas gdy Davian został schwytany przez siły wroga po uratowaniu Caedena, który odzyskał całość swych wspomnień i szykuje się do walki przeciwko swym dawnym sojusznikom. Z kolei Wirr odkrywa coś, co mrozi krew w jego żyłach – przepowiednię głoszącą, że stolica królestwa Andarry upadnie bez względu na to, jak bardzo będzie się starał temu zapobiec.
Tym, co stanowi największą siłę recenzowanej pozycji, jest ponownie jej otoczka fabularna, na której bazują konflikty napędzające opowiadaną tu historię. Chociaż protagoniści i antagoniści są tu jasno wyznaczeni, to jednak autorowi udało się opisać ich motywacje w taki sposób, by można było współczuć nawet czarnym charakterom, którzy dążą do zagłady całego świata. Podczas gdy wielu pisarzy produkuje swe kolejne dzieła pisząc ich fabuły w trakcie rozwoju cyklu, to trudno wątpić, iż Islington miał już wcześniej zaplanowane, w jakim kierunku chce poprowadzić Trylogię Licaniusa, dzięki czemu zachowano godną podziwu spójność intrygi – przynajmniej w większości przypadków.
Można bowiem mieć bardzo dobrą historię, ale opowiedzieć ją w kiepski sposób, a tego właśnie świadkami jesteśmy w przypadku Blasku ostatecznego kresu. Podstawowym problemem jest to, że choć autor ma plan na zakończenie (które, swoją drogą, wyszło mu bardzo dobrze, jeśli chodzi o zamknięcie poszczególnych wątków), to jest zdeterminowany, by przed jego opisaniem wypełnić jak największą ilość stron niewiele wnoszącymi do intrygi wypełniaczami. Akcje Daviana i Ashy w niewielkim stopniu zmieniają przebieg fabuły, bohaterowie ci bowiem zbyt często stają się słuchaczami ciągnących się w nieskończoność monologów pełnych ekspozycji ze strony postaci drugiego planu. Wirr natomiast coś próbuje działać, ale okoliczności zazwyczaj pozwalają mu tylko reagować na to, co dzieje się wokół – koniec końców tylko Caden okazuje się mieć namacalny wpływ na rozwój akcji, co nie dziwi biorąc pod uwagę, że w praktyce to wokół niego kręci się cała ta opowieść.
Tego typu marginalizacja pozostałych postaci prowadzi jednakże do tego samego problemu, o którym wspominałem już w recenzji poprzedniego tomu, czyli przeciętnie nakreślone sylwetki bohaterów innych, niż Caeden. Ponownie postacie definiowane są przede wszystkim przez to, kim są i jakie role odgrywają w intrydze, a ich osobowości i motywacje są znacznie mniej istotne w porównaniu do tego, jakimi mocami władają i jak mogą przyczynić się do wygrania walki przeciwko antagonistom. Dałoby się to wybaczyć w przypadku zwykłej długości książki, ale postawmy sprawę jasno – mamy tu do czynienia z trylogią składającą się z wyjątkowo długich powieści, zatem autor miał wystarczająco wiele czasu na to, by satysfakcjonująco wykreować ich charaktery, a jednak ostatecznie tego nie zrobił.
Boli też to, w jaki sposób zamknięto jeden z wątków w ostatnich rozdziałach książki, co jest bezpośrednio powiązane z fatalnym potraktowaniem jednej z bohaterek drugiego planu – problem, z którym protagoniści nie są w stanie sobie poradzić, zostaje bowiem rozwiązany w stylu deus ex machina za sprawą postaci, którą ostatni raz widzieliśmy ponad tysiąc stron temu. W jaki sposób dowiedziała się ona o owym zagrożeniu i w jaki sposób znalazła sposób na jego zażegnanie? Nie mamy pojęcia, autor przyznaje w posłowiu, że ów wątek zająłby zbyt wiele miejsca w powieści, zatem wyciął go kompletnie, aby przerobić go na odrębną powieść już po zakończeniu serii, co jest rozwiązaniem na równi odważnym i bezczelnym – tego typu lenistwo fabularne nie powinno nigdy być tolerowane i straciłem naprawdę dużo szacunku do Islingtona z tego powodu.
Niestety, mamy tu do czynienia z najsłabszą częścią cyklu – Trylogia Licaniusa stanowi kolejny przykład serii, która traci na jakości w miarę zbliżania się do jej końca. To, co na początku można było wybaczyć autorowi z racji tego, że dopiero zaczyna przygodę z pisaniem, coraz bardziej drażni w miarę lektury widząc, iż mankamenty nie tylko dalej występują, ale wręcz zaczynają pojawiać się w coraz większych ilościach. Fabuła w dalszym ciągu zasługuje na pochwałę, ale zapoznawanie się z opowiadaną tu historią jest miejscami bardzo trudne z powodu mało emocjonującej akcji oraz bohaterów cechujących się w większości przypadków dwuwymiarowymi osobowościami. Nie żałuję tego, że zapoznałem się z dziełem Islingtona, ale autor bez wątpienia będzie musiał wyciągnąć wnioski z popełnianych przez siebie błędów, zanim dam szansę jego następnym książkom.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Cykl: Trylogia Licaniusa
Tom: 3
Autor: James Islington
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawca: Fabryka Słów
Data wydania: 13 kwietnia 2022
Liczba stron: 1000
Oprawa: zintegrowana
ISBN-13: 978-83-7964-723-1
Cena: 74,90 zł