Bajki dla dorosłych - antologia

Non omnis moriar

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Bajki dla dorosłych - antologia
Jakoś tak się dziwnie (i smutno) złożyło, że do Bajek dla dorosłych − antologii poświęconej Tomaszowi Pacyńskiemu, który odszedł w 2005 roku − trafiło opowiadanie innego przedwcześnie zmarłego twórcy, Wojciecha Świdziniewskiego. Gdyby oceniać Bądź moim krukiem tylko pod kątem literackim, należałoby napisać, iż jest to luźna opowiastka, lekko zwariowana, z odrobiną akcji, skrzącymi się humorem dialogami i dobrze wykreowanymi bohaterami. Sęk w tym, że protagonistą był sam Wojciech, bo postać Olega autor wyraźnie wzorował na sobie. Non omnis moriar, chciałoby się rzec, i to podwójnie. Zarówno Pacyński, którego Bajki dla dorosłych były dla mnie, nieszczególnego miłośnika duetu Matylda-Morozow, bardzo pozytywnym zaskoczeniem, jak i Świdziniewski, będą żyć w swoich dziełach, ten drugi nawet dosłownie.

Teksty pozostałych dziesięciu twórców, których opowiadania złożyły się na zbiór, utrzymane są na równym, dobrym poziomie. Wyjątkiem, nieco zaniżającym średnią, jest tylko To będą inne święta Roberta J. Szmidta, czyli jedynie trochę zabawna historyjka, przypominająca film Śnięty Mikołaj (tyle że nieco bardziej brutalna). Poza tym we wszystkich innych tekstach znaleźć można przynajmniej jedną, bardzo wyraźną zaletę. Kańtoch jak zwykle urzeka aurą tajemniczości i grozy, Magdalena Kozak ciekawie odwróciła role Dobra i Zła, a do tego nakreśliła parę intrygujących bohaterów, Eugeniusz Dębski udanie zmierzył się z opisem konsekwencji wykorzystania ludzkich zwłok przez rodzinę zmarłego, a Rafał Dębski ciekawie połączył science fiction i fantasy, przyprawiając swoją opowieść odrobiną humoru i ironii. Opowiadanie Komudy, co nie dziwi, wyróżnia się tłem historycznym i realizmem opisów, Grzędowicz jako jedyny napisał rasowe SF z ciekawym podejściem do rozwoju genetyki i opisem przyszłego, kontrolowanego przez państwo społeczeństwa (czym zresztą nawiązał do swoich felietonów), Pilipiuk dosłownie przenosi czytelnika na Syberię, Białołęcka rozbawia, a Kossakowska odkrywa na nowo mity celtyckie.

Druga strona medalu to jednakże fakt, iż tylko jeden z wyżej wymienionych twórców wznosi się ponad wspomniany wcześniej "dobry poziom". U pozostałych tak jak z łatwością można wskazać coś pozytywnego, nietrudno wytknąć również przynajmniej jedną wadę. W Za siedmioma stopniami Anny Kańtoch przydałoby się zmienić zakończenie, bo obecne nie jest szczególnie ciekawe − zbyt banalne, przez co nie pasuje do historii tajemniczej książki. Z kolei Kozak źle dobrała proporcje, skupiając się na intrygach i akcji, zamiast rozbudować stworzone przez siebie uniwersum (a może Polowanie na jednorożce to tylko wstęp do czegoś większego?). Teksty dwóch panów o nazwisku Dębski: Eugeniusza i Rafała, jak i Smak kurzu Mai Lidii Kossakowskiej, poza zaletami z akapitu wyżej, nie oferują czytelnikowi nic więcej, Komuda natomiast lekko mi się przejadł, gdyż mam wrażenie, że tworzy ciągle te same opowieści, tyle że na innym tle i z innymi imionami bohaterów. Chwila przed deszczem Grzędowicza ma prostą fabułę i nieciekawego, rzekłbym nawet, że lekko irytującego bohatera, a w Skoku na żywca Białołęcka poszła po linii najmniejszego oporu − opisała zuchwały rabunek, a następnie wyjaśniła jak tytułowy skok mógł się powieść, uciekając się przy tym do magii i niezwykłych umiejętności nadnaturalnych stworzeń, przez co czytelnik nie znający reguł rządzących wykreowanym przez autorkę światem, nie miał najmniejszych szans samemu próbować sprawdzić się w roli detektywa.

Jedynie Pilipiukowi nie można niczego zarzucić, wręcz przeciwnie − o Dzwonie Wolności winno mówić się w samych superlatywach. Historia przybyłego na Syberię doktora, który ma za zadanie zaszczepić mieszkańców pewnego miasteczka przeciw czarnej ospie, a przez przypadek staje się świadkiem początku epokowych wydarzeń, mających odmienić losy Europy, to nie tylko wyśmienicie oddane realia epoki (aczkolwiek jest to największa zaleta opowiadania). Historia wciąga, potrafi przyprawić o szybsze bicie serca, a umiejętnie wykreowane postacie dają czytelnikowi wgląd w mentalność ówczesnych ludzi. Podobnie jak w Sprawie Filipowa, która ukazała się w innej fabrycznej antologii, tak i w tym przypadku twórca udowadnia, że bez problemu potrafi odsunąć na bok błahe opowiastki o wiecznie nietrzeźwym Wędrowyczu i zabłysnąć pisarskim kunsztem. Szkoda tylko, że w Bajkach dla dorosłych jest w tym nieco osamotniony.