Badacz potworów

"Potwory istnieją, a jakże"

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Badacz potworów
Choć Badacz potworów raczej nie przysporzy nikomu siwych włosów, to może zapewnić całkiem wymagającą rozrywkę. A może nawet kilka dreszczy.

Rickowi Yanceyowi trzeba oddać jedno: stworzył naprawdę klimatyczną opowieść. Co prawda Badacz potworów – tom otwierający serię Monstrumolog – nie należy do horrorów z krwi i kości, po przeczytaniu których człowiek uważniej rozgląda się w drodze do łazienki i nie śpi po nocach z powodu koszmarów, to nie można tej pozycji odmówić sprawnie oddanej atmosfery, potrafiącej wpłynąć na wyobraźnię. Szkopuł w tym, że pieczołowitość, z jaką Yancey tworzy tło tej opowieści, do spółki z nieoczywistymi wyborami dotyczącymi narracji mogą sprawić, że mniej wytrwali czytelnicy przedwcześnie zrezygnują ze zgłębienia tajemnic historii opisanej przez Amerykanina. A warto jej dać szansę.

Nową Anglię poznajemy z perspektywy Willa Henry’ego. Młodzieniec ten, utraciwszy rodziców wskutek tragicznego pożaru, dostał się pod skrzydła Pelinore’a Warthrope’a, człowieka na wskroś niezwykłego, w pełni oddanego nietypowej nauce – monstrumologii. Jednakże historii Willa Henry’ego nie poznajemy bezpośrednio; spisany przezeń dziennik zostaje odnaleziony po jego śmierci w zakładzie (coś pomiędzy domem starców a zakładem dla umysłowo chorych), a czytelnicy wcielają się w rolę pewnego dziennikarza i wraz z nim poznają relację rzekomo spisaną przez asystenta monstrumologa. Zabieg ten potęguje niepokojącą atmosferę i rodzi kolejne wątpliwości oraz pytania: to rzeczywiście dziennik czy też fikcja literacka? A jeśli jednak dziennik to czy można ufać jego autorowi, zniedołężniałemu starcowi, któremu wiek mógł przecież pomieszać w głowie? Yancey, zakotwiczając swą opowieść w świecie rzeczywistym, wykonał kawał dobrej roboty, zmuszając odbiorców do zadania sobie pytania: czy to na pewno absolutnie niemożliwe?

Ale o czym właściwie opowiada Will Henry? Fabuła osnuta została wokół nagłego pojawienia się na okolicznym cmentarzu potwora z gatunku, który nigdy nie powinien był zjawić się na północnoamerykańskim kontynencie. Ten szczególny okaz – dostarczony pod same drzwi Warthrope'a przez pewną hienę cmentarną – budzi w monstrumologu nie tylko ogromne zainteresowanie, ale i wielki niepokój. Antropofagi – bo tak pośród specjalistów nazywane są owe monstra – to doskonali zabójcy, przystosowani przez tysiące lat ewolucji do polowania na zwierzynę znajdującą się na samym szczycie łańcucha pokarmowego – ludzi. Wysokie do dwóch metrów, pozbawione głów, o oczach usytuowanych na ramionach i wielkich, uzbrojonych w tysiące zębów, paszczach umieszczonych na środku masywnego korpusu, antropofagi to istoty, których z pewnością nikt nie chciałby spotkać na swej drodze. Yancey zaś próbuje zasiać w czytelnikach ziarno niepewności, dostarczając całą listę rzekomo autentycznych źródeł mających świadczyć o tym, iż owe bestie to nie tylko wytwór jego wyobraźni (autor powołuje się chociażby na Dzieje Herodota czy też cytuje fragment Otella pióra Williama Szekspira).

Pojawienie się antropofagów staje się przyczynkiem do szeroko zakrojonego śledztwa; doktor Warthrope rzuca się w nie bez opamiętania. Mimo że całą opowieść, w dodatku z drugiej ręki, poznajemy z perspektywy młodego pomocnika monstrumologa, nikt nie powinien mieć wątpliwości co do tego, kto właściwie jest tu głównym bohaterem. Retrospektywna narracja młodego Henry'ego w świetle reflektorów ustawia właśnie badacza noszącego cechy stawiające go w jednym rzędzie z archetypicznymi szalonymi naukowcami. Geniusz, introwertyk, socjopata – wszystkie te określenia w równym stopniu pasują do monstrumologa, jednocześnie nie wyczerpując jego złożonej charakterystyki. Yancey stworzył bowiem bohatera na wskroś skomplikowanego, niejednoznacznego, co więcej Warthrope przez większość czasu sprawia wrażenie kompletnie oderwanego od świata, nierozumiejącego otoczenia a równocześnie będącego ponad nim. Ostry jak brzytwa intelekt, dziwaczny system wartości oraz odpychająca osobowość czynią go postacią, do której trudno zapałać sympatią. Dopiero z poznaniem przeszłości Warthrope'a przychodzi konstatacja, że idealizowany przez narratora doktor to bohater tragiczny, niedoceniony przez otoczenie i, co najważniejsze, samotny.

Ale czy aby na pewno? Takie wątpliwości usprawiedliwia osoba narratora; nie wypada mu do końca ufać. Rysy na obrazie "opowiadacza" pojawiają się, kiedy domyślimy się, iż wywodzący się z biednej rodziny chłopiec posługuje się nad wyraz erudycyjnym stylem, w żadnym razie nie współgrającym z (auto)portretem młodego Willa Henry'ego. W retrospekcji będącej kanwą Badacza potworów jest jasno wyłuszczone, iż narrator w owym czasie dopiero stawiał swoje pierwsze kroki jako asystent monstrumologa, co rodzi rozdźwięk między deklaracjami i efektem, z jakim obcuje czytelnik. I nawet biorąc poprawkę na fakt, że zapiski powstały wiele lat później, a spisał je dorosły, doświadczony i wykształcony mężczyzna, na ile można zaufać jego pamięci? Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę niezwykłość, a przede wszystkim straszność opisywanych przezeń wydarzeń. Z tychże względów właśnie osobę narratora, którą od początku do końca (a im dalej w las tym ciemniej) okrywają do spółki woal tajemnicy wraz z nimbem niejednoznaczności, wypada wskazać jako jeden z najmocniejszych elementów powieści.

Dokładnie z tych samych powodów można go również uznać za jeden z najcięższych głazów ciągnących tę książkę w bezdenną otchłań na dnie której wybrukowano napis "nudy". Niestety, wybrana przez autora stylizacja mogąca budzić skojarzenia z anglosaską literaturą późnego XIX lub wczesnego XX wieku, potrafi mocno dać się we znaki. Długie, wielokrotnie złożone zdania pękają w szwach od ozdobników; osoby uczulone na rozbudowane, ociekające detalami opisy, powinny trzymać się od powieści Yanceya z daleka. Na próżno szukać tu pędzącej na złamanie karku akcji, a rozwijanie fabuły staje się zaledwie przyczynkiem do prowadzenia filozoficznych dysput oraz rozważań natury egzystencjalnej (w powieści znaleźć można mnóstwo, mniej lub bardziej bezpośrednich, odwołań do klasyków literatury i filozofii europejskiej, tradycji badań eugenicznych itd.). Yancey, biorąc na warsztat wydawałoby się banalną fabułę (można ją przecież sprowadzić do starcia na linii człowiek-potwory), potrafił przejść do rozważań, jakich na próżno szukać w podobnej literaturze skierowanej do młodszej publiczności. Zadaje różne pytania: jaki jest związek między mózgiem a osobowością; kto jest najgorszym wrogiem ludzkości – monstra czy strach? Nie stroni również od refleksji o istnieniu Boga, porusza temat winy, odpowiedzialności, większego i mniejszego zła oraz wiele innych niełatwych kwestii. Pierwszy tom serii o monstrumologu to literatura o znacznie cięższym kalibrze niż mogłoby to się wydawać na pierwszy rzut oka.

Badacz potworów nie jest książką łatwą w ocenie. Spisana została stylem nieprzezroczystym, erudycyjnym, o specyficznej frazie, co jednak nie dla wszystkich będzie jednoznacznym pozytywem. Niby to horror, ale nie do końca straszny. Z pozoru powieść rozrywkowa, ale po brzegi wypchana górnolotnymi rozważaniami o jakie trudno podejrzewać podobne książki. Co istotne, pierwszy tom serii potrzebuje bardzo dużo czasu, aby solidnie się rozkręcić i wciągnąć czytelnika w opowiadaną historię (oprócz emocjonującej końcówki w pamięć zapada jeszcze rozdział poświęcony wspomnieniom pewnego kapitana, a to troszkę za mało). Martwi również, że postać drugoplanowa (pewien łowca potworów) charyzmą biję na głowę zarówno Henry'ego, jak i Warthrope'a; ci przez ponad połowę powieści nie przekonują do siebie. Powieść Yanceya to coś znacznie więcej niż tylko historia o szalonym naukowcu oraz jego małoletnim asystencie, którzy muszą stawić czoła potworom, a jednocześnie znacznie mniej w sferze rozrywkowej. Lektura specyficzna, ale warto jej dać szansę.