Arkadia

Zapomnieć i zacząć od nowa

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Arkadia
Wydawałoby się, że motyw amnezji został na przestrzeni wieków doszczętnie wyeksploatowany przez literaturę. Trzeba nie lada fantazji i pomysłu, by w sposób świeży, nie trącący myszką, przedstawić czytelnikowi bohatera-pustą-kartkę, który  na naszych oczach będzie odnajdywał  siebie na nowo. Iwona Michałowska podjęła się tego niełatwego zadania. Czy udało jej się uniknąć sztampy i powielania klisz?

Helenę poznajemy zaraz po opuszczeniu przez nią ciemni. Po wizycie w tym pomieszczeniu nie pamięta niczego poza pewnymi, bardzo niewyraźnymi, przebłyskami z przeszłości. Gdzieś na granicy świadomości snuje się myśl, iż trafiła do zakładu karnego dla kobiet – tak strażniczki każą mówić o więzieniu – ponieważ kogoś zamordowała. Oprócz tego przewija się jeszcze kilka elementów układanki, którą jest jej przeszłość: ucieczka, mężczyzna o imieniu Adam (jej ukochany?), praca na gospodarstwie i w końcu donos ze strony wapońskich świń. Pewna może być tylko jednego: w Arkadii nie zabraknie jej czasu na przemyślenia.

W swojej debiutanckiej powieści Michałowska snuje bardzo ponurą wizję przyszłości. Z przyczyn, które na dobrą sprawę nie zostają czytelnikom wyjaśnione, poziom wód w Bałtyku podniósł się do tego stopnia, iż zalał większość dawnej Polski, tworząc tym samym wodną granicę między resztką Europy a Azją (a właściwie Waponią, bo tak u Michałowskiej nazywa się ów azjatycki konglomerat). Czyżby ziściły się złowróżbne przepowiednie klimatologów ostrzegających przed zbyt szybkim topnieniem lodowców? W tej sferze pozostają tylko domysły. Pewnym jest zaś, że cywilizacja nie tyle stanęła w miejscu, co zaliczyła niechlubny regres. Widać to już na podstawie zaniedbań w sferze dostępu więźniarek do kultury – podarcie kilku książek w biblioteczce urasta do rangi tragedii, gdyż nie ma co liczyć na nowe tomy, zaś gdy zniszczeniu ulega płyta z filmem (który widziano już setki razy) prawie dochodzi do buntu. Świat gnuśnieje, a z czasem okazuje się, że zakład to w porównaniu do warunków panujących na zewnątrz prawie mała, zamknięta utopia.

Ale to tylko pozory. O upadku wartości dobitnie świadczy fakt, iż w tym państwie przyszłości ludziom odbiera się wspomnienia, odzierając ich tym samym z tego, kim właściwie są. Michałowska w ten sposób zwraca uwagę na problem tkwiący w pytaniach: kim jesteśmy i co właściwie czyni nas takimi. Żaden inny archetyp bohatera nie pozwoliłby rozprawić się z owymi rozważaniami lepiej i dogłębniej niż postać, której odebrano wspomnienia pod pozorem ofiarowania jej szansy na nowe życie. Zabieg wymazania wspomnień rzekomo ma znacząco przyczynić się do procesu resocjalizacji, ale jak człowiek ma zmienić się na lepsze, skoro nawet nie wie kim był i co robił, zanim trafił do więzienia? Z drugiej strony pojawia się pytanie, czy człowiek jest zaledwie sumą wspomnień i czy gdyby mu je odebrać przestanie być sobą? Odpowiedzi tylko z pozoru wydają się proste.

Arkadia to bardzo refleksyjna powieść, w której tak naprawdę niewiele się dzieje. Jednakże w żadnym stopniu nie jest to zarzut, gdyż trudno znaleźć w książce fragmenty niepotrzebne bądź zwyczajnie nudne. Każda, na pierwszy rzut oka nawet najmniej znacząca, scena to kolejny krok Heleny na drodze do zbudowania swojego świata na nowo. To, wydawałoby się, niemożliwie trudne zdanie, ułatwia jej osobowość, dla niej samej niewidoczna aura, dzięki której zaskarbia sobie z jednej strony sympatię i respekt koleżanek z celi, z drugiej zaś zaufanie i poważanie u strażniczek (w tym stojących na czele więzienia Waponek, które przez więźniarki postrzegane są jako chłodne, wręcz wyprane z uczuć i emocji – aczkolwiek to wyraźnie wpływ obcej, niezrozumiałej kultury i tradycji). Trudna do określenia i nazwania cecha, której nie wytrzebiła ciemnia – czyżby esencja tego, kim jest? Dość wcześnie pojawia się wątek romansowy, tym ciekawszy, iż, łamiąc wszystkie przyjęte reguły, zakrawa na mezalians, który nie powinien nigdy się zdarzyć w podobnym miejscu. Wiążę się z nim bodajże najlepiej napisana scena miłosna między dwoma kobietami, jaką miałem okazję czytać. Trudno byłoby oczekiwać podobnej emocjonalności, delikatności i wysmakowania po innych autorach science fiction.

Niebagatelną rolę w Arkadii odgrywają książki. Choć po drodze pada kilka tytułów filmowych, żaden z nich nie odciska ani na fabule, ani na protagonistce takiego piętna, jak pewna powieść, którą wraz z Heleną poznajemy kawałek po kawałku. Dzieje się tak, ponieważ bohaterka zgłosiła się na ochotniczkę w celu poskładania i "połatania" książek podartych w akcie furii przez jedną z więźniarek. Z jednej strony sam proces dopasowywania do siebie podartych kartek i wklejania ich w odpowiednie miejsca w dość oczywisty sposób kojarzy się z sytuacją Heleny, próbującej poskładać swoją przeszłość z strzępków pamięci i powracających przebłysków wspomnień. Z drugiej zaś odkrywana krok po kroku fabuła Eifelheim wydaje się w pewnym stopniu odzwierciedlać tak poczynania, jak i rozterki kobiety. Ale chyba nikogo nie powinno dziwić, że to właśnie w książkach najłatwiej znaleźć odpowiedzi na dręczące nas pytania.

Arkadia to krótka powieść o szukaniu siebie oraz o tym, że czasami lepiej jest zacząć wszystko od nowa niż uparcie trwać w przeszłości. Michałowska w swoim debiucie zawarła niewiele akcji, ale za to bardzo dużo nienatrętnych myśli, które nie raz i nie dwa mogą skłonić czytelnika do postawienia się w sytuacji Heleny, wczucia się w nią i zastanowienia, co właściwie sprawia, że jest, jaki jest. Całość spisano w taki sposób, iż treść chłonie się jak gąbka wodę. To nie powieść doskonała, ani tym bardziej przełomowa, ale chciałoby się takich więcej.