Archipelag Khuruna - Jewgienij T. Olejniczak

Autor: Mateusz 'Moteuchi' Dąbrowski

Archipelag Khuruna - Jewgienij T. Olejniczak
Wyobraź sobie książkę łączącą grozę z kryminałem. Książkę opowiadającą o tajemniczej, przedwiecznej kulturze, tworząc jej historię tak, jak Lovecraft mitologizował Stare Istoty. Książkę, której fabuła ma miejsce w XIX wieku, od Krakowa, przez azteckie Andy, aż po odmienne wymiary. Brzmi kusząco? Tym właśnie Archipelag Khuruna mógłby być.

Czego można się spodziewać biorąc do ręki Archipelag… Olejniczaka? Oczekiwanie powieści grozy jest uzasadnione samym wydaniem książki oraz streszczeniem na tylnej okładce. W występującym tam słowie "tajemnica" skrywa się również cicha zapowiedź poszukiwania wiedzy, prawdy, niczym w kryminałach. Czas akcji przynosi na myśl walkę odchodzącej, magicznej rzeczywistości romantycznej z widzianym przez "mędrca szkiełko i oko" światem pozytywizmu. Miejsce, w którym rozgrywa się fabuła, dodaje do tej mieszanki zapowiedź wątków wyzwoleńczych i powstańczych – w końcu XIX-wieczny Kraków to Galicja. Jak wygląda zderzenie tych antycypacji z literacką rzeczywistością?

Nie można odmówić książce Jewgienija Olejniczaka prób spełnienia tych, zamierzonych, bądź nie, zapowiedzi. Już od początku widać nawiązania do powieści kryminalnych i detektywistycznych w sposobie prowadzenia fabuły. Postać bohatera – emerytowanego komisarza policji i samozwańczego łowcy tajemnic – jak najbardziej współgra z patrzeniem na powieść przez taki pryzmat. To jednak nie koniec literackich odniesień. Kolejne, bardzo wyraźne, widać właśnie w tajemnicy stanowiącej treść fabuły – sekretnym Archipelagu Khuruna oraz jego mieszkańcach. Sposób, w jaki czytelnik zdobywa wiedzę o tym enigmatycznym świecie i ludzie, oraz skala przedstawiania informacji są właściwe dla prozy mitologicznej (opowiadania o Cthulhu, Starych Istotach, Shoggothach) Lovecrafta. Wreszcie zauważalna jest również charakterystyczna dla połowy XIX wieku problematyka przełomu dwóch epok – romantycznej i pozytywistycznej. Przeplatające się motywy naukowych i nadnaturalnych prób zrozumienia przemian zachodzących w świecie bohaterów budują w Archipelagu fabułę, idąc ramię w ramię z postępem w śledztwie.

Lektura książki jednak rozczarowuje. Wątek detektywistyczny, przepełniony dygresjami, momentami tworzącymi iluzję powieści szkatułkowej, jest prowadzony niezgrabnie. Z jednej strony nie pozwala na podjęcie próby rozszyfrowania zagadki z powodu braku jasno postawionej tajemnicy, z drugiej zaś, jest nazbyt przewidywalny w tym zakresie, który czytelnik zna. Patrzenie na książkę, jako kreatywne nawiązanie do lovecraftowskiego tworzenia mitów o przedwiecznych cywilizacjach z nieznanych światów, również zawodzi. Mimo dopracowanego rysu historycznego, ciekawej zabawy tekstami źródłowymi i braków w wiedzy bohaterów, powieść pozbawiona jest tego, tak charakterystycznego dla Samotnika z Providence, klimatu. Nie widać rosnącego wraz z kolejnymi stronami niepokoju, napięcia, niezwykłości. Postaci idą przez fabułę spokojnie, niespecjalnie przejmując się niepowodzeniami, problemami czy niebezpiecznymi sytuacjami. A przynajmniej czytając, nie odczuwa się tych reakcji. Wątek przedwiecznego spisku, pilnowanego przez tajne stowarzyszenie, kojarzy się z prozą Dana Browna. Jednak w Archipelagu… to zgrupowanie zostało przedstawione bardzo nierealistyczne. Można wręcz powiedzieć, iż sprowadza się ono do zaledwie kilku osób, nie mających żadnej niezwykłej władzy czy eksperckiej wiedzy. Niestety, Bractwo Rodona Syryjczyka okazuje się płaskie i niewiarygodne w konfrontacji z informacjami, jakie się o nim zdobywa. Z oczekiwań pozostaje więc jedynie konflikt "czucia i wiary z mędrca szkiełkiem i okiem" i tutaj wreszcie czytelnik może poczuć się zaspokojony, autor bowiem zadbał o ten motyw sprawiając, iż obserwowanie walki Komisarza z jego własnymi myślami oraz wyobrażeniami o świecie intryguje i wciąga.

Mimo to Archipelag Khuruna nie jest dziełem tragicznym i niewartym czasu. Owszem, książka nie spełnia oczekiwań, jakie wywołuje w pierwszej chwili, jednak odbierana jak zwykła powieść fantasy, bez żadnych głębszych aspiracji, przedstawia sobą nieco inny obraz. Choć męczy ilość otwieranych i nie wykorzystywanych do końca wątków oraz rozczarowuje zakończenie (będące dobrym finałem powieści, ale marnujące potencjał, jaki niósł mitologiczny wymiar kreacji Khuruny i jej mieszkańców), to styl pisarza jest przyjemny, lektura zaś szybka i niewymagająca. Również kilka pomysłów (fotografie kobiet w samych kapeluszach wypadające z naukowych książek, próby wyjaśnienia dziwnych sekcji na zwierzętach) oraz obrazków z epoki (powozy, stereofotografie, maszyny parowe) uprzyjemnia odbiór tej powieści. Dla mnie jednak Archipelag… pozostaje przeciętnym utworem, który mimo wielkich aspiracji, nie spełnił swoich ambicji i tą porażką rozczarował. A szkoda, gdyż mieszanka mogłaby być naprawdę wybuchowa.