A Feast for Crows - George R.R. Martin

O wilczętach i lwiątkach

Autor: Katarzyna 'Bagheera' Bodziony

Kurz bitewny opadł, rycerze polegli, wsie spłonęły, kraj spłynął krwią królów. Teraz nad Westeros zlatują się kruki, gotowe rozdziobać to, co zostało z Siedmiu Królestw. Nadchodzi zima.

Czytelnicy na całym świecie z rosnącym zniecierpliwieniem oczekiwali na zapowiadaną od czterech lat kolejną odsłonę sagi Pieśń Ognia i Lodu. Prace nad czwartym tomem przeciągały się w nieskończoność, aż George “Leń" Martin, jak pieszczotliwie przezywali autora wierni fani, postanowił podzielić swoje dzieło na dwie części – co ciekawe, nie chronologicznie, lecz tematycznie. Uznając, że lepiej opowiedzieć wszystkie przygody połowy bohaterów, niż połowę przygód wszystkich, Martin osadził akcję A Feast for Crows w Królewskiej Przystani, Dorzeczu, na Żelaznych Wyspach i w Dorne. Z monstrualnego tomiszcza powstały w ten sposób dwie – i tak całkiem spore – powieści, z których druga, mająca się ukazać już w przyszłym roku, nosić będzie tytuł A Dance with Dragons. Nietrudno się domyślić, że akcja przeniesie się w bardziej egzotyczne regiony – na daleki wschód i mroźną północ.

Natychmiast po premierze pojawiły się głosy rozczarowania. A gdzie moi ulubieni bohaterowie? – pytają czytelnicy. Rzeczywiście, wiele kluczowych postaci na kartach książki praktycznie się nie pojawia. Martin ukazuje nam Westeros oczyma Lannisterów – Jamiego i Cersei, oraz Greyjoyów – Aerona, Ashy i Vicariona. Ród Starków reprezentują jedynie Arya i Sansa (ukrywająca swoją prawdziwą tożsamość jako Alayne Stone, córka Petera Baelisha). Sam Tarly i Brienne z Tarth zamykają listę znanych czytelnikowi narratorów, ale głos zyskało kilka nowych postaci, w poprzednich tomach nakreślonych jedynie marginalnie. Aero Hotach, Arys Oakheart i Arianne Martell pozwalają nam zanurzyć się w egzotykę Dorne, tajemniczej krainy palących pustyń i zielonych oaz.

Aby pokrótce scharakteryzować najnowszą powieść Martina, dość powiedzieć, że jest to książka o wzlocie i upadku Cersei Lannister - oraz wszelkich tragicznych i krwawych reperkusjach, jakie z tego powodu spadły na Siedem Królestw. Miła to odmiana, jako że w poprzednich tomach główne skrzypce grali zawsze bohaterowie płci brzydkiej. Autor podchodził do postaci kobiecych “z pewną dozą nieśmiałości" i – nie ukrywajmy – operował głównie stereotypami (oddana matka, rozmarzona panienka, chłopczyca). Teraz zafundował nam postać, przy której Lady Macbeth to sympatyczna pani w średnim wieku. Mania prześladowcza, żądza władzy i niepohamowane zachcianki seksualne nie są zapewne niczym nowym wśród zasiadających na Żelaznym Tronie, ale Cersei do rządzenia po prostu nie starcza intelektu. Królowa na własnej skórze musi się przekonać, że im wyższe stawki, tym bardziej niebezpieczna staje się gra o tron.

Na intrygach w stolicy świat się jednak nie kończy. Władza Lannisterów jest jeszcze krucha i powierzchowna, mimo że z powodzeniem eliminują niedobitki armii Młodego Wilka, podczas gdy Stannis Baratheon z podkulonym ogonem chowa się pod Murem. Tymczasem na zachodzie zbiera się Żelazna Flota pod przywództwem nowego króla o niezmierzonych ambicjach, Brienne podróżuje po kraju w poszukiwaniu Sansy, Arya terminuje w tajemniczej świątyni w Braavos, a Littlefinger, jak to Littlefinger, i tak na tym zamieszaniu korzysta.

Z dawien oczekiwana A Feast for Crows, mimo że pochłonęła tyle czasu i wysiłków autora, nosi wszelkie znamiona kryzysu "środka serii". Jest książką bez porządnego początku i końca, stanowi most pomiędzy podniosłymi, epickimi wydarzeniami, jakie rozegrały się podczas Wojny Pięciu Królów, oraz katastrofą, jaka spadnie na Westeros w podmuchach nadchodzącej zimy i na skrzydłach smoków. Mimo interesujących pomysłów fabularnych akcja miejscami się ślimaczy, zaś niektóre wątki wydają się po prostu zbędne. To już nie jest opowieść o wilkach i lwach, ale opowiastka o wilczętach i lwiątkach. Co więcej, powieść jest tylko połówką większej całości, tak więc z konieczności wszystkie wątki kończą się cliffhangerem, podczas gdy w poprzednich tomach to właśnie pełne błyskawicznych zwrotów akcji, zaskakujące i pozbawione sentymentów zakończenia były specjalnością Martina.

Literatura nie jest dziedziną, w której dwa razy więcej znaczy dwa razy lepiej, ale o tym najwyraźniej autor zapomniał. A Feast for Crows jest więc prawie siedmiusetstronicowym, niezłym wstępniakiem, podczas gdy w tej samej objętości – po kompilacji z nadchodzącym tomem - mogła być naprawdę dobrą powieścią. A Feast for Crows ciągle czyta się przyjemnie, ale gdzie podziała się ta pasja i napięcie, które w poprzednich powieściach Martina do ostatniej strony przykuwały uwagę czytelnika? Powstała książka, którą mamy przeczytać na kredyt – na kredyt drugiej części, która rzuci nas na kolana. Mając na uwadze całość sagi i poprzednie dokonania autora, jestem gotowa Martinowi ten kredyt przyznać – zwłaszcza że jego styl i lekkość pióra sprawiają, że nawet przydługie fragmenty stają się lekko strawne.


Tytuł: A Feast for Crows (A Song of Ice and Fire, Book 4)
Autor: George R.R. Martin
Wydawca: Spectra
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 784
ISBN: 0553801503
Cena: 28 USD