13 ran - antologia

Cięcia, blizny, rany

Autor: AdamWaskiewicz

13 ran - antologia
Prawie półtora roku temu Replika uraczyła fanów horroru antologią grozy, koszmaru i makabry zatytułowaną 11 cięć. Dobrze przyjęta przez fanów i krytykę, po kilku miesiącach doczekała się sequela, a choć zawarte w nim opowiadania prezentowały bardzo zróżnicowany poziom, to 15 blizn także stanowiło lekturę wartą polecenia miłośnikom opowieści z dreszczykiem. Ponad rok później na księgarskie półki trafia 13 ran, kolejna horrorowa antologia z tego wydawnictwa, przynosząca, zgodnie z tytułem, trzynaście opowiadań stworzonych przez znanych i popularnych autorów polskich i zagranicznych, prezentujących różne style i konwencje, od subtelnej grozy po budzącą obrzydzenie makabrę, różnej długości (choć nie znajdziemy tu utworów podobnej objętości co Amerykański horror Łukasza Orbitowskiego z 11 cięć) oraz, niestety, przedstawiających zróżnicowany poziom.

________________________


Otwierający zbiór Silniejszy Jacka Ketchuma mnie osobiście nie zachwycił. Na dobry początek spodziewałbym się, że redaktor antologii zaserwuje czytelnikom któryś z najlepszych zebranych w niej tekstów, tymczasem dostajemy kolejną historyjkę o strasznej przemocy domowej, w której nie tylko tragiczny finał, ale właściwie cały przebieg fabuły jest przewidywalny do bólu. Tym bardziej dziwi jej nominacja do Back Quill Award, ale ona z kolei może tłumaczyć, dlaczego właśnie to opowiadanie wita czytelników zbioru.

Poprzeczki nie podnosi Pragnienie autorstwa duetu Robert Cichowlas i Kazimierz Kyrcz Jr. Podczas, gdy opowiadanie twórcy Pudełka raziło przewidywalnością, tu z kolei, po udanym wstępie i równie dobrym rozwinięciu, dostajemy psujące całość, kompletnie nie pasujące do reszty zakończenie, zamieniające tekst w dość tandetny moralitet. Obaj autorzy mają na swoim koncie zdecydowanie lepsze utwory.

Pierwszym światełkiem w tunelu okazuje się dopiero trzecie w kolejności opowiadanie w zbiorze, Pan kadłubek Edwarda Lee. Historii o seryjnych mordercach i tropiących ich policjantach znawcy gatunku mogliby przytoczyć całe dziesiątki, i choć nie sądzę, by ten tekst miał większe szanse na znalezienie się w ich ścisłej czołówce, to dobrze poprowadzona fabuła oraz – przede wszystkim – ciekawie odmalowane postacie głównych antagonistów czynią utwór przyjemną odmianą po rozczarowujących poprzednikach.

Wszyscy nieświęci Roba Kaymana to z kolei absurdalna, groteskowa opowieść, w której nikt z bohaterów nie jest chyba do końca normalny, a nawet ci jednoznacznie zdeprawowani sami zaskoczeni są obecnym w ich otoczeniu złem innych, którego stają się mimowolnymi świadkami. Pomimo obecnej w tekście brutalności i makabry autor umiejętnie buduje nastrój groteski, w której postacie jawią się raczej jako karykatury niż potwory, a całość budzi bardziej rozbawienie niż obrzydzenie. Niestety, i tu, podobnie jak w opowiadaniu polskiego tandemu, efekt psuje zakończenie, a raczej epilog. Pozbawiony bezpośredniego związku z resztą opowiadania sprawia wrażenie doklejonego na siłę i, moim zdaniem, na jego usunięciu opowiadanie tylko by skorzystało.

Uszatek to debiut na polskim rynku wydawniczym Carltona Mellicka III. Prekursor gatunku bizarro jeszcze dalej niż Kayman prowadzi nas w krainę absurdu – wprost do świata przyszłości, w którym zdecydowana większość ludzi cierpi na ostrą agorafobię i spędza całe życie zamknięta w czterech ścianach. Dla głównej bohaterki psychicznym azylem staje się powiększanie rosnących kolekcji – lamp, waltorni, a także... kotków miesiąca, zmodyfikowanych genetycznie, sztucznie hodowanych zwierzaków o zaprogramowanym okresie życia, po którym bez wypychania nadają się do postawienia na półce. Właśnie one na zawsze odmienią los nie tylko swej pani (z której perspektywy śledzimy rozwój wydarzeń), ale także, jak możemy się domyślić, całej ludzkości. Prawdę mówiąc, ciężko mi zrozumieć, czemu to opowiadanie znalazło się w antologii horrorów – choć momentami budzi niepokój, to równie dobrze mogłoby trafić do zbioru tekstów weird fantasy albo postapokaliptycznych. Niezależnie od tego, tekst ten zalicza się do najlepszych spośród zaprezentowanych w 13 ranach.

Ciekawie, choć już nie tak dobrze prezentuje się Opowiem ci mroczną historię Stefana Dardy. Stanowi rodzaj historii w historii, i na obu poziomach narracji dostajemy kawał solidnej pisarskiej roboty. Dobrze poprowadzona narracja, wiarygodni bohaterowie, umiejętnie stopniowane napięcie – to pozornie podstawy rzemiosła, ale aż dziw, że w tak wielu z opowiadań zamieszczonych w tym zbiorze trudno je znaleźć.

Mimo znanego nazwiska autora, sporym rozczarowaniem okazuje się mastertonowski Mechanik. Brytyjczykowi zdarzają się teksty lepsze i gorsze, ten zamieszczony w 13 ranach zdecydowanie zalicza się do tej drugiej grupy. Dostajemy obowiązkową u Mastertona dawkę krwi (i innych płynów ustrojowych), ale nie znajdziemy ani ciekawej intrygi, ani zaskakującej pointy, ani żadnego elementu, który czyniłby to opowiadanie godnym polecenia – ot, etiudka rozdmuchana do czternastu stron, choć trudno nie odnieść wrażenia, że przy odrobinie wysiłku autor byłby w stanie wycisnąć z niej o wiele więcej.

Z mieszanymi uczuciami przeczytałem Lipiec w Coyoacán Aleksandry Zielińskiej. W 15 bliznach to jej Ostatnie kuszenie Ewy Betulew było jednym z mocniejszych tekstów, natomiast opowiadanie wchodzące w skład najnowszej antologii Repliki podobało mi się dużo mniej, choć zdecydowanie na plus należy mu policzyć wiarygodnie zarysowane postaci młodych, odnoszących sukcesy mieszkańców Krakowa, którzy pomimo życia na strzeżonym osiedlu, także nie mogą uciec od swoich problemów. Od pewnego momentu ciężko stwierdzić, czy potworności, jakich świadkiem jest główna bohaterka, rzeczywiście mają miejsce, czy są jedynie wytworami jej umysłu – do końca nie dostajemy odpowiedzi na to pytanie. Mimo że ciężko mi było wskazać, co konkretnie nie grało mi w tym tekście, to przez cały czas jego lektury miałem wrażenie, że czegoś w nim brakuje.

Podobnego niedosytu nie sprawiła Kulka autorstwa Anny Klejzerowicz. Oszczędnie, kameralnie opowiedziana historia rodziny przeprowadzającej się z wielkiego miasta do starego domku na pierwszy rzut oka zapowiada się jako kolejna wariacja historii o nawiedzonym domu sprowadzającym zagładę na swoich nowych mieszkańców. Choć nosicielem zła nie jest stary budynek, a młodsza siostra kryształowej kuli z kingowskiej Mrocznej wieży, to i tu przemianę, jakiej ulega przykładny dotąd ojciec rodziny można równie dobrze tłumaczyć opętaniem przez przeklęty przedmiot, co i rozwijającą się chorobą psychiczną. Wprawdzie finał opowiadania nie zostawia nam w tej kwestii najmniejszych wątpliwości, osobiście uważam jednak, że gdyby pozostawić ją otwartą, tekst jedynie zyskałby dzięki odrobinie niedopowiedzenia i dwuznaczności.

O ile opowiadanie Anny Klejzerowicz można policzyć antologii na plus, jako jeden z lepszych tekstów w zbiorze, to Kwiaty na wietrze Ricka Hantali są bezsprzecznie najlepszym w tej antologii. Historia starszej kobiety widzącej ducha japońskiego pilota kamikadze nie epatuje brutalnością, stopniowo buduje nastrój tajemnicy, równocześnie odsłaniając przed czytelnikiem kolejne kawałki układanki, aż do zaskakującego finału. Choćby dla tego opowiadania warto sięgnąć po 13 ran.

Po wzniesieniu się na wyżyny spadamy ostro w bagno Imperium robali Łukasza Radeckiego. Rozwlekła i operująca prostą (by nie powiedzieć – prymitywną) obrzydliwością historia zwyczajnie się nie klei. Niespójna narracja może być sennym koszmarem lub narkotykowym czy alkoholowym odlotem dresiarza z wielkomiejskiego blokowiska albo rojeniami szaleńca, ale niezależnie od tego, którą z opcji przyjąć, nie czyni to lektury łatwiejszą. Co więcej, trudno przy tym nie odnieść wrażenia, że autor zwyczajnie nie mógł się zdecydować, czy chce zaserwować czytelnikowi krwisty splatterpunk, moralitet o konsekwencjach podejmowanych wyborów czy oniryczny surrealizm. W efekcie dostajemy dość ciężkostrawną mieszankę, której otwarte zakończenie wygląda raczej na próbę uniku i zostawienia czytelnika samemu sobie, niż na przemyślany finał historii.

Podobnie rozczarowującym, choć znacznie lżejszym w odbiorze jest Duch z Greenbriar Jonathana Maberry'ego. Jedyny tekst, który przenosi nas w inne czasy niż współczesność, opowiada o nietypowym śledztwie prowadzonym przez Sherlocka Holmesa w sprawie nagłej śmierci młodej dziewczyny. Śledztwie, w którym głównym dowodem są zeznania... ducha ofiary. Najsłynniejszy detektyw świata musiał już w swojej karierze radzić sobie ze sprawami nie z tego (przynajmniej pozornie) świata – wystarczy choćby wspomnieć Psa Baskerville'ów. Tutaj jednak jego udział w intrydze jest jedynie pretekstowy, a zarówno rozwój fabuły jak i jej finał rozczarowują. Udręczone dusze ofiar wskazujące swych morderców także nie są niczym nowym (kłania się choćby Rashamon), ale ta obecna w opowiadaniu Maberry'ego nie czyni go godnym większej uwagi. Choć czyta się je całkiem przyjemnie, to szybko ulatuje z pamięci.

Tego samego nie można powiedzieć o zamykającym zbiór Niosącym światło autorstwa Magdaleny Marii Kałużyńskiej. Podobnie jak w Panu kadłubku mamy seryjnego mordercę okaleczającego swe ofiary i ścigających go stróżów prawa, ale tym razem na trop przestępcy wkracza jeszcze ktoś – ktoś, kogo przy wymierzaniu sprawiedliwości nie pętają regulaminy i procedury. Mocny akcent na zakończenie antologii nie pozwala do końca zapomnieć o średnim otwarciu i słabszych momentach w trakcie lektury, ale pomaga choć trochę poprawić ogólne wrażenie, jakie zostawia książka.

Całość bowiem, chociaż nie brakuje w niej i lepszych kawałków, generalnie jednak wypada gorzej niż wcześniejsze horrorowe antologie z Repliki. Gdyby poziom poszczególnych utworów wchodzących w jej skład nanieść na wykres, dostalibyśmy linię przypominającą EKG zawałowca, z zaledwie kilkoma ostrymi i wyraźnymi uderzeniami, ale pełne palpitacji i migotań przedsionków, a nawet niemal zapaści.

Mam nadzieję, że trzynastka w tytule zbioru nie okaże się pechowa i wydawca uraczy nas jeszcze kolejnymi tomami zbierającymi nowe mroczne historie autorów krajowych i zagranicznych – oby tylko nie utrzymały one spadkowego trendu, nawet jeśli liczby w ich tytułach miałyby przez to sukcesywnie maleć.