R-kon 2003

Autor: Marcin 'Seji' Segit

KONWENT IDEALNY?


Zdaję sobie sprawę, że ta relacja pojawia się dość późno, jednakże z czasem tak niestety bywa, że brakuje go w najmniej odpowiednich momentach.

R-kon, pierwszy konwent zorganizowany przez nowopowstały rzeszowski klub Reanimator, odbył się w dniach 21-23 marca 2003 roku. Lokalizacja imprezy była dobrana bardzo dobrze - z dala od ścisłego centrum miasta, jedynie pół godziny wędrówki piechotą od dworca PKP i tylko pięć minut od lokalu podającego niesamowicie dobrą - i tanią, jak na obfitość dodatków - pizzę (dodatkowo z 10% konwentowa zniżką). Zaś pod drugiej stronie ulicy, przy której stała konwentowa szkoła, znajdował się sklep spożywczy. Wszystko więc było pod ręką.

Na teren imprezy krakowska ekipa (Artut, Inkwizytor, Puszon i autor niniejszej relacji, dotarła) dotarła - dzięki PKP i półtoragodzinnemu spóźnieniu pociągu - około godziny 20. Ominęły nas przez to atrakcje pierwszego dnia imprezy - w tym konkurs o Thorgalu - lecz dwa kolejne dni wynagrodziły nam to w dwójnasób. Jadąc na konwent byłem przygotowany na miłą, kameralną imprezę. Czas pokazał, że było o wiele lepiej.

Akredytacja przebiegła sprawnie, a otrzymane od obsługi dobra (identyfikator i informator) okazały się być dobrze wykonane i miłe dla oka. Informator, choć liczący wraz z okładkami jedynie 16 stron, zawierał program konwentu, dwa opowiadania oraz zasady konwentowego LARPa. Wszystko było okraszone kilka dobrymi grafikami oraz... wydrukowane na kredzie. Minusem - choć niewielkim - był brak opisu wszystkich spotkań (omówiono jedynie jedenaście z ponad pięćdziesięciu

Po zrzuceniu plecaków ruszyliśmy zwiedzać konwent. Po zapoznaniu się z rozkładem szkoły (pomocna w tym była mapka z informatora), udaliśmy się na wspomnianą wyżej pizzę. Co oczywiście skończyło się długimi nocnymi rozmowami.

Spotkania odbywały się równolegle w trzech salach. Do tego dochodziły dwa pomieszczenia dla miłośników bitewniaków, dwa dla karciarzy, osobna sala konkursowa oraz pomieszczenie TV. Było więc w czym wybierać i choćby się człowiek nie wiem, jak starał, nie można było się nudzić.

Sobotę zacząłem od konkursu warhammerowego, który przywiózł ze sobą Encefalograf. Był to konkurs wyważony, bez przegięć (jak to miało miejsce ostatnio na Falkonie) i prowadzony bardzo fajnie - co zresztą jest wspólnym mianownikiem konkursów Enca. Równie dobrze wypadł konkurs muzyczny jego autorstwa.

Również Puszon i Martva zaprezentowali swoją doskonałą formę organizując - tradycyjnie - fantastyczne kalambury oraz konkurs "Jeden z dziesięciu". Uczestnicy tej wzorowanej na programie telewizyjnym zabawy mieli przyjemność odpowiadać na (tendencyjne, jak zwykle) pytania o kolor oczu Ciri oraz "Niech CO Krwawy Hegemon?". Zabawa była przednia.

Ogólnie konkursy na R-konie trzymały wysoki poziom. Miałem przyjemność zasiadać w jury świetnie przygotowanego konkursu na najlepszego gracza, prowadzonego przez organizatorów konwentu. Były to najmilej spędzone dwie godziny podczas całej imprezy.

Prelekcje były przygotowane porządnie. I choć z jednej wyleciałem z wielkim hukiem (było to spotkanie pt. "Mrrrrrok w literaturze dziecięcej", prowadzone przez Monę) za, jak to określiła prelegentka, za mało WODziarski makijaż, to znów muszę pochwalić organizatorów za doskonały dobór tematyki spotkań. Moim ulubionym spotkaniem została sobotnia dyskusja o wampirach, na której to udało nam się przegadać rasową WODziarę, która o wampirach wyrażała się "ja" lub "my", a krew ściekała jej z kącików ust. Było fajnie.

Nie zawiedli też najważniejsi goście, czyli Andrzej Pilipiuk, Paulina Brajter - Ziemkiewicz z mężem Pawłem oraz Piotr W. Cholewa. I jak zwykle warto było się wybrać na panel tłumaczy, by posłuchać o translatorskich wpadkach.

Doskonałym spotkaniem było również "Od zbrodni do kary w Starym Świecie". Wojtek Doraczyński opowiadał o średniowiecznych procedurach sądowych i sposobie ich adaptacji do realiów Warhammera.

W niedzielę - poza oficjalnym zamknięciem konwentu - zaliczyłem pogadankę Sony'ego o D20 Modern. Warto czekać na rodzimą wersję z wydawnictwa ISA. I na zapowiadane przez WotC D20 Future - statki kosmiczne, lasery, masery i reszta sprzętu high-tech.
Na zamknięciu imprezy podsumowano trzy dni konwentowania (przez imprezę przewinęło się 190 osób, w tym 108 zwykłych uczestników), rozdano nagrody, uściskano się na pożegnanie i zapowiedziano, że następny R-kon odbędzie się za rok. I, wbrew plotkom, nie będzie nosił nazwy OIOM.

Kilka spotkań niestety nie odbyło się z powodu absencji prelegentów, jednak organizatorzy starali się na bieżąco uzupełniać dziury w programie. Najbardziej jednak dało się odczuć nieobecność wydawnictwa Portal, które po raz kolejny - niestety - zignorowało, mimo obietnicy pojawienia się, konwent we wschodniej Polsce (poprzednie to dwa kolejne Falkony, na Dragon Portalowi jakoś udało się dojechać). Na szczęście Artut dzielnie zastąpił Ignacego podczas prezentacji Neuroshimy.

Jaki był R-kon? Doskonale przygotowany. Profesjonalna organizacja, profesjonalna - czyli spełniająca swoje zadanie, lecz nie natarczywa ochrona. Oraz - last but not least - profesjonalni uczestnicy. Nie było żadnych zgrzytów, żadnego masowego pijaństwa i masowego wymiotowania na podłogę. Wręcz przeciwnie, panowała rzadko spotykana na konwentach cisza (względna), spokój (konwentowy, ale w granicach rozsądku) oraz kultura (pełna). Chciałbym się do czegoś przyczepić, ale naprawdę nie ma jak. Na moją uwagę, że umywalki są zatkane, zaraz jeden z organizatorów pobiegł je przepchać. Góry śmieci nie walały się po konwencie, palaczy też jakoś trudno było uświadczyć.

R-kon to najlepiej przygotowany, najmilszy, najbardziej przyjazny dla użytkownika konwent, na jakim byłem. Monie i Mortowi - głównym koordynatorom (swoją drogą świetny pomysł, by głównodowodzących było dwóch - jeden zawsze jest na straży, gdy drugi nie ma czasu lub po prostu śpi zmęczony konwentem i nawałem pracy) oraz całej ekipie "Reanimatora" należą się olbrzymie brawa. Na następny R-kon jadę w ciemno. Jeśli będą go robić ci sami ludzie, jestem pewien, że będzie to kolejna udana impreza.