Imladris XII: Powrót

Imladris młodym okiem

Autor: Krzysztof 'Krzyś' Bernacki

Imladris XII: Powrót
Po latach przerwy powrócił Imladris, a wraz z nim nadzieja dla fantastycznej strony Krakowa. Ekipa starych wyjadaczy postanowiła udowodnić, że formuła “konwentu” jeszcze się nie wypaliła i w niczym nie ustępuje “festiwalowi”. Jak oceni to fantasta wychowany już na tych wielkich imprezach?

Krakowski Imladris XII odbył się w dniach 22-24 listopada w Szkole Podstawowej nr 37, gdzie mieściła się większość programu, oraz Gimnazjum nr 45, które służyło za szkołę noclegową oraz erpegową. Jednak dla wielu osób największe znaczenie miało to, że konwent odbywa się “na Nowej Hucie”.

Chociaż Nowa Huta jest dość odległa od centrum Krakowa, nawet późną nocą nie było problemu z dojazdem; okolica jest dobrze skomunikowana. Obie szkoły to niewielkie, acz przytulne budynki, które doskonale spełniły swoje zadanie. Szkoła programowa wypełniła się po brzegi uczestnikami, ale nie było ścisku, a w szkole sypialnej dla wszystkich znalazło się miejsce, na równi z turniejami bitewniaków i sesjami RPG. Można się jedynie zastanawiać nad wyborem przeznaczenia budynków - Gimnazjum nr 45 jest bardziej przestronne, bardziej zadbane i leży bliżej przystanków. Wydało mi się budynkiem nieco bardziej reprezentatywnym niż podstawówka, w której mieściło się serce konwentu.

Pogłoski o powrocie Imladrisu krążyły już od bardzo dawna. Wiele osób uważało tajemnicze koszulki z krakowskim “Szkieletorem”, pojawiające się na niektórych konwentach, za żart. Być może był nim w tamtym czasie, ale sytuacja się zmieniła - grupa konwentowych weteranów zebrała się pod dowództwem Pawła ‘Hassana’ Ścibiorka, by Imladris faktycznie zorganizować.

Trzeba przyznać, że promocja była pierwszorzędna. Fantaści z Krakowa pokazali, co mają najlepszego. Piękne profesjonalne zdjęcia z klimatycznie przebranymi dziewczynami zdobiące plakaty i koszulki robiły świetne wrażenie. Równie profesjonalnie przygotowane i prowadzone były strona oraz fanpage na FB. Nie zabrakło na nich żadnej potrzebnej informacji. Odniosłem jednak wrażenie, że kampania reklamowa Imladrisu była dość stonowana. Wydaje się to być zabiegiem celowym - pojawiło się około 500 osób, a większej liczby konwent mógłby już nie zmieścić.

Doświadczenie organizatorów dało o sobie znać w wielu sytuacjach. Doskonale sprawdziło się rozdzielenie akredytacji na dwa budynki: goście i twórcy programu mogli się akredytować w szkole programowej, uczestnicy w noclegowej. To rozsądne posunięcie, zważywszy na to, że szatnia dla uczestników była dostępna jedynie w budynku sypialnym.

Ciekawym i skutecznym patentem okazały się QR kody. Uczestnicy z przedpłatą (oraz niewielka grupa gości czy twórców programu) otrzymała mailem kody QR, które wystarczyło wydrukować i pokazać na akredytacji. Szybki skan telefonem lub tabletem i już można było wejść na imprezę, nawet bez okazywania dokumentów. Jeśli ktoś zapomniał o wydrukowaniu kodu, nie było problemów, zawsze pozostawało ręczne wyszukanie w bazie danych.

Kody zdecydowanie przyspieszyły proces akredytacyjny. Mimo dużej kolejki i lekkiej dezorientacji uczestników byłem zaakredytowany już kilka minut po planowanym otwarciu stanowisk. Miłego pierwszego wrażenia dopełnił schludny pakunek z informatorem, identyfikatorem, ulotkami i mapką. Za sam informator też należy się pochwała - był przejrzysty, czytelny i sensownie ułożony. Nie ustrzegł się literówek i drobnych błędów, ale nie przeszkadzały one w odbiorze.

Na duchu podnosił widok ciężko pracującej obsługi. Mało kto wie, że konwent rozpoczął się z okrojoną liczbą gżdaczy. Początkowo widać było spowodowany tym lekki chaos, ale impreza rozpoczęła się według planu, wszystko było ogarnięte i nie zaobserwowałem większych problemów organizacyjnych. Załoga stanęła na wysokości trudnego zadania. W szkole panowały czystość i porządek, akredytacja szła sprawnie, na prelekcje donoszono wszystko czego trzeba, a ochrona była miła i sprawna.

Po wstępnych oględzinach małego, ale przyjemnego budynku SP 37 przyszła pora na punkty programu. Bloków programowych było niewiele (w porównaniu z większymi imprezami), ale nikt nie powinien się poczuć pokrzywdzony: prelekcje, panele konkursy czy warsztaty obejmowały tematycznie pełen zakres zainteresowań fandomu. Zadbano, by były ciekawe, oryginalne i prowadzone przez charyzmatycznych prelegentów, wśród których prym wiedli Geekozaur, Kobieta Ślimak czy Zwierz Popkulturalny. Na wielu punktach programu sale były pełne. Muszę przyznać, że to był pierwszy konwent od jakiegoś czasu, na którym program budził we mnie faktyczne zainteresowanie i emocje. Żal było nie iść na wiele atrakcji.

Dodatkowe atrakcje, o których było głośno, to karaoke w Artefakt Cafe, czyli konwentowej knajpie oraz konkurs na najlepszą drużynę graczy RPG Archipelag. Ten ostatni to świeży powiew w dziedzinie atrakcji erpegowych, zorganizowany dzięki stalowej woli Krzysztofa 'Jaxy' Rudka. Czy udany? W opinii uczestników zdecydowanie tak, choć konkurs ustępował rozmachem Pucharowi Mistrza Mistrzów czy Złotym Kościom. Sześć drużyn starło się pod okiem doświadczonych Mistrzów Gry i Sędziów (wśród nich m.in. Wojtek Rzadek, Dominika 'Blanche' Stępień, Wiktor 'Chochlik' Zaborowski czy Władysław 'Włodi' Kasicki). Organizacja poszła sprawnie i wiele osób pozytywnie oceniło ideę tej rywalizacji. Konkursowi potrzebne jest doszlifowanie formuły i regulaminu, ale raczej można się spodziewać kolejnej edycji. Jeszcze jedną dodatkową atrakcją na Imladrisie było studio fotograficzne, gdzie można było się załapać na profesjonalnie wykonaną fotografię. Bardzo miły dodatek.

Głównym zarzutem co do części programowej jest jego nieco nierozsądne ułożenie. Wiem, że często działa to na zasadzie “mniejszego zła”, ale sytuacja w której MG prowadzący na Archipelagu ma w tym samym czasie prelekcję, nie powinna mieć miejsca. Podobnie trzy spotkania popkulturowe: Geekozaura, Kobiety Ślimaka i Zwierza Popkulturalnego odbywały się w tym samym momencie, co dla wielu konwentowiczów oznaczało nie lada dylemat.

Zaplecze nie pozostawiało wiele do życzenia. W obu szkołach do późna działały stołówki, ratujące uczestników batonikiem, kawą czy obiadem w rozsądnej cenie. Było gdzie siąść, zjeść i porozmawiać, a absolutnym strzałem w dziesiątkę okazał się wagonik Burgertaty. Po burgery ustawiła się ogromna kolejka, ale warto było odstać swoje, choćby po to, by pogawędzić ze znajomymi obok. Mankamentem obu szkół był utrudniony dostęp do gniazdek elektrycznych. Wystawców ratowano przedłużaczami, ale widok kabli walających się wszędzie po ziemi nie sprawiał miłego wrażenia. Do tego szkoła programowa cierpiała na brak szatni, co wielu uczestników zmusiło do niepotrzebnego kursowania między budynkami.

Nowa Huta owiana jest legendą, jawi się jako miejsce mroczne, ponure, nie z tej epoki. Przez przyjezdnych jest kojarzona głównie z obskurnością, złodziejstwem, krwiożerczymi dresami i śmiercią od nadmiaru żelaza w krwiobiegu. Jak jest naprawdę? Nie jest Nowa Huta miejscem całkowicie bezpiecznym, ale też nie tak przerażającym, jak przedstawia ją większość krążących o niej historii. W piątek pojawiły się głosy o nieprzyjemnych typach kręcących się na drodze między szkołami i rozrabiakach w szkole programowej. Problem szybko zażegnano, a na trasie konwentowiczów zaczęły krążyć patrole ochrony. To kolejny dobry pomysł. Innym zachowaniem zdecydowanie godnym pochwały jest pilnowanie programu. Obsługa przyprowadzała prelegentów wcześniej we właściwe miejsca, informowała o opóźnieniach i przede wszystkim szukała zastępstw, gdy prelegent nie mógł dojechać.

Bardzo podobało mi się wyluzowana i zdystansowana postawa organizatorów, widoczna w wielu miejscach - w tekstach informatora, na konwencie, w sieci itd. Dzięki temu Imladris miał przyjazną, ciepłą atmosferę, rekompensującą nieprzychylną aurę pogodową. Do tego naprawdę miało się pewne poczucie bezpieczeństwa, wrażenie, że organizatorzy wiedzą co robią i wszystko będzie w porządku.

I ta atmosfera jest jednym z głównych atutów Imladrisu. Nie oszukujmy się, program choć bardzo dobry, to nie miał w sobie nic tak mocnego, by przyciągać tłumy - Archipelag dopiero może się czymś takim stać. Miejsce, choć dobrze skomunikowane, oddalone jest od kulturalnego centrum Krakowa i przyjeżdżając na Imladris, niespecjalnie można skorzystać z dobrodziejstw byłej stolicy.

Jak więc oceniam Imladris, jako osoba która nie miała styczności z “dawnymi” konwentami? Bardzo pozytywnie. Miałem w tym roku okazję być na innym konwencie odwołującym się do “starych dobrych czasów” - Szedariadzie. Niestety, Szedariada, choć sympatyczna, była bardziej zjazdem starych znajomych i podróżą w czasie, do lat innego fandomu, niż nowożytnym konwentem. Imladris zaś jest udaną próba pchnięcia konwentowej formuły w czasy współczesne. Tak jak Szedariada mogła być nudna dla świeżej krwi, tak Imladris okazał się wciągający i przyjazny dla młodych konwentowiczów - widok rodzin z dziećmi odwiedzających w niedzielę imprezę był bardzo krzepiący.

Z niecierpliwością wyczekuję kolejnej edycji - wierzę, że Kraków na dobre powrócił na konwentową mapę Polski.