» » Falkon 2013

Falkon 2013


wersja do druku
Falkon 2013
Jeszcze do zeszłego weekendu byłem święcie przekonany, że Lublin leży na krańcu świata, nad miastem latają smoki, a psy szczekają wiadomo którą stroną. Ale jak mówi stare porzekadło, człowiek uczy się całe życie. A tym razem nauczyłem się, że popełniłem wielki błąd, nie odwiedziwszy poprzednich edycji Falkonu.

Gdzie ja jestem?

Mojej podróży z Gdańska do Lublina nie ma co opisywać; wszyscy doskonale wiemy jak działa PKP: godzinka w tę czy tamtą stronę – kto by tam na to zwracał uwagę?

Zaraz po opuszczeniu pociągu okazało się, że dookoła mnie jest masa ludzi z karimatami przytroczonymi do plecaków. Część tłoczyła się pod tablicą z mapą miasta, inni odpalali GPS w telefonach, aby odnaleźć Targi Lublin, na terenie których odbywał się Falkon. Ja zaś postanowiłem skorzystać ze starej indiańskiej metody i pójść za grupą konwentowiczów którzy "wyglądali, jakby wiedzieli dokąd iść". Po drodze oczywiście zapoznałem kilka osób, w tym Kasię, której przyszło spędzić w moim towarzystwie kilka kolejnych godzin. Miłym zaskoczeniem było to, że trasa dworzec-Targi zajęła nam zaledwie 5 min.

W piątek około 14-15 nie było najmniejszych problemów z akredytacją. Kilka czynnych okienek, w tym osobne dla organizatorów i przedstawicieli mediów – generalnie szło sprawnie. Akredytacja akredytacją, ale co dalej? I tutaj pierwszy zgrzyt: uczestników, którzy przybyli tak wcześnie, pozostawiono samym sobie, aż do momentu rozpoczęcia konwentu. Dobrze, że nie padało.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Miejsca noclegowe zorganizowano w dwóch szkołach. Jako że jedna znajdowała się kilka przystanków autobusowych dalej, to nigdy do niej nie dotarłem. Postanowiłem wcisnąć się do szkoły znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Była ona zarazem miejscem gdzie odbywały się LARP-y i sesje. Ponieważ okazało się, że konwentowicze będą do niej wpuszczeni dopiero o 15 czy 16, a nie chciałem stracić dobrego miejsca w kolejce, wraz z Kasią urządziliśmy sobie piknik przed samym wejściem do budynku.

Zarzuć projektor ziom!

Gdy w końcu udało się zrzucić zbędne graty w sali noclegowej, udałem się na pierwsze punkty programu. Dlaczego nie byłem na oficjalnym rozpoczęciu? A dlatego, że odbywało się równolegle z prelekcjami, a te wydawały się być ciekawsze.

Program Falkonu został podzielony na kilka bloków. Moją uwagę przykuł blok popkulturowy; ponieważ nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim na konwentach, postanowiłem udać się właśnie tam. I to od razu na dwie prelekcje pod rząd.

Pierwsza z nich nosiła tytuł Dlaczego kochamy mrocznych sukinsynów? Antybohater w filmie fantastycznym. Niestety, problemy techniczne (brak mikrofonu i głośników) utrudniły zadanie prowadzącej. Sama też sobie nie pomagała, wiecznie mówiąc do obrazu wyświetlanego z projektora za jej plecami, zamiast do publiki. Mimo wszystko prelekcję można uznać za udaną. Ciekawy, nietypowy temat zaprezentowany w przystępnej formie i obrazowany fragmentami z filmów – było super.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Nie zrozumiałem zachowania ludzi w zielonych koszulkach (helperów), którzy wparowali do sali i wynieśli projektor, by odnieść go dopiero w połowie kolejnej prelekcji, noszącej tytuł Nieznana historia ludzkości. Jednak wydaje mi się, że nawet sprzęt nie pomógłby prowadzącemu. Widać, że fascynował się tym tematem, ale nie był zbytnio przygotowany do poprowadzenia prelekcji (momentami słuchacze uzupełniali to, co mówił prowadzący). Przede wszystkim brakowało w tym jakieś myśli przewodniej i podsumowania. Niby prelegent opowiadał o jakiś znaleziskach przeczących temu, co dotychczas uznawało się za kanon historii ludzkości, ale ani ja ani nikt inny na sali nie poczuł, że facet prawi o czymś niesamowitym.

Podczas prelekcji sale pękały w szwach

Na kolejne dwie godziny przeniosłem się do bloku popularno-naukowego. I była to decyzja trafna! Na spotkaniu zatytułowanym Średniowieczny kościół – śmiać się czy płakać salwy śmiechu wybuchały co parę sekund, co przywodziło na myśl dobre stand-up comedy. Prowadzący troszkę lansował siebie samego i swoje dwie książki, ale nic nikomu nie wciskał i nie był nachalny. Mam dziwne wrażenie, że przynajmniej połowa tam obecnych poluje teraz na te dwie pozycje, które prezentował Marcin Hybel.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Chwilę później, w tej samej sali odbyła się prelekcja o intrygującym tytule: Tantra – namiętne oświecenie. Prelegentka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wszystkim zgromadzonym słowo "Tantra" kojarzy się tylko z seksem i całość poprowadziła w taki sposób, że po wyjściu z sali wszystkie skojarzenia z tym terminem kierowały się na zupełnie inne tory.

To chyba niedaleko..

Jako że od paru godzin mój żołądek świecił pustkami, postanowiłem odpuścić sobie punkty programu odbywające się o godzinie 21 i nawiedzić jakąś paszodajnię. I w tym miejscu muszę pochwalić organizatorów za wybór lokalizacji konwentu. W pobliżu znajdowało się kilka sklepików (w tym całodobowe) i parę restauracji. Na terenie targów także znalazło się miejsce dla punktu gastronomicznego, ale był on zamykany właśnie o tej godzinie.

Zaraz po posiłku postanowiłem podjąć się tak trudnego zadania, jak zlokalizowanie jedynych pryszniców na terenie targów, gdyż w szkole, w której nocowaliśmy, takowych nie było. 90% helperów nie miała pojęcia, gdzie powinienem szukać – na szczęście w punkcie informacyjnym zgromadziły się najbardziej kompetentne osoby, które były w stanie mi pomóc. Tak też stałem się pierwszym człowiekiem, który na tegorocznym Falkonie wziął prysznic. Achievement unlocked!

Nocne życie Falkonu

Zgodnie z moją dewizą „sen jest dla słabych”, na wieczór zaplanowałem udział w LARP-ie. Do wyboru było kilka, ale zdecydowałem się wziąć udział w tym o najdziwniej brzmiącym tytule. Wybór padł na Sagę pijackiej magii. Wyścig. Założenia były takie, że gra ma być bardzo prześmiewcza i "dla trolli" - i tak też było. Jednak najbardziej pamiętnym momentem całego LARP-a były słowa jego twórcy na podsumowaniu: "Rolę Henryka (największego pijusa wszechczasów) przydzieliłem jemu [tu wskazał palcem na odpowiednią osobę], bo najbardziej pasował z twarzy".

Pozytywnie nastrojony, odwiedziłem zatłoczoną knajpę konwentową, gdzie piwo kosztowało 1k6+2zł. Oczywiście trzy razy wyturlałem 6 – jakżeby inaczej miało być? Przez nieduży bar przewinęło się chyba połowa wszystkich konwentowiczów, więc o kompana do rozmowy nie było trudno. Jak to zwykle w knajpach bywa, musiałem wygłosić krótką pogadankę na temat gry, nad którą pracuję. 

Gdy w końcu udało się znaleźć trochę czasu na sen, wróciłem do szkoły. Wypada zwrócić uwagę na to, że zebrali się tam sami kulturalni ludzie. Gdy nie chciało im się spać, zmieniali salę na taką, gdzie mogli rozmawiać, nikomu nie przeszkadzając – zupełnie inaczej, niż to było np. na tegorocznym Pyrkonie, gdzie krzykacze nic nie robili sobie z towarzystwa ludzi próbujących choć na chwilę zmrużyć oczy.

Wszystkiego po trochu

W sobotę, po porannej wyprawie do sklepu (stało się to już moim konwentowym rytuałem), udałem się na kolejną prelekcje. Tym razem uderzyłem do bloku RPG. Temat Gram w RPG z moim pięcioletnim synem miał być częściowo prowadzony przez, nomen omen, pięciolatka. Niestety, maluch rozchorował się w nocy i jego tata musiał sobie poradzić sam. Jako że wiem, jak trudne jest prowadzenie sesji dzieciom, tym bardziej podziwiam prowadzącego za to, że podjął się stworzenia systemu dla przedszkolaków.

Kolejną godzinę poświęciłem na obejrzenie stoisk wszystkich wystawców. Najwięcej było księgarń i sklepów z planszówkami, ale znalazło się też miejsce dla kramów ze strojami i akcesoriami larpowymi, a także kącik, gdzie można było spotkać znanych i lubianych autorów. Można było tam zdobyć autograf między innymi: Andrzeja Pilipiuka, Ewy Białołęckiej i Mai Lidii Kossakowskiej.

Kącik medialny

Jako że "nie ma dobrego konwentu bez stoiska Rebela", na Falkonie pojawiła się ekipa z tego gdańskiego sklepu. Poczułem się zawiedziony (i pewnie nie tylko ja), że nie będzie loterii Rebela (choć była w programie), ale przynajmniej turnieje odbywały się planowo. Niestety, odpadłem już w pierwszej rundzie gry w Małego Księcia. Cóż... nie można mieć wszystkiego.

W oczekiwaniu na interesujące mnie prelekcje postanowiłem przyjrzeć się bliżej zmaganiom w turniejach konsolowych i starciom w League of Legends. Trudno ocenić poziom uczestników po raptem kilku minutach oglądania, ale emocji z pewnością nie zabrakło – wystarczyło spojrzeć na kibiców.

Walki na Falkon Arenie także przyciągały rzesze gapiów. Uczestnicy przebrani w dowolne stroje larpowe stawali w szranki niczym starożytni gladiatorzy i tłukli się co sił za pomocą bezpiecznej broni. Aż żal mi było, że nie zabrałem ze sobą kolczugi i reszty sprzętu. Żywię głęboką nadzieję, że pomysł areny podchwycą organizatorzy innych dużych konwentów. Zabawiłem pod areną dłuższą chwilę i chętnie zostałbym tam na dłużej, ale czekało na mnie jeszcze tak wiele atrakcji..

Nauka to potęgi klucz!

Odrobinę spóźniony i poobijany (niech piekło pochłonie tego, kto wytarł na mokro te schody!) dotarłem w końcu na spotkanie zatytułowane Jak napisać i sprzedać scenariusz filmu w Polsce?. Bahama films, ekipa organizująca kursy pisania scenariuszy, zorganizowała sobie niezłą reklamę. Ale nie można im mieć tego za złe, gdyż prowadzący odwalił kawał niezłej roboty. Pod koniec prelekcji jedyną rzeczą, jaką pragnąłem uczynić, było usiąść i pisać, pisać pisać!

Jeśli chodzi o naukę, to w trakcie całego Falkonu można było nie robić nic innego, tylko uczestniczyć w warsztatach. Osobiście nie znalazłem na to czasu, ale osoby, z którymi rozmawiałem, bardzo chwaliły warsztaty kuglarskie, beatboxowe, teatralne, makijażu i całą masę innych.

Szczęśliwi posiadacze potomstwa mogli pozwolić sobie na chwilę wytchnienia i dobrej zabawy bez swoich pociech, gdyż na Falkonie działał także blok dziecięcy. Kilka realizowanych tam punktów programu zapowiadało się na tyle ciekawie, że sam chciałbym się na nie wybrać. Konkurs bajkowy, gra szpiegowska, czy też turniej w Packę na Muchy – czyż nie brzmi to interesująco? Spędziłem jednak resztę dnia w games roomie, gdzie zdobyłem ogromne ilości losów na loterię G3. Niestety, w żadnym losowaniu nie padło moje nazwisko.

LARP, LARP, LARP

Do szkoły wpadłem tylko na chwilę, by zabrać coś do jedzenia. Ale tego dnia już nie udało mi się już opuścić. Jeden z uczestników LARP-a Lot Próbny musiał się wycofać tuż po jego rozpoczęciu, ale wychodząc z sali, natknął się na mnie i wręczył mi kartkę z opisem roli. Tak też zostałem na najbliższe 3 godziny marszałkiem wojsk na planecie, której nazwy niestety nie pamiętam. Choć nie należę do fanów Star Treka, bawiłem się doskonale. Fabuła była skonstruowana tak, że mogło się to dziać w praktycznie każdym uniwersum SF, dzięki czemu nikt nie czuł się zagubiony. Jak zwykle – „było blisko, ale w ostatniej chwili coś poszło nie tak”. Ale najgorsza nie była śmierć w boju, a brak oficerów, na których mógłbym się wydrzeć. Cóż to za marszałek, który nie ma podwładnych? Taka już smutna rzeczywistość LARP-ów na konwentach – zapisuje się na nie masa ludzi, którzy potem się nie pojawiają.

Wieczorem oczywiście stawiłem się na drugiej części Sagi pijackiej magii. LARP Spotkanie był prequelem gry z poprzedniej nocy. Muszę przyznać, że w życiu nie miałem przyjemności odgrywać bardziej oryginalnej roli. Pomiędzy alkoholowymi magami pałętałem się, nie do końca ogarniając sytuację, gdyż byłem Konradem z trzeciej części Dziadów. Że niby ta postać tam nie pasowała? A właśnie, że pasowała idealnie! Pod koniec gry już nie tylko ja, ale praktycznie wszyscy uczestnicy gadali wierszem.

Nie ma konwentu bez pamiątek

Ledwo skończyliśmy grać, a już zaraz miało świtać. Uznałem, że mimo to warto choć chwilę się zdrzemnąć. Ledwo zamknąłem oczy, a ktoś zaczął mnie szturchać - „Super, że nie śpisz! Chodź grać!”. Czy miałem inne wyjście? Wstałem i ruszyłem do głównej hali targów, w której mieścił się games room.

Wielką zaletą tegorocznego Falkonu był termin. Zazwyczaj w niedzielę rano większość ludzi myśli już o powrocie. Ale nie tym razem! W końcu w poniedziałek (11 listopada) wypadało święto – a więc mamy wolne.

Sklepik konwentowy

Planowałem, że niedziela będzie dniem w którym zdobędę trochę waluty konwentowej i innych nagród, dlatego też zaraz po kilku partiach w games roomie udałem się w stronę sali konkursowej. Choć "sala" to chyba określenie niezbyt trafne. Był to po prostu wydzielony fragment głównej hali. Wrzawa i gwar dochodzące ze stoisk i głównej sceny niemalże uniemożliwiały usłyszenie prowadzących. Na dodatek większość konkursów miała formę zmagań drużynowych, a ja na konwent pojechałem całkiem sam. Mój zapał do walki o nagrody osłabł na tyle, że odpuściłem sobie duże konkursy i wziąłem jeszcze tylko udział w rebelowym turnieju Wikingów. Choć nie wygrałem, to ze spokojnym sercem mogę powiedzieć, że szło mi nieźle. Może to dlatego że wszyscy uczestnicy dopiero co poznali zasady? Nieważne! Było miło i zabawnie, a gra okazała się naprawdę ciekawa i teraz rozważam jej zakup.

Last night on Falkon

Nawet nie zauważyłem kiedy kolejny dzień imprezy dobiegł końca i ponownie trzeba było się ewakuować do szkoły. Niby games room działał całodobowo, ale w nocy nie było tam zbyt wielu ludzi chętnych do grania.

Jakoś wcześniej nie zauważyłem takiej inicjatywy jak Orient Express - dobrze, że zdążyłem się zreflektować. Można było tam zagrać w wiele nietypowych, wręcz orientalnych systemów RPG. W kilka minut zdołałem skompletować ekipę na sesję Fiasco w klimatach dresiarsko-hiphpowych. Udało nam się stworzyć niepowtarzalną historię grupy kiboli Motora Lublin, którzy miewali przeróżne problemy z prawem, rodziną i całą resztą "tego syfu zwanego życiem".

Cóż można było zrobić po takiej sesji? Zagrać dwie kolejne! Nie zdawałem sobie sprawy, że na mechanice Apocalypse World da się poprowadzić DnD – a działało to nawet nieźle. Największą atrakcją tej sesji było dla mnie zagranie w drużynie składającej się niemalże wyłącznie z samych kobiet. Ot, miła odmiana po setkach sesji w stałym, męskim gronie. Poza tym wziąłem też udział w tworzeniu historii kosmicznej kolonii karnej, niestety nazwa systemu umknęła z mojej pamięci.

I tak też na poznawaniu systemów indie rpg minęła mi ostatnia noc na Falkonie. Wczesnym rankiem musiałem pożegnać się z nowymi przyjaciółmi i złapać pociąg do Gdańska.

Zbyt wiele jak dla jednego

Mimo starań nie udało mi się zobaczyć na Falkonie wszystkiego. Po prostu działo się tam zbyt wiele naraz, a niestety nadal nie opanowałem bilokacji. Ponoć wiele ciekawych rzeczy działo się na blokach literackim i sci-fi, a także na głównej scenie (pokaz mody larpowej, koncerty, występ kabaretu, przedpremierowy pokaz filmu LARP, konkurs cosplay i wiele, wiele więcej). Z czystej dziennikarskiej skrupulatności wypada też wspomnieć, że odbyły się turnieje karcianek (MtG, Veto!) i bitewniaków (np. Warhammer 40k).

Cosplay. Od lewej - Wiking, Indie Game Developer, Nidale z LoLa

Ostatnią rzeczą, o której chciałbym napisać, jest NERD, czyli konkurs na najlepszego gracza RPG. Odbywał się on przez praktycznie cały czas trwania konwentu i polegał na braniu udziału w specjalnych sesjach turniejowych. Prowadzący je MG oceniali graczy zarówno pod względem znajomości mechaniki i świata, jak i umiejętności ciekawego odgrywania postaci. Z opowieści osób biorących udział w NERDZIE, wynika że grzechem będzie, jeśli przegapię następną edycję tegoż konkursu. W takim wypadku – spodziewajcie się mojej obecności (już możecie się mnie bać)!

Czy warto było?

Zapytany "Czy pojedziesz na Falkon za rok?", bez zastanowienia odpowiem twierdząco. Choć była to dopiero druga edycja imprezy na Targach Lublin, odwiedziło ją ponad 4,5 tys. osób. A za rok z pewnością będzie jeszcze więcej. Więcej ludzi, więcej atrakcji, więcej nagród, więcej radości. Po prostu - kolejny Falkon!

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
9
Ocena użytkowników
Średnia z 8 głosów
-
Twoja ocena
Konwent: Falkon
Od: 8 listopada 2013
Do: 11 listopada 2013
Miasto: Lublin
Strona WWW: www.falkon.co
Typ konwentu: fantastyczny



Czytaj również

Na nocnej zmianie
Fantastyka fandomowa
- recenzja
Puchar Mistrza Mistrzów 2015 FALKON
Z kamerą wśród Mistrzów
Falkon 2012
- recenzja
Falkon 2011
- recenzja
Niegrzecznie było nie przyjechać na urodziny...
- recenzja
Falkon 2008
- recenzja

Komentarze


pempol
    Durance i pozdrotechno
Ocena:
0

"Poza tym wziąłem też udział w tworzeniu historii kosmicznej kolonii karnej, niestety nazwa systemu umknęła z mojej pamięci."
"Durance", tak się nazywa ta gra:]

Miło, że wspominasz o sesjach na I piętrze (Orient Express FTW!)... po Bachanaliach 2011 i tegorocznym Falkonie liczę, że jeszcze gdzieś zagramy:P


Pozdrowienia.

19-11-2013 23:58

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.