IL-2 Sturmovik: Birds of Prey
Warkot rozpędzającej się ciężkiej, radzieckiej maszyny wojennej to dźwięk mojej młodości. Słowo "symulator" wtargnęło w moją piętnastoletnią niewinność wraz z opakowaniem do pierwszej części serii IL-2 Sturmovik. Pamiętam jak dziś te podniebne loty, które rzadko kończyły się udanym lądowaniem, te przekleństwa, które wypowiadałem, gdy za mocno nachyliłem joystick i się rozbiłem. Łza w oku się kręci. Osiem lat później pojawia się druga część serii - znowu możemy być asami przestworzy i uczestniczyć w historycznych bitwach Drugiej Wojny Światowej.
Jednakowoż wiele się zmieniło od tamtego czasu... Rozwinęło się dużo innych serii "lotniczych", a słowo "symulator" stało się przestarzałe i niemodne dla twórców gier oraz - co najważniejsze – IL-2 Sturmovik: Birds of Prey zostało wydane na konsolę, co analogicznie wymusza zmniejszenie poziomu skomplikowania klawiszologii. Niniejsza recenzja będzie próbą zaprezentowania Wam, jak wygląda najnowsza część tej gry wojennej.
No to lecimy
Seria IL-2 Sturmovik od zawsze skupiała się na najciekawszych bitwach Drugiej Wojny Światowej, będąc zarazem dość ciekawym i nie łatwym do opanowania symulatorem lotu. Najnowsza odsłona prezentuje nam około pięćdziesięciu misji, których akcja dzieje się na niebie Europy w latach 1939-1945. Zwiedzamy z lotu ptaka: Berlin, Sycylię, fragmenty Wielkiej Brytanii oraz Stalingrad. Rolę tych złych przyjęła Trzecia Rzesza, której siły są osłabiane w każdej misji przez pilotów wojsk RAF lub sił radzieckich. Wraz z rozwojem fabuły, wcielamy się w rolę kilku bohaterów, takich jak Owen Wright czy Andriej Daniłow, którzy przyczynili się do wielu zwycięstw. Wątek fabularny zaprezentowany jest w formie odczytywanych przez lektora dzienników poszczególnych pilotów. To dość nastrojowa forma, która pozwala nam wczuć się w rolę podniebnych wojowników. Jedynym minusem takiej narracji jest sam głos narratora, który rzadko kiedy zmienia tonację. Rozbawił mnie fragment, gdy odczytywał wpis z radzieckiego dziennika udając akcent rosyjski. Dlatego jeden lektor to stanowczo za mało, ale przecież to nie jest aż tak istotna część gry.
Misje są stosunkowo różnorodne i emocjonujące. Po kilku lotach szkoleniowych, jesteśmy rzuceni w wir wojny i musimy stawić czoła wrogom. Interesującym elementem rozgrywki jest fakt, iż nierzadko mamy własną małą eskadrę, której możemy wydawać rozkazy. Gra robi się znacznie ciekawsza, gdy nasza drużyna może ostrzeliwać wybrane samoloty, osłaniać nas, czy też odwracać uwagę nieprzyjaciela. Urozmaiceniu uległy same zadania. Inwazje, bombardowania i eskorty to tylko kilka z możliwych questów. Czasami mamy po prostu patrolować obszar, kiedy zostajemy zaskoczeni jakimś zdarzeniem zmuszającym nas do szybkiej reakcji. Pomszczenie zestrzelonych towarzyszy i ustrzelenie przeciwnika, który efektownie eksploduje na niebie to nie lada przeżycie.
Panie pilocie, dziura w samolocie!
Ilość samolotów, którymi możemy latać jest spora i urozmaicona. Od myśliwców bojowych, przez mniejsze samoloty patrolowe, po bombowce, które porażają swą wielkością.
Każdy model jest wykonany bardzo dokładnie. Znawcy tychże pojazdów mogą być pozytywie zaskoczeni, gdyż elementy wykończeń, detale czy też nawet fragmenty malowań są bardzo dobrze odwzorowane. Kokpit różni się w poszczególnych maszynach tak samo, jak warkot każdego z żelaznych kolosów.
Powietrzne walki są bardzo efektowne i tam również zadbano o szczegóły. Każdy pocisk, który dosięgnie naszych maszyn, zrobi dziurę w poszyciu. Po bitwie pod Ardenami, mój samolot wyglądał jak ser szwajcarski i sama praca silnika brzmiała, jakby maszynę dopadła świńska grypa. Dodatkowymi niespodziankami, które nas mogą spotkać na niebie, są skutki latania zaraz za wrogiem. Okopcenie szyby naszego kokpitu, czy też obsmarowanie olejem jest trwałe i przeszkadza w locie, gdy widzimy wszystko okiem pilota (o pracy kamery napomknę później). Trafienie przeciwnika jest widoczne dzięki małym okienkom z widokiem na samolot wroga, który dostał. Nie musi to oznaczać zestrzelenia go, czasami jedynie pokazuje gdzie go trafiliśmy. Co ciekawe odbija się to na locie przeciwnika, który trafiony w silnik może mieć problemy z poprawnym manewrowaniem i wystawiać się na kolejne trafienia. Bezpośrednie poszatkowanie przeciwnika kończy się dużą eksplozją, która może nas również okopcić gdy jesteśmy zbyt blisko. Czasami udaje się oderwać skrzydło, bądź też samemu je stracić, co równa się pikowaniu ku powierzchni płaskiej i śmierci. A skoro już mowa o śmierci, to przyjrzyjmy się jej nieco przy porównaniu poziomów trudności.
Mejdej, Mejdej! Spadam!
Poprzednia część tej gry jest do dziś nazywana "symulatorem samolotów z ostatniej Wojny Światowej", obecnej nie nadałbym tak zacnego tytułu. Do wyboru mamy poziom zręcznościowy, realistyczny i symulator. Tutaj pojawia się ciekawa zagadka logiczna. Jak bardzo nierealny musi być symulator, by był po poziomie trudności, który nazwą swą wskazuje realistyczność? Bardzo! Otóż tryb zręcznościowy to łatwy, niesymulacyjny tryb z nieskończoną ilością żyć i dowolnością kamer. Możemy latać z widokiem w kokpicie, poza nim, czy też w samolotowej wersji perspektywy trzeciej osoby. Jest to tryb, który polecam każdemu, kto chce pograć w dobrą grę akcji i nie stresować się zbędnymi komplikacjami. Poziom realistyczny to próba nadania tej konsolowej produkcji nieco wydźwięku symulacji, poprzez ograniczenie ilości żyć, ustalenie widoku kamery z kokpitu oraz wyłączenie ułatwień w postaci dodatkowych celowników, czy też zmniejszenie wyświetlanych danych w interfejsie. Każde lądowanie w tym trybie wymaga poznania maszyny i nie lada precyzji w manewrowaniu. Dodatkowym smaczkiem jest tutaj detalizacja, o której wspomniałem w poprzednim akapicie – osmolenie szyby na stałe może nam utrudnić walkę, ale też pozwala nam wczuć się w trudne warunki.
Absurd logiczny dopada nas dopiero w owym trybie symulacyjnym, który jest nierealistyczny do cna. Nasz samolot przestaje się poruszać naturalnie i co rusz wpada w beczki, korkociągi, z których trudno się wydostać, a nierzadko kończą się one naszą śmiercią. Ja rozumiem, iż każdy manewr to ciężki kawał chleba, ale bez przesady. Skręcający samolot wpadający w korkociąg i rozbijający się na polu pod Berlinem to zupełny absurd. Poza całkowitym brakiem HUD i przesadnie utrudnionym sterowaniem, ten tryb nie różni się od realistycznego. Jest po prostu do przesady trudny i nie sprawia ani trochę przyjemności.
Inwazja na Berlin
Czy grając w IL-2 Sturmovik: Birds of Prey czuje się nastrój i siłę każdego zwycięstwa? Owszem. Nie będę się rozckliwiał nad ścieżką dźwiękową, ale przecież wystarczy podać nazwisko autora, bym rozwiał wszelkie wątpliwości. Nocna inwazja stolicy Trzeciej Rzeszy, której klimat podkreśla znakomita muzyka, wspaniałego Jeremy Soula w akompaniamencie bardzo zadbanej grafiki, odbija się echem w głowie gracza. Przyznam, że z zapartym tchem pokonywałem kolejne etapy misji końcowych i zaskoczony byłem ogromem miast, nad którymi latałem. Przelot nad Berlinem, czy też Stalingradem zaskakuje ogromem metropolii i ich rozpiętością. Jedyny dziwny fakt to ten, iż twórcy zaprojektowali te miasta tak, iż wyglądają pięknie z pewnej odległości. Zniżenie pułapu lotu, by lawirować pomiędzy większymi budynkami zwraca uwagę na jeden szkopuł: budynki są wyjątkowo małe, bądź też to samoloty są nieproporcjonalnie duże. Długość skrzydeł często przekracza większe budynki. Rozbicie się na farmie pokazuje nam, iż samolot jest wielkości farmy, w którą wpadł, co jest lekko niedorzeczne.
Poza tym jednym, ciekawym błędem, nie spotkałem się z liczniejszymi niedoróbkami. Czasem podczas przelatywania koło chmury dymu z samolotu zdarzało mi się zaobserwować spadek ilości klatek, co mnie nieco zaniepokoiło, na szczęście, podczas podboju Reichstagu, gdzie cały Berlin płonie (dosłownie), gra nie zahaczyła ani na milisekundę.
Podniebne batalie w kilka osób?
Nie darowałbym twórcom gry, gdyby w dobie wszechobecnego trybu multiplayer, nie stworzyli takiej opcji. Otóż jest tryb multiplayer, który proponuje kilka form rozgrywek zespołowych, takich jak chociażby drużynowy deathmatch, czy też obrona i atak określonych miejsc. Map jest wystarczająco, by się dobrze bawić, istnieje jednak inny problem. Od początku istnienia tej gry poczekalnie świecą pustkami i mało kiedy jest z kim pograć. Dwóch graczy ganiających się po niebie to kiepska zabawa, jeżeli maksymalnie możemy pobawić się nawet w szesnaście osób. Aż chciałoby się polatać z kimś żywym, ale niestety... mało kto gra.
Na zakończenie słów kilka...
Czas spędzony na kampanii w IL2- Sturmovik: Birds of Prey wspominam pozytywnie, aczkolwiek z lekkim niedosytem. Pięćdziesiąt misji, mimo swojej różnorodności i niekiedy poziomu skomplikowania, zajmuje mniej więcej osiem godzin – to dość mało jak na produkcję, która miała być symulatorem. Powtarzanie misji na różnych poziomach trudności nie jest tym, co może usatysfakcjonować każdego, a niestety tryb multiplayer, w związku z małym zainteresowaniem graczy, również nie przedłuża czasu jaki możemy spędzić z tą grą. Nie ma zbyt wielu gier tego typu na rynku, więc nie mogę IL2 przyrównać do czegokolwiek, ale będąc obiektywnym oceniam ją na mocną siódemkę. Niestety nie mogę dać więcej, gdyż spodziewałem się nieco więcej po symulatorze. To dobra gra akcji w trybie zręcznościowym, która zapełni nam dwa wieczory weekendu. Po ukończeniu kampanii, mało kto wróci do tej produkcji, za wyjątkiem fascynatów lotnictwa. W razie gdybym swoją recenzją zainteresował kogoś do grania w sieci, dajcie mi znać – może wskrzeszenie sieciowej rozgrywki sprawi, że spędzimy kilka wspólnych wieczorów na podniebnych bataliach.
Dziękujemy firmie Cenega Polska za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Jednakowoż wiele się zmieniło od tamtego czasu... Rozwinęło się dużo innych serii "lotniczych", a słowo "symulator" stało się przestarzałe i niemodne dla twórców gier oraz - co najważniejsze – IL-2 Sturmovik: Birds of Prey zostało wydane na konsolę, co analogicznie wymusza zmniejszenie poziomu skomplikowania klawiszologii. Niniejsza recenzja będzie próbą zaprezentowania Wam, jak wygląda najnowsza część tej gry wojennej.
No to lecimy


Panie pilocie, dziura w samolocie!

Każdy model jest wykonany bardzo dokładnie. Znawcy tychże pojazdów mogą być pozytywie zaskoczeni, gdyż elementy wykończeń, detale czy też nawet fragmenty malowań są bardzo dobrze odwzorowane. Kokpit różni się w poszczególnych maszynach tak samo, jak warkot każdego z żelaznych kolosów.
Powietrzne walki są bardzo efektowne i tam również zadbano o szczegóły. Każdy pocisk, który dosięgnie naszych maszyn, zrobi dziurę w poszyciu. Po bitwie pod Ardenami, mój samolot wyglądał jak ser szwajcarski i sama praca silnika brzmiała, jakby maszynę dopadła świńska grypa. Dodatkowymi niespodziankami, które nas mogą spotkać na niebie, są skutki latania zaraz za wrogiem. Okopcenie szyby naszego kokpitu, czy też obsmarowanie olejem jest trwałe i przeszkadza w locie, gdy widzimy wszystko okiem pilota (o pracy kamery napomknę później). Trafienie przeciwnika jest widoczne dzięki małym okienkom z widokiem na samolot wroga, który dostał. Nie musi to oznaczać zestrzelenia go, czasami jedynie pokazuje gdzie go trafiliśmy. Co ciekawe odbija się to na locie przeciwnika, który trafiony w silnik może mieć problemy z poprawnym manewrowaniem i wystawiać się na kolejne trafienia. Bezpośrednie poszatkowanie przeciwnika kończy się dużą eksplozją, która może nas również okopcić gdy jesteśmy zbyt blisko. Czasami udaje się oderwać skrzydło, bądź też samemu je stracić, co równa się pikowaniu ku powierzchni płaskiej i śmierci. A skoro już mowa o śmierci, to przyjrzyjmy się jej nieco przy porównaniu poziomów trudności.
Mejdej, Mejdej! Spadam!


Inwazja na Berlin

Poza tym jednym, ciekawym błędem, nie spotkałem się z liczniejszymi niedoróbkami. Czasem podczas przelatywania koło chmury dymu z samolotu zdarzało mi się zaobserwować spadek ilości klatek, co mnie nieco zaniepokoiło, na szczęście, podczas podboju Reichstagu, gdzie cały Berlin płonie (dosłownie), gra nie zahaczyła ani na milisekundę.
Podniebne batalie w kilka osób?
Nie darowałbym twórcom gry, gdyby w dobie wszechobecnego trybu multiplayer, nie stworzyli takiej opcji. Otóż jest tryb multiplayer, który proponuje kilka form rozgrywek zespołowych, takich jak chociażby drużynowy deathmatch, czy też obrona i atak określonych miejsc. Map jest wystarczająco, by się dobrze bawić, istnieje jednak inny problem. Od początku istnienia tej gry poczekalnie świecą pustkami i mało kiedy jest z kim pograć. Dwóch graczy ganiających się po niebie to kiepska zabawa, jeżeli maksymalnie możemy pobawić się nawet w szesnaście osób. Aż chciałoby się polatać z kimś żywym, ale niestety... mało kto gra.
Na zakończenie słów kilka...

Dziękujemy firmie Cenega Polska za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:



Tytuł: IL-2 Sturmovik: Birds of Prey
Producent: Gaijin Entertainment
Wydawca: 1C/Cenega
Dystrybutor polski: Cenega Polska
Data premiery (świat): 4 września 2009
Data premiery (Polska): 4 września 2009
Platformy: Xbox 360, PS3, NDS, PSP
Strona WWW: www.il2game.com/
Producent: Gaijin Entertainment
Wydawca: 1C/Cenega
Dystrybutor polski: Cenega Polska
Data premiery (świat): 4 września 2009
Data premiery (Polska): 4 września 2009
Platformy: Xbox 360, PS3, NDS, PSP
Strona WWW: www.il2game.com/