Uncharted: Zaginione dziedzictwo

Kto z babą wojuje, pewno pożałuje

Autor: Magda 'Magi' Wiśniewska

Uncharted: Zaginione dziedzictwo
Chloe Frazer i Nadine Ross wyruszają na poszukiwanie skarbu, tym razem grając pierwsze skrzypce, a nie będąc postaciami pobocznymi w wielkiej przygodzie Nathana Drake'a. Pozbycie się głównego bohatera serii to odważny krok studia Naughty Dog. Czy ryzyko się opłaciło?

Nietypowy sojusz

Przypomnijmy, że Chloe pojawiła się po raz pierwszy w Uncharted 2 jako członkini drużyny Nathana, powróciła również w trzeciej części. Nadine to z kolei przeciwniczka Drake'a, a jej najemnicy uprzykrzali życie bohatera w czwartej odsłonie serii, w której to z kolei Chloe była nieobecna. Frazer jest postacią lubianą przed miłośników Uncharted, zatem jej powrót to w pewnym sensie ukłon w stronę wiernych fanów marki.

Relacja obu pań na przestrzeni całej gry ewoluuje z wymuszonego sojuszu do prawdziwej współpracy, z pewnymi nieporozumieniami po drodze. Bohaterki współpracują ze sobą w typowy dla Uncharted sposób, pomagając sobie wzajemnie w walce czy we wspinaczce. Twórcy pokusili się o ukazanie Nadine z nieco innej strony niż w Uncharted 4, podobnie pogłębiono również historię Chloe. Wraz z postępem w grze postacie ujawniają coraz więcej faktów ze swojej przeszłości. Warto zwracać uwagę na opcjonalne aktywności – jedna z najciekawszych interakcji między bohaterkami pojawia się, gdy gracz zdecyduje się zrobić zdjęcie.

Stary przepis, nowe przyprawy

Robienie zdjęć to nowość wprowadzona przez Zaginione dziedzictwo. W wybranych miejscach po naciśnięciu przypisku na padzie Chloe wyjmuje telefon i uwiecznia dany krajobraz. Tych punktów widokowych jest całkiem sporo i pozwalają poczuć się jak rasowy turysta na wycieczce. Przeglądając zdjęcia, można też docenić dbałość studia Naughty Dog o szczegóły – dłonie Chloe są poranione od wspinaczki i starć.

Kolejną innowacją jest pewien stopień nieliniowości. Co prawda większy, otwarty teren pojawił się już w Uncharted 4, jednak dopiero najnowsza odsłona skorzystała z dostępnego potencjału i w jednym z rozdziałów wprowadziła kilka miejsc, które można odwiedzić w dowolnej kolejności. Na mapę trzeba zresztą zerkać dość często, bo do kolejnego celu nie prowadzą żadne wskaźniki. Obszar jest jednak na tyle bogaty w charakterystyczne lokacje, że trudno się zgubić. Taki otwarty teren pozwala odetchnąć od liniowej formuły pozostałych rozdziałów. Poruszamy się po nim autem, zresztą jazdy jest tu dość sporo, zapewne dlatego, że – jak wiedzą fani serii – Chloe jest najlepszym kierowcą w branży. Szkoda, że projektanci nie pokusili się o jakieś urozmaicenie i cały czas jeździmy tym samym typem auta, co w czwartej części. Należy  ich natomiast pochwalić za to,  że szanują czas gracza i nie wydłużają sztucznie rozgrywki – jeśli wyjście z pobocznej lokacji znajduje się w innym miejscu niż wejście, to po zdobyciu poszukiwanego przedmiotu Nadine podjedzie po Chloe.

Walka wygląda bardzo podobnie jak w Uncharted 4, z jedną zmianą istotną dla graczy preferujących cichą eliminację przeciwników – Chloe dostała do dyspozycji pistolet z tłumikiem. Amunicja do tej broni często ukryta jest na polu bitwy w specjalnych skrzyniach, które trzeba otworzyć wytrychem, co jest jeszcze jedną nowością. Niestety mechanika otwierania zamków jest uproszczona do granic możliwości i właściwie nie da się w niej pomylić.

Reszta to już stare, dobre Uncharted: przepiękne widoki, ogromna skala obszarów do wspinaczki, standardowe, choć nadal robiące wrażenie sekwencje szalonych ucieczek z walących się budynków, ale też właściwie automatyczne pokonywanie kolejnych przeszkód terenowych, niestanowiące żadnego wyzwania – podobnie jak wyjątkowo proste zagadki logiczne – oraz do bólu schematyczne zachowanie głównego wroga. Wszystkie te elementy są doprowadzone do perfekcji, ale trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z powtórką z rozrywki.

Szkoła Naughty Dog

Na przestrzeni całej gry widocznych jest wiele nawiązań do poprzednich części Uncharted, z najmocniejszym zaakcentowaniem drugiej odsłony, jak i do mechanik zapożyczonych z innej wybitnej gry tego studia – The Last of Us. Można wręcz odnieść wrażenie, że Zaginione dziedzictwo to hołd złożony dorobkowi Naughty Dog. Już na samym początku widzimy scenę niemal żywcem wyjętą z początku The Last of Us, która zresztą kończy się podobnie, jeśli nie posłuchamy ostrzeżeń i podejdziemy za blisko. Słynna scena z żyrafami z tej produkcji również znalazła swoje odzwierciedlenie.

Z The Last of Us z pewnością nie zapożyczono sposobu prowadzenia fabuły, tak jak zrobiono to w pewnym stopniu w Uncharted 4, zwalniając tempo. Przygody Chloe i Nadine porównać można raczej z doskonałym rytmem drugiej odsłony. Podobnie jak w niej, akcja toczy się szybko, dzieje się dużo, bohaterowie nie szczędzą sobie złośliwości, a klimat jest lżejszy.

Rysy na diamencie

Seria Uncharted zawsze stała na najwyższym możliwym poziomie technologicznym i Zaginione dziedzictwo nie zaniża standardów – widoki są olśniewające, a skala momentami wręcz przytłaczająca. Tylko w jednym miejscu wystąpił błąd cieni, a chwilami strumienie wody wyglądają mało naturalnie. Minusem jest za to sztuczna inteligencja Nadine – najemniczka lubi zaplątać się Chloe pod nogami, zwłaszcza w ciasnych przejściach. Nie jest to problem zmuszający do wczytania gry, bo Nadine w końcu ustąpi miejsca, ale momentami potrafi być irytujący.

Największymi bolączkami są wspomniane już proste zagadki oraz główny zły, zachowujący się dokładnie tak, jak można się spodziewać. Schemat jego interakcji z bohaterkami jest boleśnie przewidywalny Natomiast zagadki nie stanowią żadnego wyzwania, a szkoda, bo ta seria czasem zmuszała do choć minimalnego ruszenia głową.

Gra posiada polski dubbing, który wykonany został poprawnie, podobnie jak tłumaczenie. Przeszkadza jedynie dobór aktora podkładającego głos Asava – zupełnie nie pasuje on do postaci. Zdarza się, że tekst napisów był inny niż kwestia mówiona, ale sens wypowiedzi został zachowany. Szkoda, że z jakiegoś powodu żaden z polskich aktorów nie wymawia imienia Chloe po angielsku, sztucznie je spolszczając, co brzmi absurdalnie, zresztą podobnie jak w poprzednich częściach. Wersja angielska jest natomiast znakomita. Aktorzy użyczający bohaterom sylwetek i głosów zdążyli nas już przyzwyczaić do pewnego poziomu i w ponownie dali popis swych umiejętności.

Tryb wieloosobowy zawarty w Zaginionym dziedzictwie jest tym samym modułem, który obecny jest w Uncharted 4. Dzięki temu gracze posiadający tylko jedną z gier będą mogli bawić się wspólnie z tymi dysponującymi tylko drugą.

Wyborny deser

Danie główne w tej generacji konsol to Uncharted 4, ale Zaginione dziedzictwo jest doskonałym deserem, który zadowoli wciąż nienasyconych fanów serii. Otrzymujemy esencję Uncharted: świetnie napisane dialogi i relacje między bohaterami, przepiękne widoki i wartką akcję, a to, co dzieje się w końcówce, można określić jednym słowem – szaleństwo. Twórcom udało się osiągnąć idealny balans między eksploracją a walką, nie wrzucając na siłę zbyt wielu przeciwników i miejsc wymiany ognia. Przez około osiem godzin potrzebnych na ukończenie samodzielnego dodatku ani przez chwilę nie czuć znużenia. A Nathan Drake? Zupełnie go nie brakuje. Studio Naughty Dog kolejny raz dostarczyło niesamowitą przygodę i miejmy nadzieję, że jeszcze nie powiedziało w temacie Uncharted ostatniego słowa.

Plusy:

Minusy: