Graliśmy w Call of Duty: Black Ops 4

Trójka w wersji "Boots on the ground"

Autor: Tomasz 'kaduceusz' Pudło

Graliśmy w Call of Duty: Black Ops 4
Fani Call of Duty więcej czasu spędzają w trybach sieciowych niż w kampanii dla pojedynczego gracza, ale wycięcie trybu single w tegorocznej edycji jest dużym eksperymentem. Żeby to się udało, multiplayer musi być naprawdę bardzo dobry. Poprzedni tytuł Treyarchu był pod tym względem najlepszym CoD-em tej generacji, ale od tego czasu wróciliśmy z krainy biegania po ścianach i podwójnych skoków do klasycznej żołnierki (boots on the ground). Czy i tym razem Treyarchowi udaje się wyjść obronną ręką? 

Specjalista na każdy tryb

Mieliśmy okazję zagrać w zamkniętą betę, dostępną na razie na PlayStation 4. Oferowane są w niej tryby Team Deathmatch (drużynowe pojedynki na 5 na 5 graczy z licznikiem zabójstw), Control oraz Hardpoint (gdzie punkty zdobywa się za kontrolowanie stref/strefy), a później także Seek and Destroy (na zmianę jedna drużyna podkłada bombę, a druga broni) oraz Kill Confirmed (punktowane jest zdobywanie nieśmiertelników po zabitych przeciwnikach). Nie testowałem grania ze znajomymi, ale widziałem, że jest to możliwe. Developer deklarował, że w pełnej wersji powrócą mapy z poprzednich części i jedną z nich ma być Hacienda znana z DLC do BO3, ale póki co udostępniono tylko 5 nowych: górska baza nasłuchowa (Frequency), ruinki na wybrzeżu (Contraband), hiszpańskie nadmorskie miasteczko (Seaside), baza nuklearna (Payload) i japońska metropolia (Gridlock). 

Ponownie pojawiają się specjaliści – każdy ma ładującą się szybko słabszą zdolność oraz mocniejszą, która dostępna jest rzadziej. Wiele z tych klas postaci znamy już z trzecich Black Opsów – do wyboru są między innymi znani i lubiani Ruin (uderzenie młotem grawitacyjnym), Battery (granatnik) i Prophet (paraliżująca snajperka). Są też nowe klasy: mamy żołnierzy z tarczami, nastawionych na grę taktyczną (inspiracja Rainbow Six?), jest bardzo przydatny Recon (pozwala podświetlać wrogów na minimapie lub przez ściany), a nawet Seraph posiadająca możliwość stawiania nadajnika do odradzania się.

Klasy są zróżnicowane i każdy powinien znaleźć coś pasującego do swojego stylu gry. Inaczej też sprawdzają się w różnych trybach, co zmusi nas do większej różnorodności w grze. Ten element był dobry już w Black Ops 3, czwórka jeszcze go udoskonala. Stałe korzystanie ze zdolności klasy zbliża tę grę do strzelanek, w których to moce są najważniejsze – jak Overwatch czy Star Wars Battlefront 2 – ale Call of Duty wciąż zachowuje swój własny charakter.

Wolniej znaczy lepiej?

Być może największą zmianą w Black Ops 4 jest rezygnacja z automatycznego leczenia postaci. Zamiast tego nasi wojacy dostają do rąk zastrzyki leczące uruchamiane naciśnięciem L1. Jest to ogromna zmiana, bo dodaje nową warstwę myślenia taktycznego – czy po zabiciu przeciwnika od razu leczyć rany czy może lepiej poczekać, cofnąć się i nie ryzykować, że podczas leczenia ktoś nas zaskoczy. Niektórzy gracze mają odruch przeładowania po każdej strzelaninie, teraz będą musieli podejmować błyskawiczne decyzje – przeładowywać, leczyć się, cofać?

Na tym nie koniec zmian. W grach z serii Call of Duty praktycznie zawsze zabicie przeciwnika wymaga bardzo krótkiego czasu. Black Ops 4 i w tym temacie cofa się o krok, dając postaciom po 150 punktów życia. Przekłada się to na jedną więcej kulkę, którą musimy zarobić, żeby nasz żołnierz padł, a więc nieco rzadsze zgony trochę mniej chaosu. Dodajmy do tego, że postacie są odczuwalnie masywne (prawie jak w Killzone) i mamy Call of Duty, o którym nikt nie będzie mógł powiedzieć, że gra się w nie jak we wszystkie inne części.

Jednocześnie nadal jest szybko i dynamicznie, mapy są małe, a przeciwnicy potrafią spawnować się na naszych plecach. Wraca system generacji klas (z wyborem 10 cech lub dodatków) oraz killstreaki dla graczy, którym najlepiej idzie. Nie wywrócono więc wszystkiego do góry nogami, zmiany są bardzo rozsądne.

Zresztą widać to też w detalach. Tym razem gra zlicza i eksponuje nie tylko zabójstwa, których dokonaliśmy samodzielnie, ale też takie, w których mieliśmy swój udział. Liczenie asyst na równi z zabójstwami było świetną zmianą w ostatnich Battlefieldach i teraz ten sam mechanizm trafia też do CoD-a. To świetna wiadomość, bo nawet kiedy nie jest się wymiataczem (lub faworyzujący hosta kod sieciowy CoD przeszkadza w pojedynkach), widuje się znacznie lepsze wyniki.

Graficznie nie było rewolucji, silnik nadal jest ten sam, ale autorzy poszli tym razem w stylistykę bardziej rozmytą, pastelową i że wychodzi to grze na dobre. Black Ops 4 nikogo grafiką nie zachwyci, ale nie można dopatrzyć się miejsc, w których gra byłaby szkaradna, jest też sporo fajnych animacji i tylko modele postaci czasami zbyt siebie przypominają (zwłaszcza przypakowani mężczyźni, obdarzeni tymi samymi kształtami szczęki). Ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca – nowy CoD musi wyglądać dobrze także w trybie Battle Royale (tu: Blackout), a tam mapa jest o wiele większa niż normalnie. To ocenimy we wrześniu, gdy to on będzie miał betę.

Całościowo nowy Black Ops 4 ma spore szanse, by stać się najlepszym multiplayerem w serii. Gra się ciut wolniej, a przez to ciut lepiej. Dostajemy sporą różnorodność wśród specjalistów, a graficznie jest ładnie i płynnie. Beta zostawia pozytywne wrażenia i daje nadzieję, że zombiaki i Blackout też wyjdą dobrze. Ja czekam na więcej.