Felietoniki: Hardcorowcy vs Casuale

Pokaż mi jak grasz, a powiem ci kim jesteś...

Autor: Neishin, Gonz, Mateusz Niemczyk, Canela

Felietoniki: Hardcorowcy vs Casuale
Wracamy po krótkiej przerwie w kolejnej odsłonie naszego cyklu mini-felietonów.

Frapującym tematem dzisiejszego odcinka jest podział graczy na hardcorowców i casuali i to, co o nim myślimy.

Jak zwykle przy tej okazji zachęcamy, abyście również wyrazili swoje opinie na ten temat w komentarzach. Subiektywnie najciekawszy zostanie nagrodzony piętnastoma punktami.


Neishin To interesujące, że ludzie, kiedy tylko zabraknie wroga, znajdą sobie nowego. Tak było, jest i, niestety, prawdopodobnie będzie. Ludzka natura, podział "my" kontra "oni". Jest to prawdą i w przypadku graczy "hardcorowych" i "casualowych".

Podobno gracz twardordzenny gra dwadzieścia pięć godzin na dobę, nie je, nie pije, żyje by grać i gra by żyć. Żaden tytuł nie jest bezpieczny przed "scalakowaniem" czy platynką. Moje pytanie brzmi – czy naprawdę tego typu graczy jest aż tak dużo? Bo według badań średnia wieku polskiego fana konsol dogania tę z zachodu i już od jakiegoś czasu jest wyższa niż 20 lat. Ludzie w pewnym momencie zaczynają pracować, zarabiać, zakładać rodziny i nie można się oddawać grze w sposób opisany w pierwszym zdaniu tego akapitu.

Z drugiej strony gracze okazyjni są dokładnie tym, co znaczy to słowo. Grają okazyjnie, w proste gry, lubują się w wydumanych akcesoriach, no i nie w głowie im next gen, tylko głupie popierdułki na Wii. Osób, które spełniają takie kryteria jest na pewno więcej niż tych, które wchodzą w pojęcie hardcorowca. I bardzo dobrze, właśnie dzięki nim nasza branża się kręci, zarabia, rozwija w nowe strony.

Prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku. I ja w tym dołku, na przecięciu tych linii, czuję się dobrze. Gram od czasu do czasu, głównie dla rozluźnienia, lubię fajne (i przydatne) gadżety, napalam się na kontrolery ruchu, interesuje się co w branży piszczy.Jak gra mnie uwiedzie, to siedzę nad nią do czwartej rano przez siedem dni w tygodniu, przechodzę drugi raz po to, by ucieszyć się z kolejnej zrobionej platyny.
Jestem hardcorem. Jestem casualem. Jestem graczem.


Gonz
Mam poważny problem z wyznaczeniem granicy między harkorowcami, a casualami. Czy hardkorowcem jest ktoś kto gra dużo? Niby tak, ale jeśli robi to tylko tak "żeby pograć", nie jest dla niego najważniejsze przejście całej gry, a znajdźki i trofea/achievementy ma w głębokim poważaniu? To już chyba nie bardzo. On tylko dużo siedzi przy konsoli. Poza tym: ile to jest "grać dużo", w momencie gdy bawi się tak prawie każdy, jak nie przy konsoli to przy flashowych popierdułkach albo na Facebooku? No dobra, to czy hardkorowcem jest typ, który siada do peceta w celach rozrywkowych rzadko, bo studia ma już za sobą, na głowie praca i rodzina, ale jak siądzie, to przechodzi grę od dechy do dechy, tylko że robi to przez miesiąc w godzinnych sesjach? Nie wiem. Mam problem.

Wydaje mi się że nie chodzi tak naprawdę o to czy szarpie się dużo, czy intensywnie, czy wyciska się 100% i platyny. Chodzi o coś zupełnie innego. O świadomość, że jest się graczem. Z krwi i kości. Tylko że za dziesięć lat to już nie będzie miało znaczenia. Dzisiejsi gracze - w tym i ja – siadają do konsoli tak samo, jak chodzą do kina. To jedna z codziennych form aktywności, dróg wchłaniania kultury popularnej. Mam na myśli generację wychowaną w latach 80-tych na 8-bitowcach, która po dwudziestu latach dalej gra, tylko że w szpile dla dorosłych. Obecnie poświęca się tej aktywności coraz więcej osób, a ci dorośli gracze wpajają swoje hobby dzieciom. Za parę lat grali będą naprawdę wszyscy. Wtedy podział hardcore/casual nie będzie miał zupełnie sensu. Będą tylko normalni ludzie, którzy, owszem, bawią się na konsoli – jak wszyscy, ale bez przesady. Będą też gracze-zawodowcy, sportowcy ze sponsorami, którzy będą już nie tylko osobistościami w hermetycznym gronie konsolowców czy pecetowców. Będą celebrytami znanymi z okładek kolorowych tygodników. Tylko że to już temat na zupełnie inny tekst.

A ja? Gram od ćwierćwiecza. Mniej niż bym chciał. Więcej niż pozwala mi na to czas. Tak. Może nie wymiatam w Tekkenie, a w Bad Company 2 w multi mam nienajwyższy stopień, ale czuję się hardkorowcem.


Mateusz Niemczyk Ciężka sprawa z tym podziałem. Z jednej strony coraz bardziej denerwuje mnie zaniżanie poziomu trudności w grach i ogólne założenia twórców, że jeżeli gracz nie będzie w stanie przejść czegoś za pierwszym, góra drugim razem, to odłoży grę na półkę i się zniechęci. Kiedyś problem nie istniał, ponieważ gry nie były aż tak popularne i trafiały do bardziej "elitarnego" grona odbiorców. W chwili obecnej branża rozrywki elektronicznej to ogromne pieniądze, więc i gry muszą być przystępne dla każdego. Z drugiej zaś strony nigdy nie bawiło mnie wykręcanie trofeów w grze, poprzez spędzanie długich godzin na wykonywaniu dziwnych, do niczego nie potrzebnych zadań, jak zabicie stu przeciwników nożem, i to najlepiej w powietrzu...

No i mam dylemat, bo sam nie wiem, do której grupy się zaliczyć. Widzę to tak: jestem graczem lubiącym niebanalne i wymagające gry, potrafiące kopnąć niedzielnego gracza w zaskoczony zad. Niestety, gracze mogą się dzielić jak chcą i deklarować bycie hardcorowcami, ale sam rynek zmierza coraz bardziej w stronę rozrywki dla casuali. Staje się otwarty i przystępny dla osób, które wchodząc do sklepu kierują się ładną grafiką na pudełku i nie odróżniają serii God of War od Wii Sports. Wychodzi zatem na to, że podpisze się pod tabliczką "hardcorowiec", ale pojęcie to nie znaczy już to samo, co kiedyś. Tym samym życzę nam wszystkim całej masy ambitnych i wymagających gier. A tymczasem, gdzie ja znowu posiałem tego Demon’s Soula...


Canela
Słyszeliście kiedyś o harcorowym widzu telewizyjnym? A może o harcorowym czytelniku książkowym? Hardcorowy użytkownik Internetu? Dalej nic? No właśnie. Dlatego nie rozumiem kto wymyślił podział dotyczący graczy i czemu miałby on służyć. O ile w przypadku sportów i niektórych hobby można rozróżnić ludzi, którzy robią to jedynie dla dobrej zabawy i takich, którzy zajmują się tym zawodowo. Jednak czytanie książek, oglądanie telewizji, surfowanie w Internecie czy gra na konsoli powinno przede wszystkim dawać przyjemność i relaksować. Oczywiście, można również jeździć na turnieje, wygrywać zawody – jednak wtedy jest się profesjonalistą, a ci, którzy zwą siebie hardcorowcami przeważnie profesjonalistami nie są. Skąd więc się bierze ta chęć podziałów? Uważam to za czysto snobistyczny rozdział, zupełnie jak ludzie, którzy czytają więcej i lepiej, oglądają mniej i mądrzej czy używają Internetu edukacyjnie i okazyjnie i przez to czują się lepsi od tych, którzy czytają to, na co akurat mają ochotę, oglądają w telewizji byle co po pracy, a w Internecie głównie zajmują się swoją facebookową farmą.

W tym wypadku mówię zdecydowane nie i nie chcę się zaliczać do żadnej z tych grup. Konsola służy mi do zabawy, potrafię grać w nią zarówno 15h/dobę, jak i nie odpalać jej przez dwa tygodnie; jaram się trofeami – mogę przejść całą grę idąc tyłem, jeśli tego wymaga pucharek, podczas gdy innego tytułu nie chce mi się nawet ukończyć. Gram codziennie i od dziecka, totalnie na wszystkim: od komórki, przez automaty, do gier na PC, choć zawsze był (i jest) to dla mnie jedynie dodatek, nie sens życia. Możecie mnie nazywać jak chcecie, ja jednak jestem przeciwna tworzeniu takich sztucznych podziałów.