» Recenzje » DmC: Devil May Cry

DmC: Devil May Cry


wersja do druku

Gdzie Diabeł nie może

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło

DmC: Devil May Cry
Mamy dobry okres na odświeżanie znanych marek. Twórcom XCOM udało się to nadzwyczaj dobrze, ponieważ nie psując legendy tytułu – co wydawało się prawie pewne – przygotowali dla graczy wiele godzin znakomitej rozrywki. Nowy Tomb Raider trafił mnie centralnie między oczy z siłą, której nigdy nie miały dla mnie poprzednie gry z Larą Croft w roli głównej. Równie dobrze, jak na mój gust, wyszedł reset przygód Dantego. Hordy przegiętych fanów białowłosego półdemona wylały już hektolitry jadu na nową odsłonę serii Capcomu, ale co z tego, skoro gra się w nią świetnie?

Przyznam, że sam miałem wątpliwości co do nowej odsłony cyklu, które budziły w równej mierze trailery (protagonista jako hipsterski fan emo? JAK TO???), co fakt, że za produkcją stoi ekipa z Ninja Theory. Nigdy nie byłem ich szczególnym fanem. Od zawsze uważam też, że najlepsze "mordobicia" i slashery robią Japończycy, zakładałem tym samym, że Brytyjczycy po prostu nie dadzą mi tej przyjemności ze szlachtowania wrogów, co obywatele Kraju Kwitnącej Wiśni. Każda reguła ma jednak wyjątek. Na przykład ostatnia Castlevania, którą pilotował Hideo Kojima, ale którą robili de facto Hiszpanie a także nowy Devil May Cry. Końcowy efekt pracy był po prostu świetny.

Studio z Cambridge zaprojektowało grę od podstaw, zostawiając jednak wiele elementów pierwowzoru. Graczowi znowu przychodzi wcielić się w Dantego – jegomościa o demonicznej genealogii, walczącego z mieszkańcami piekielnych otchłani, którzy postanowili odwiedzić ziemię. Gameplay nie różni się znacznie od tego, do czego przyzwyczaił graczy Capcom. Podstawowym orężem łowcy demonów pozostaje miecz Rebellion oraz para pistoletów Ebony i Ivory.

Sama rozgrywka nie uległa zbyt dużej zmianie. Dante przemierza kolejne lokacje, w każdej doprowadzając do anihilacji wszystkiego co się porusza. Wrogami najczęściej są stworzenia wyglądające na genetyczne krzyżówki porcelanowych lalek i rzeźnickiego, tudzież katowskiego wyposażenia. Do dyspozycji gracza oddana została różnoraka broń biała i palna (chociaż ataki na dystans tak naprawdę raczej powstrzymują niż niszczą wrogów) oraz odziedziczone po rodzicach moce anielskie i demoniczne. Kolejne ofiary wysypują z siebie czerwone orby, które potem można spieniężyć w sklepiku na użyteczne bonusy. Niezależnie od tego odbywa się rozwój postaci za pomocą punktów uzyskiwanych za wysokie oceny otrzymywane przy ukończeniu poziomów. Krótko mówiąc – normalka, klasyka, sprawdzone patenty, znane uzbrojenie oraz rozpoznawalne ciosy, znane już z poprzednich części. Świetną rozgrywkę, o kapitalnej mechanice, uzupełniają przerywniki przegięte w ten sam groteskowy sposób co w kanonicznych częściach cyklu.

Więcej ingerencji autorzy mieli w oprawę całości. Dante nie jest już typowo japońskim chudym bishonenem w średnim wieku, tylko kaukaskim młodzieńcem. Czerwień przestała być wyróżnikiem odzienia protagonisty, jedynie jego płaszcz ma już tylko takie akcenty. Autorzy zrezygnowali też z jego charakterystycznej siwej czupryny. Zmieniono wizerunek bohatera? Mogę z tym żyć. Wiele osób pewnie też. Boleśniejsze dla "hardkorowych" fanów były pewnie zmiany w trudności rozgrywki. O ile wycinanie szeregowych przeciwników prawie zawsze było absorbujące, ale niekoniecznie trudne, o tyle stary DMC przyzwyczaił graczy do tego, że bossowie byli już wyzwaniem. Nowy DmC nie oferuje natomiast ani zbyt wielu bossów, ani nie wymaga też przy ich zabijaniu szczególnego zaangażowania. Z drugiej strony system ocen, przyznawanych za każde starcie, wydawał mi się dużo bardziej rygorystyczny a otrzymane obrażenia bardzo szybko redukują osiągnięty wynik. Mogę się mylić, w końcu od ostatniej części serii minęło już pięć lat.

Kreatywność Ninja Theory, nie zawsze dobrze odebrana przez fanów, poszła jednak także w kierunkach, które trudno chyba skrytykować nawet najzagorzalszym wyznawcom "starego" Dantego. Projektując kolejne poziomy autorzy odwalili po prostu kawał niesamowitej roboty. Samo skrzyżowanie normalnej, ludzkiej architektury doprowadziło do wielu co najmniej interesujących rozwiązań wizualnych. Dużo większe wrażenie robią jednak co ciekawsze poziomy – na przykład te, które dzieją się w odwróconej, upiornej części rzeczywistości, gdzie wszystko jest do góry nogami. Absolutnym mistrzostwem w projektowaniu poziomów jest natomiast level rozgrywający się w opanowanej przez demony dyskotece, gdzie skacze się pomiędzy fluorescencyjnymi platformami, otoczonymi przez psychodeliczną poświatę i wizualizację pulsującej muzyki.

Oddzielnym zagadnieniem jest sama ścieżka dźwiękowa, nie mniej rewelacyjna niż design leveli. Rąbaniu na kawałki wszelakich potworów towarzyszy zwykle agresywna i hałaśliwa muzyka aggrotechowców z Combichrist, swoim rytmem tłocząca w żyły czystą adrenalinę. Za sporą część muzyki odpowiadają też drum'n'bassowa Noisia. Wybranie właśnie tych dwóch wykonawców było bardziej niż celne, ponieważ ich muzyka świetnie nadaje się właśnie do totalnej rozwałki, gdzie nie ma czasu na zwolnienie akcji.

Grze nie zabrakło, oczywiście, wad. Główną z nich jest chyba grafika. O ile samo konceptualne podejście do designu gry stoi na bardzo wysokim poziomie, o tyle wykonanie całości zwraca uwagę na liczne wizualne niedoróbki. Biorąc pod uwagę tempo akcji rzadko jednak jest czas na to, by zwracać na nie uwagę. Za mocną stronę gry nie można też uznać fabuły. Historii o bohaterze, który odkrywa swoje dziedzictwo, by ująć się za losem uciskanej ludzkości jest po prostu na pęczki. Tej opowieści nie ratują również żadne zwroty fabularne, bo są tak oczywiste, że można się ich spodziewać od początku, zwłaszcza mając minimum wiedzy o historii cyklu.

Najważniejsze jest jednak, cytując klasyka, by plusy ujemne nie przesłoniły nam plusów dodatnich. DmC to chodzona "siekanka", i najważniejsza w tej grze jest przyjemność płynąca z uskuteczniania rąbaniny, a takowej osobiście z zabawy czerpałem naprawdę dzikie ilości. Dzikie pomysły projektantów uprzyjemniają rzeźnię, którą napędza wspomniana muzyka. Nawet fabuła, jeśli dać jej szansę, potrafi zaskoczyć paroma fajnymi motywami, jak choćby dystopijne wtręty zajeżdżające Orwellem. Całość jest naprawdę dobrze wymieszanym, wysokooktanowym koktajlem, który powinni docenić "hardkorowi" fani slasherów, a i niedzielni gracze mogą znaleźć w tym reboocie coś dla siebie.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
6
Ocena użytkowników
Średnia z 3 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: DmC: Devil May Cry
Seria wydawnicza: Devil May Cry
Producent: Ninja Theory
Wydawca: Capcom
Dystrybutor polski: Cenega
Data premiery (świat): 15 stycznia 2013
Data premiery (Polska): 17 stycznia 2013
Platformy: PS3, Xbox 360



Czytaj również

DMC: Devil May Cry
Diabelski restart
- recenzja
Devil May Cry 5
Diabelnie dobra zabawa
- recenzja

Komentarze


Nivellen89
   
Ocena:
0
Niby wszystko OK, ale wolę stary wygląd Dantego :/
Jest jakiś sposób aby grać w tą grę białowłosym bohaterem?
07-06-2013 18:30
Qrchac
   
Ocena:
+1
Jest DLC ze skórką poprzedniego Dantego.
07-06-2013 20:19
Gonz
   
Ocena:
0
Nivellen - jasne, z drugiej strony autorzy tu sie zdecydowanie odcinają od poprzednich części, łącznie z polewki ze starej fryzury. Nowy wygląd podoba mi się mniej, ale i tak całość kupuję.
07-06-2013 23:55
Cursian
   
Ocena:
0
Grałem w okolicach premiery i byłem zadowolony. Co do wyglądu - stary był słaby (ot, zniewieściały laluś w czerwonym kubraczku), a nowy jest niewiele lepszy. Na szczęście pozostał wredny charakter bohatera, a to najważniejsze ;)
08-06-2013 13:15

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.