Call of Duty: WWII

Powrót do źródeł

Autor: Tomasz 'kaduceusz' Pudło

Call of Duty: WWII
Dziewięć lat. Tyle czasu zajął serii Call of Duty powrót do korzeni, do settingu drugiej wojny światowej. Pierwsze wyniki sprzedażowe pokazują jasno – to właśnie tego chcieli gracze. Ale czy automatycznie czyni to z World War 2 dobrą grę?

W kamasze

Call of Duty słynie z dynamicznych trybów multi, ale w tym roku najważniejszym elementem układanki jest zdecydowanie kampania dla jednego gracza. Jej głównym bohaterem jest szeregowy Daniels z pierwszej dywizji piechoty. W trakcie kampanii będziemy świadkami, jak on i jego drużyna przedzierają się przez zajętą przez nazistów Europę – począwszy od lądowania w Normandii, przez wyzwolenie Paryża, aż po walki na terenach Niemiec.

Można było się obawiać, że kampania będzie bardzo patetyczna, przez co wypadnie tendencyjnie. Początkowy, ledwie poprawny poziom rozgrywający się w trakcie D-Day utwierdza w tym przekonaniu... ale im dalej w kampanię, tym bardziej robi ona wrażenie. Autorzy dużą uwagę przywiązują do pokazania, że Daniels jest częścią drużyny, a 1. Dywizja Piechoty – częścią większego wysiłku wojennego. Gra pokazuje wojnę, podczas której pojedynczy żołnierze starają się głównie przeżyć, a nie zostać bohaterami. W scenkach przerywnikowych obserwujemy konflikty między dowódcami, a w początkowych etapach misji często bierzemy udział w żołnierskim życiu. Wszystko to składa się na wiarygodny obraz wojny.

Stara wojna, nowe zasady

Tym bardziej cieszy, że ta koncepcja fabularna zgrywa się z mechaniką rozgrywki. W trakcie misji będziemy stale korzystać ze wsparcia kompanów, którzy dysponują różnymi dodatkowymi zdolnościami. Podadzą nam amunicję, granaty albo apteczkę, oznaczą przeciwników lub wezwą ostrzał artyleryjski na pozycje wroga. W efekcie będą dla nas wielkim wsparciem, kimś więcej niż tylko nazwiskami wyświetlonymi nad głową biegnących obok nas żołnierzyków.

Drugim świetnym mechanizmem są pojawiające się w trakcie rozgrywki momenty, gdy inni żołnierze wzywają nas na pomoc. Jest coś bardzo satysfakcjonującego w ściągnięciu rannego pod osłonę, zwłaszcza, gdy nad naszymi głowami strzela wrogi snajper, a my ratujemy się użyciem granatu dymnego. Podobnie sycące są też momenty, gdy natykamy się na sojuszniczego żołnierza siłującego się wrogiem i możemy mu pomóc. Czasami przyjdzie nam też trzymać poddających się wrogów na muszce – miła odmiana od typowego dla serii podejścia "zabij wszystko, co się rusza".

Innym przełamaniem dotychczasowych tendencji w serii jest mechanika odzyskiwania zdrowia. Tym razem nie wystarczy schować się za osłonę i odczekać kilka oddechów. Aby zniwelować rany musimy się ukryć i użyć apteczki, zabandażować się. Ta odmiana nieco spowalnia rozgrywkę i bardzo dobrze pasuje do nowej koncepcji rozgrywki, reklamowanej przez autorów jako boots on the ground.

Urozmaicenia

Nie znaczy to oczywiście, że Call of Duty stało się nagle wolną, taktyczną grą. Strzela się tu jak dawniej, przeciwnicy dziesiątkami giną pod ogniem naszych karabinów. Nie zabrakło misji z mocnymi, skryptowanymi sekwencjami – można odnieść wrażenie, że tym razem jest ich nawet więcej niż zwykle. Świetnie wypadły na przykład sekcja snajperska z wieżą kościelną, pościg za pociągiem czy misja skradana w Paryżu.

Kampania Call of Duty jest urozmaicona, ma charakterystyczny ton i daje dużo frajdy. Owszem, jest w niej trochę patosu, ale wszystko jest zrobione z wyczuciem. Filmiki przerywnikowe są po prostu świetne, bohaterowie ciekawi, a finał odpowiedni. WW2 jest dość długie, by spędzić przy niej dwa emocjonujące wieczory (trwa około 6,5 godziny). To najlepsza kampania Call of Duty tej generacji, lepsza nawet od, przecież udanej, zeszłorocznej odsłony serii.

Mimo wprowadzenia apteczek i wbrew zapewnieniom twórców nawet na poziomie Weteran jest mało sekcji, w których trzeba by zatrzymać się na dłużej; poziom trudności jest odpowiednio zbalansowany. Przeszkadzać mogą jedynie momentami błędnie działające checkpointy, które przenoszą nie na początek obecnej sekcji, ale kilka sekcji do tyłu, bez widocznego powodu.

Niebo a ziemia

Tryb dla pojedynczego gracza bierze to, co najlepsze w Call of Duty, i dodaje kilka nowych chwytów. Tryb multiplayer z kolei miał być odświeżającym powrotem do klasycznego CoD-a, bez biegania po ścianach, podwójnych skoków i strojów rodem z G. I. Joe. Niestety autorzy zdecydowali się na za mało zmian i w WW2 gra się tak samo jak w każde inne Call of Duty.

Spodziewać należy się zatem klaustrofobicznie małych map, na których gra spawnuje jednych graczy na plecach innych; snajperek, które dzięki strzałowi w momencie rozpoczęcia przycelowania pełnią rolę broni na krótki dystans; cykli respawn-zgon trwających po kilkanaście sekund i kompensacji laga doprowadzającej do białej gorączki. Rozmawiamy o grze, w której wsparciem jest zrzucenie sojuszniczej bomby na statek, na którym trwa potyczka. Po prostu klasyczne Call of Duty. Autorzy co prawda zdecydowali się na wprowadzenie serwerów dedykowanych, ale niestety nie poprawiło to wrażeń z gry. 

Niewiele zmienia również wprowadzenie klas, tutaj zwanych Dywizjami. Dają one jakąś specjalną moc (rozkładany dwójnóg dla LKM-ów, tłumik dla SMG czy amunicję zapalającą dla strzelb), która jednak nie wpływa bardzo na sposób gry. Nowością miał być też Sztab (przestrzeń społeczna, podobna do Wieży z Destiny), ale w momencie powstawania tego tekstu nadal nie działał poprawnie – jesteśmy w środku sami, ewentualnie z graczem z naszej sesji. Co nie zmienia faktu, że dobrze było poćwiczyć w nim działanie serii zabójstw (nareszcie!) lub pograć w dostępne w strefie rozrywki stare gry Activision (jak Pitfall czy River Raid).

Jedyną pozytywną innowacją w multiplayerze jest tryb Wojny. Przypomina on nieco Szturm z serii Battlefield, ale zadania są bardziej różnorodne – a to przeszkadzamy wrogowi przejąć konkretne punkty, a to budujemy most, a to osłaniamy przesuwające się czołgi (a’la eskorta z Overwatcha). Ten tryb ma swój kierunek i logikę, wreszcie opłaca się też używać LKM-ów (bezużytecznych w innych trybach). To miła odmiana po lataniu jak kurczak z obciętą głową z innych trybów CoD-a – zgranie w drużynie jest tu kluczem do zwycięstwa. Dlatego szkoda, że na start autorzy przygotowali tylko trzy mapy.

Aby oddać multiplayerowi sprawiedliwość, trzeba nadmienić, że autorzy nie zmienili tego, co zawsze stanowiło o sile tej gry – rozbudowanego i sycącego systemu rozwoju. Z każdym levelem i praktycznie każdym meczem czujemy progres – coś odblokujemy, wykonamy jakieś małe zadanie, zyskamy poziom. W grze obecne są oczywiście skrzynki z zaopatrzeniem, ale system nie jest popsuty, jak w Battlefroncie 2 – skrzynki zawierają tylko elementy kosmetyczne. Te za to tym razem wreszcie wyglądają dobrze – uniformy żołnierskie z epoki, nowe emblematy i gesty. Dodatkowo tym razem można też skorzystać z mechanizmu prestiżu w przypadku Dywizji oraz broni i ogólnego poziomu, jak wcześniej.

Całościowo multiplayer WW2 jest jednak rozczarowaniem. Do zagrania w klimatach wielkiego konfliktu zbrojnego XX wieku zdecydowanie lepiej jest wybrać ciągle wspieranego i rozwijanego Battlefielda 1.

El clasico, czyli nazi zombies

Tegoroczny tryb zombie pozytywnie zaskakuje. Ma interesujący wstęp, w którym trafiamy do miasteczka, gdzie naziści przeprowadzali swoje szalone eksperymenty. Potem zaś skupia się nie na kontrolowaniu dziur (drzwi, okien), przez które wyłażą zombiaki, lecz na wykonywaniu rozbudowanych zadań. Element zabijania okiennic deskami jest zupełnie nieobecny w tej wersji zombiaków i wychodzi im to na dobre.

Miejscówka, w której toczy się walka, jest bardzo ciekawa– miasteczko, pod nim kanały, podziemia, stare ruiny. Zadania są różnorodne, przeciwnicy co rundę mocniejsi. Dalej musimy kupować broń i ulepszenia, ale postacie mają też ustawiany zestaw umiejętności i ładujące się co jakiś czas specjalne zdolności (na przykład niekończąca się tymczasowo amunicja). Zdarzają się też fale zombie składające się tylko z bardzo szybkich i słabych osobników, które nieźle podkręcają emocje.

Ten tryb ma jednak sens tylko w przypadku gry ze znajomymi (a przynajmniej z kimś używającym zestawu słuchawkowego). Z losowymi graczami da się przetrwać długo (rozgrywki potrafią trwać pod 40 minut), ale można zapomnieć o odblokowaniu kolejnych sekcji fabuły. Niektóre zadania wymagają np. eskortowania gracza niosącego przedmiot i niemogącego strzelać albo na zebraniu się w określonym miejscu i wybiciu tam pewnej liczby zombie. Jednak w odpowiednim towarzystwie czekają nas godziny dobrej zabawy, a dojście do finału będzie trudne i satysfakcjonujące.

Szkoda tylko, że odblokowania do trybu zombie i multiplayera są rozgrywane osobno. O wiele lepszym model ma Destiny, w którym tą samą postacią gra się w singla, co-op i multi.

Oprawa i odgłosy

Twórcy kolejny raz nie zdecydowali się na zmianę silnika i to jemu zawdzięczamy wszystkie te ciasne mapy (z wyjątkiem bardzo udanego i sporo większego Gustav Canon). Z każdą iteracją Call of Duty wygląda jednak lepiej. Tym razem uwagę zwracają efekty cząsteczkowe (na przykład przy strzałach amunicją zapalającą) oraz bardzo dobrze wyglądające lasy. Rok, w którym CoD zmieni silnik, będzie tym, który zupełnie odmieni serię.

Gra dostępna jest w pełnej polskiej wersji językowej. Tłumaczenie nie ustrzegło się błędów – w niektórych momentach tłumacze pozmieniali nawet sens zdań, ale i to nie jest najgorsze. Najbardziej przeszkadza to, że niektóre kluczowe postacie mają za cicho podłożony dźwięk w stosunku do reszty odgłosów i w związku z tym nie da się zrozumieć, co mówią. W związku z tym, dopóki nie zostanie to poprawione jakimś patchem (o ile zostanie), raczej odradzam polską wersję językową. Zresztą anglojęzyczni aktorzy brzmią o wiele lepiej.

Gracze, którzy po przejściu kampanii singlowej wyjmują płytę z napędu i odkładają do kolekcji na półce, nie ominąć ominąć tej odsłony Call of Duty. Zwolennicy zabawy w co-opie również powinni być usatysfakcjonowani bardzo dobrym trybem zombie. Natomiast tryb multiplayer jest irytujący i wtórny. Lepiej spożytkować wolny czas, grając w coś innego.

Plusy:

Minusy: