Batman: Arkham City

Sen o Gotham

Autor: Łukasz 'Qrchac' Kowalski

Batman: Arkham City
Jeśli Batman: Arkham Asylum jest wam obcy, to przez ostatnie trzy lata musieliście żyć na innej planecie, a przynajmniej pozbawionej prądu i internetu części Ziemi. Ludzie z RockSteady pokazali, że można zrobić oryginalną i dobrą grę na licencji komiksu, opartą na alternatywnej historii do pokazywanej na srebrnym ekranie. Wydarzenia w Arkham Asylum zachwyciły rzesze graczy na całym świecie, pewnym więc było wydanie kolejnej odsłony przygód Gacka. Tak oto doczekaliśmy się premiery Batman: Arkham City.


Historia z przypiłowanym pazurem

Fabuła najnowszego dziecka RockSteady rozpoczyna się w niedługim czasie od wydarzeń w Arkham Asylum. Do Gotham wkroczył nowy szeryf – Hugo Strange. Za zgodą burmistrza wprowadza nowe porządki w mieście, ulice patrolują teraz najemnicy z TYGER Security, a więzienie pełne jest nowych lokatorów – historia zaczyna się w momencie, gdy trafia tam Bruce Wayne. Odwiedza go sam Strange i informuje, że wie o jego drugiej osobowości i wypuszcza na ulice, każąc nie wtrącać się w nadchodzące wydarzenia. Batmanowi nie pozostaje nic innego, jak dowiedzieć się, kim jest ta tajemnicza persona i jakie ma zamiary wobec Gotham City. Oczywiście przestępcy nie mają zamiaru mu tego ułatwiać.

Tym razem areną działań Mrocznego Rycerza jest całe miasto, a nie tylko jedna część. Co za tym idzie, zetkniemy się również ze sporą częścią jego folkloru, czyli złoczyńcami. Trzeba przyznać, ze wachlarz przeciwników jest naprawdę spory i jest w czym wybierać. Dwie Twarze, Pingwin, Joker, Riddler i jeszcze kilku innych. Pod tym względem na pewno nie będziemy się nudzić i czeka nas wiele wyzwań. I tutaj pojawia się jeden z największych plusów i zarazem minusów gry. O ile różnorodność cieszy i daje różnego rodzaju wyzwania, to miałem wrażenie, że potencjał, jaki drzemał w przeciwnikach Batmana nie został wykorzystany nawet w połowie. Szczególnie jest to dotkliwe w przypadku Harveya Denta, który w głównym wątku pojawia się tylko na chwilę. Cieszy za to wprowadzenie kolejnych grywalnych postaci, czyli Kobiety Kota i Robina, szkoda jednak, że tylko w postaci DLC.

Sama historia jest całkiem przyjemna, nawet ciekawa, ale nie powala na kolana. Równoległe prowadzenie dwóch wątków sprawdza się naprawdę dobrze i nie pozwala się nudzić. Jednak dużo bardziej zaintrygowały mnie misje poboczne i związane z nimi wątki, szczególnie te dotyczące Victora Zsasza oraz Deadshota. Oprócz nich jest jeszcze kilka ciekawych dodatkowych wyzwań dla największego detektywa świata, ale nie będę zdradzał jakich.

Na osobny akapit zasługują oczywiście zagadki Riddlera, których tym razem jest aż 400. Podobnie jak w przypadku AA będziemy zbierać trofea w postaci znaków zapytania, rozwiązywać zagadki i szukać ukrytych znaków. Daje to naprawdę wiele zabawy i zjada masę czasu. Oprócz tego odblokowuje notatki i historie z uniwersum Batmana, które są nad wyraz przydatne wszystkim nieobeznanym z komiksem i wyjaśniają wiele spraw, które mogą być dla nich niezrozumiałe czy zagmatwane.


Wściekłe pięści nietoperza

Jednak tym, co zachwyciło większość osób w poprzedniej odsłonie gry było podejście do rozgrywki. Pod tym względem nie zmieniło się wiele i chwała twórcom za to. Nadal jest to mieszanina bijatyki, skradanki i, momentami, gry zręcznościowej. Przez większość czasu będziemy szybować w powietrzu, eliminując grupami przeciwników z bronią białą oraz po cichu i pojedynczo - tych uzbrojonych w broń palną.

System walki nie zmienił się zupełnie - nadal jest jeden przycisk na cios, jeden na kontrę i jeden na unik – nic więcej nie potrzeba. Jednak to, że system jest prosty, nie znaczy, że pokonanie wrogów przychodzi łatwo i często bez dobrego refleksu oraz używania gadżetów możemy o tym tylko pomarzyć, szczególnie na wyższych stopniach trudności. Przeciwników zazwyczaj jest więcej niż w poprzedniej części i miałem wrażenie, że byli twardsi. Dotyczyło to szczególnie etapów w trybie łowcy (przeciwnicy z bronią) w późniejszym etapie gry.

Wspomniałem wyżej o gadżetach i im też należy się kilka dodatkowych słów. Arsenał dostępnych wspomagaczy różni się delikatnie od tego z Arkham Asylum. Tym razem nie ma takich cudów jak na przykład potrójny Batclaw, są za to inne zabawki, które ułatwiają życie. Oczywiście ulepszenia wykupujemy za punkty doświadczenia zdobywane za wykonanie zadań i pokonanie przeciwników, choć zdarzają się wyjątki i niektóre odblokowujemy po prostu przez wykonanie konkretnych misji. Jednym zdaniem: stary indiański sposób.

Choć Batman: Arkham City jest tytułem posiadającym tylko tryb dla jednego gracza, nie mogło obejść się bez aren. Podobnie jak w poprzedniej odsłonie, w miarę postępów w grze odblokowujemy kolejne wyzwania – zarówno w trybie walki, jak i łowcy. Każda umożliwia zdobycie jednego z trzech medali oraz porównywanie swoich osiągnięć z innymi poprzez tablicę wyników. Gwarantuje to zabawę na dobre kilka kolejnych godzin.

Ciekawie wygląda też podejście do Gry plus. Zazwyczaj, kiedy pojawia się taka opcja, pozwala ona po prosu ulepszyć do końca postać, wykupić wszystkie rozwinięcia czy wykonać zadanie, które pominęliśmy w poprzednim przejściu. Tutaj nie, a przynajmniej nie głównie po to – od tego mamy otwarty dostęp do miasta po zakończeniu głównych wątków. W trakcie drugiego przejścia AC mam po prostu poczuć się jak Batman – od razu mamy wszystkie rozwinięcia, wiemy co nas czeka i mamy już plan. Teraz możemy go po prostu wykonać i zrobić to jeszcze bardziej efektownie i efektywniej niż wcześniej, w końcu nasi przeciwnicy też są mocniejsi niż przedtem.


Teatr jednego aktora

Wszystkie wymienione elementy zostały pięknie opakowane. Graficznie gra prezentuje się naprawdę świetnie. Co prawda od czasu do czasu zdarzały się małe potknięcia, takie jak wczytujące się z opóźnieniem tekstury czy drobne niedoróbki, ale w ogólnym rozrachunku nie miały najmniejszego znaczenia. Ogrom Gotham zarówno jeśli chodzi o wielkość dostępnego obszaru, jak i szczegółowość poszczególnych lokacji, jak choćby alei, w której zginęli rodzice Bruce’a Wayne’a i ilość smaczków dla fanów serii jest czymś niesamowitym. Można naprawdę poczuć klimat komiksu.

Świetnie wyglądają też same postacie oraz to, jak się poruszają. Walki Mrocznego Rycerza można nagrywać i odtwarzać, obserwując płynność oraz piękno poszczególnych ruchów. Jeśli dodamy do tego całą gamę dodatkowych animacji związanych z używaniem podczas potyczek dodatkowych akcesoriów i ciosów kończących, ręce same składają się do oklasków. Cut scenki robione na silniku gry również prezentują się rewelacyjnie, a ich jedynym minusem jest rzadkość występowania.

Aby dopełnić całości, należy wspomnieć jeszcze o udźwiękowieniu. Wszystko brzmi naturalnie, tak jak powinno. Do tego warto od czasu do czasu zatrzymać się i posłuchać, o czym rozmawiają ludzie na ulicy, oczywiście ilość tekstów, które możemy usłyszeć jest ograniczona, ale i tak podsłuchiwanie mętów zajmie nam chwilę czasu i sprawi trochę radości.

Gra aktorska jest świetna, a w jednym przypadku wręcz genialna. Po raz kolejny Mark Hamill przyćmił wszystkich i to właśnie do niego odnosi się tytuł tej części artykułu. Jokera w jego wykonaniu mógłbym słuchać bez przerwy. Obecnie nie wyobrażam siebie, żeby ktokolwiek inny mógł podkładać głos pod tę postać. Po prostu: panowie czapki z głów.


Śmiertelnie wciągające miasto

Batman: Arkham City to gra ze wszech miar godna polecenia i wzór dla wszystkich chcących tworzyć na licencji (komiksów i nie tylko). Łączy różne style rozgrywki, ciekawą historię i wiernie oddaje klimat uniwersum. Oczywiście nie uniknięto błędów, jednak jest ich na tyle mało, że w najmniejszym stopniu nie odbierają przyjemności z gry. Największym zarzutem jest niewykorzystanie fabularnego potencjału niektórych postaci i tylko delikatne zaznaczenie ich obecności. Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój serii, który, mam nadzieję, nastąpi. W międzyczasie zapewne wrócę jeszcze do zwiedzania Arkham i mam nadzieję, ze inni pójdą w moje ślady.

Gonz
Ucieczka z Arkham City

Nowy Batman był dla mnie absolutnym pewniakiem zeszłego roku. Powrót do Arkham odkładałem przez długi czas na potem, jako smakowity deser. Miał mi osłodzić mielizny, zawody i niedoróbki gier, które zamierzałem przejść. Z dużym opóźnieniem, w końcu, odpaliłem nowe przygody nietoperza, i choć za mną dopiero mały kawałek , to muszę przyznać, że było na co czekać. Naturalna progresja, jaką jest wyjście z ograniczonego wariatkowa na ulice jednej z dzielnic Gotham, wyszło grze na zdrowie, dając Gackowi więcej miejsca na oddech. Dodatkowe gadżety urozmaicają znaną już zabawę. Poraża dopracowanie architektury i artystycznych detali, wprowadzających w klimat rozkładającej się i sypiącej ze starości secesji przemieszanej z art deco. Kapitalnie obrazu całości dopełnia chaos i anarchia na ulicach zniszczonego miasta. Świetnie lata się nad dachami budynków, korzystając z większej przestrzeni. Dalej bawi wyszukiwanie zagadek Riddlera, a jest czego szukać (i są one czymś więcej niż ‘a teraz idź i znajdź 500 flag’). Świetnie ciągle sprawdza się system walki, niby oparty na jednym banalnym ciosie, ale urozmaicony przez bat-broń i dodatkowe techniki. Same gadżety też nie są wisienką na torcie a integralną częścią zabawy. Cieszy obraz Gotham, bawią liczni znani bohaterowie i szereg nawiązań do komiksów.

Mam tylko lekki problem z fabułą, zdradzającą podobne zabiegi, co niektóre papierowe opowieści o Batmanie. Wątek napędzający Mrocznego Rycerza w fajny sposób przypomina przygody Snake’a Pliskena, szkoda tylko, że wydaje się być pretekstem do wplatania w całość kolejnych łotrów i sprzymierzeńców. I fajnie, bo pomaga to zanurzyć się w świecie, i średnio, bo spotkania z kolejnymi groteskowymi postaciami zdaje się dominować nad fabułą. Dalsze problemy majaczą jako cień wiszący nad kontynuacjami. W tym tempie załoga ze studia Rocksteady wykorzysta wszystkie ciekawe i sporo mniej inspirujących postaci, kończąc część trzecią, i może im zabraknąć kół zamachowych do opowieści sprzedawanej w kolejnych częściach, które prawie na pewno powstaną. Więcej grzechów nie pamiętam, obsada jest pierwszorzędna, sterowanie – pomimo licznych gadżetów – naprawdę łatwo przyswajalne, a zaułki Gotham kuszą tajemnicami. Czuję, że zabawy starczy mi na długo – parę dłuższych, wieczornych sesji z Batmanem, Kobietą Kotem, zagadkami Riddlera i kilkoma pobocznymi questami, doprowadziły do ukończenia zaledwie jakiś 20% całości. Cieszę się z tego, bo w dobie ośmiogodzinnych, intensywnych gier, dobry sandbox, w którym jest dużo do roboty, ale nie topiący gracza w nadmiernie rozległym świecie, jest niemal na miarę złota. Być może się mylę i po finale (pamiętna jedynka miała w mojej opinii akurat fatalny) zmienię zdanie, ale wątpię. A nawet, jeśli zakończy się zawodem, to i tak dobrej zabawy, jaką oferuje Arkham City nikt mi nie zabierze.