» Recenzje » Assassin's Creed III

Assassin's Creed III


wersja do druku

Koniec jest bliski

Redakcja: Marigold

Assassin's Creed III
Nie ma chyba osoby, której trzeba przybliżać serię Assassin's Creed. Ubisoft co roku raczy nas kolejną odsłoną przygód Desmonda Milesa oraz jego przodków, wyciągając z portfeli miliony dolarów. Nie inaczej było w roku 2012 – tym razem otrzymaliśmy pełnoprawną trzecią część, w której pojawił się kolejny bohater, a my zostaliśmy przeniesieni do czasów rewolucji amerykańskiej. Czy zmiana otoczenia i głównego bohatera wyszła Assassynom na dobre?


Dramat w dwunastu aktach

Fabuła, przynajmniej początkowo, lekko mnie zaskoczyła. Pierwszą rzeczą, która zbiła mnie z tropu był fakt, że rozgrywki nie zaczynamy znanym z zapowiedzi Connorem a Haythamem Kenwayem, zaskoczył mnie też rok rozpoczęcia historii: 1754. Nie byłoby w tym może nic dziwnego i nadzwyczajnego, gdyby nie to, że prolog był naprawdę długi i obejmował trzy pełne sekwencje DNA. Connor pojawił się dopiero w czwartym rozdziale, a zanim naprawdę coś zaczęło się dziać minęła kolejna całkiem długa sekwencja.

Sama historia bardzo szybko traci na uroku i zaczyna nudzić, a fakt, że akcja rozkręca się dopiero po paru godzinach powoduje, że gra nie wypada zbyt korzystnie. Całość ma mocne i słabe strony, jednak tych drugich jest znacznie więcej. Chyba największym błędem była próba zakorzenienia wydarzeń w trakcie rewolucji. Nie ukrywam, że pomysł był ambitny i ciekawy, ale okazał się niewypałem. Próba powiązania walki o wolność kolonistów ze zmaganiami Templariuszy i Assassynów pozostawia wrażenie sztuczności. Z jednej strony możliwość uczestniczenia w przygotowywaniu "bostońskiej herbaty" była naprawdę fajna, z drugiej uzasadnienie, dlaczego tak się stało, było już co najmniej naciągane. Podobne odczucia miałem w przypadku innych ważkich dla tamtych czasów wydarzeń.

Zmiana głównego bohatera również nie wyszła serii na dobre. Connor, w porównaniu z charyzmatycznym Ezio Auditore da Firenze, wypadł po prostu marnie. Może gdyby kolejność, w jakiej pojawiały się postacie była inna albo twórcy nie postanowili zrobić z niego całkowitej przeciwności legendarnego przywódcy Assassynów, sprawy miałyby się inaczej. Bardzo trudno jest polubić naszego protagonistę i w jakikolwiek sposób się z nim utożsamiać. Dużo więcej pozytywnych uczuć wzbudza Haytham, którego poznajemy na początku rozgrywki. Gdyby dobrze się zastanowić, to wszystkie postacie, poza dwoma wyjątkami, były ciekawsze niż główny bohater. Najogólniej mówiąc, nie wygląda to najlepiej.

Oddzielny akapit należy poświęcić wątkowi Desmonda, który również w tej części został mocno zaakcentowany. Pod tym względem twórcy trzymają poziom poprzednich odsłon, czyli nadal jest źle. Fragmenty w wykonaniu Milesa są schematyczne i prawie nic nie wnoszą do fabuły. Nie stanowią też najmniejszego wyzwania, gdyż Desmond jest praktycznie niezniszczalny – nie straszne mu wspinanie się na niedokończone wieżowce czy prawie całe armie przeciwników uzbrojonych we wszelkiego rodzaju broń białą i palną. Jakby tego było mało, zakończenie jego historii jest jednym z bardziej niedorzecznych, jakie widziałem w ciągu ostatnich lat.


Nie samą śmiercią wojownik żyje

Czas jednak przestać pastwić się nad scenarzystami z Ubisoftu – każdemu może przydarzyć się wpadka, czasami nawet duża. Przejdę teraz do tego, co zawsze przyciągało do serii, czyli rozgrywki. Wtapianie się w tłum, przekradanie po dachach, poszukiwania zaginionych artefaktów, ciche zabicie celu i ucieczka z miejsca zbrodni były tym, co czyniło serię tak wyjątkową. Wszystko inne stanowiło tylko dodatek, miało dodawać pikanterii oraz stanowić urozmaicenie rozgrywki.

Pod względem "wszystkiego innego" twórcy naprawdę zaszaleli. Ilość dodatkowych zajęć dla Connora jest zaiste zacna. Samych gier "hazardowych" są trzy rodzaje: warcaby, fanorona i młynek. Spędziłem sporo czasu, próbując ograć przeciwników – byłem szczególnie zmotywowany, gdyż w ciągu kilku pierwszych gier dostawałam srogi łomot. Wszyscy wiemy też, że Assassyni zajmują się zbieractwem i nie inaczej jest w przypadku naszego Indianina. Tym razem jednak jest tego naprawdę zbyt wiele, w szczególności piór, które wyjątkowo upodobali sobie pracownicy Ubisoft Montreal (Assassin's Creed II). Ich ilość jest tak wielka, że kiedy kupiłem odpowiednią mapę pokazującą ich lokalizację, wszystko inne stało się prawie nieczytelne. Kolejnym dodatkowych zajęciem jest zbieranie stron almanachów Bena Franklina - gonienie ich po mieście, choć początkowo zabawne, szybko nudzi i robi się irytujące - szczególnie kiedy przebiegnie się przez stronę i nic się nie dzieje, a innym razem rozminie się z nią, a mimo to "złapie". Z chęcią szukałem jedynie "drobiazgów", które wymieniałem na informacje dotyczące mapy prowadzącej do ukrytego skarbu, oczywiście tych znajdek było najmniej.

Warto też przyjrzeć się misjom pobocznym, dodatkowym zleceniom i wyzwaniom. Ich głównymi dostawcami są cztery kluby: złodzieje, bostońscy pięściarze, ludzie pogranicza oraz klub łowiecki. Wachlarz dostępnych zadań jest dość spory i adekwatny do klubu, który nam je zleca. W tym zestawieniu najciekawiej wypadają ludzie pogranicza, dzięki którym możemy zbadać zagadkę Wielkiej Stopy czy nawiedzonej latarni morskiej. Oprócz tego przyjdzie nam szukać nowych mieszkańców dla terenu, na którym znajduje się dom Connora i pomagać im w mniej lub bardziej nietypowych zadaniach. Wszystko to zajmie lwią część czasu, jaki spędzimy, zwiedzając dziką Amerykę.

Najbardziej zaskoczyły mnie, w pozytywny sposób, misje morskie, toteż nie można ich pominąć. Młody Assassyn walczy zarówno na lądzie, jak i pośród fal Atlantyku. Jako kapitan okrętu wojennego Aquila sieje postrach wśród zwolenników korony oraz Templariuszy - niszczy całe armady, nadmorskie twierdze i ratuje z opresji statki handlowe. Jest to prawdziwy powiew świeżości w serii i rzecz, która prawdziwie daje satysfakcję. Mam nadzieję, że to nie ostatni raz, kiedy główny bohater serii okazuje się wilkiem morski z krwi i kości.


Jestę Assassynę...

Jak widać, tym razem od dodatkowych zajęć może się zakręcić w głowie, aż strach pomyśleć, co przygotowano dla graczy w misjach głównych. Z przykrością muszę stwierdzić, że w tym wypadku na strachu się skończyło, a cała para poszła w gwizdek. Główne zadania są dość nudne i choć na pierwszy rzut oka wydają się takie jak być powinny, to za każdym razem czegoś w nich brakuje. Nie ma tego, co powodowało, że kierując poczynaniami Ezio, czuliśmy dreszczyk emocji. Najbardziej brakowało mi przekradania się do ofiary, cichego zabijania i późniejszej ucieczki przed pościgiem: esencji poprzednich części. Z resztą trudno oczekiwać, aby było to możliwe, gdy wiele misji odbywa się otwartym terenie czy w lasach, gdzie raczej trudno jest wtopić się tłum.

Nawet w miastach trudno było trafić na prawdziwy tłum, który pozwalałby czuć się bezpiecznie. Mało tego – w ich niektórych częściach więcej było żołnierzy niż cywilów. Gdzie w takim razie można się schować i poczekać na ofiarę? Oczywiście w snopach siana, liściach i krzakach. Tych ostatnich było naprawdę wiele – wystarczyło, że Connor przykucnął w chaszczach (a robił to automatycznie) sięgających mu nieco powyżej kolan i momentalnie stawał się niewidzialny dla wrogów. Ach ci rdzenni Amerykanie... są niesamowici prawda? A jeśli dodam, że do pełnej synchronizacji trzeba było przejść przez niektóre lokacje niezauważonym zaczynał się problem. Takich kwiatków jest więcej, ale o tym później.

Kilka słów uwagi należy się też systemowi walki, który z grubsza nie różni się wiele od tego, do czego przyzwyczailiśmy się przez lata, jednak na moje oko został dość mocno wyjałowiony. Wcześniej zawsze dbałem o zapas bomb, petard, trucizn, ale tym razem dodatkowy arsenał był całkowicie zbędny. Wystarczyła tylko kombinacja blok-kontratak/rozbrojenie-atak, ewentualnie zasłona przed strzelcami. Sam arsenał również okazał się delikatnie mówiąc skromny. Najlepszą broń kupiłem już w połowie rozgrywki i na tym moje dozbrajanie się skończyło, choć oferty sklepów sprawdzałem cały czas. Zrezygnowano też ze zbroi, dzielonego paska życia oraz mikstur leczących, zastępując je stałym pełnym paskiem zdrowia, który w zależności od sytuacji regenerował się raz szybciej raz wolniej. Muszę też wspomnieć o dwóch ostatnich walkach/zabójstwach, które w domyśle miały być epickie i dramatyczne, a okazały kompletną klapą porównywalną z niesławną walką w The Force Unleashed II. Każda z tych rzeczy oddzielnie nie decydowałaby o negatywnym odbiorze systemu walki, jednak kiedy te drobne rzeczy połączy się ze sobą powstaje niezbyt ciekawy obraz.


...ale możesz mówić mi Robal

Niestety na tym nie kończy się moja litania narzekania. Z przykrością muszę stwierdzić, że Assassin's Creed III jest jedną z najbardziej zbugowanych gier, w jakie miałem okazję grać od dłuższego czasu, a jeśli chodzi o tytuły AAA, to nawet od kilku lat. Niektóre były niewielkie i nie przeszkadzały zbyt mocno, inne są za to wręcz niewybaczalne.

Zacznę od tych pomniejszych, niezbyt uprzykrzających grę, ale za to zabawnych. Mój uśmiech wywołał sposób, w jaki skórował upolowaną zwierzynę młody Connor – wystarczyło, że przed rozpoczęciem tej czynności trzymał w ręku większą broń lub miał wybrane ukryte ostrza, a zaczynał ciąć truchło powietrzem. Od czasu do czasu skrzynie otwierało się, wkładając wytrychy bezpośrednio w ścianę, nie w zamek. W trakcie jazdy konnej Zdarzało mi się też klinować między delikatną górką a powalonym pniem ledwo sięgającym wierzchowcowi do pęcin. Notorycznie z mapy znikały też postawione przeze mnie znaczniki, czasami nawet parę razy przed dotarciem do celu.

Błędy popełniono też przy programowani postaci. Zdarzało się, że żołnierz potrafił zapętlić się i kręcić niczym dziecięcy bączek. Ciekawie zachowywali się też wartownicy pilnujący różnego rodzaju drzwi czy bram i nie mam tutaj na myśli terenu zastrzeżonego. Można było obok nich przejść praktycznie ich potrącając i nie działo się nic, ale w 3/4 przypadków, kiedy przebiegło się obok, nawet z drugiej strony ulic automatycznie rozpoczynali się za nami pościg. Nie można też było pomagać rewolucjonistom w walce z czerwonymi kubrakami, bo z miejsca zostawało się uznawanym za wroga i atakowanym przez wszystkich. Jako ciekawostkę dodam, że Connor według fabuły był dobrze znanym i szanowanym rewolucjonistą mającym dostęp do najwyższych władz, z Ojcami Założycielami na czele. Na takie "małe" wpadki trafiało się co jakiś czas, ale nie stanowią one głównych grzechów.

Niestety zdarzały się momenty, kiedy miałem wrażenie, że AC III nie widział żaden tester. Pomimo zapewnień o ulepszeniu sterowania Connor dość często miał problemy ze wspinaniem się na dachy i wieże, przylepiając się do ścian, a od czasu popełniał efektowne samobójstwo, skacząc nie w tę stronę, w którą powinien. Patrole potrafiły przegapić leżące na ziemi ciała tak, jakby się nic nie stało, a w innymi miejscu widzieć przez ściany jak kogoś zabijamy. Nie udało mi się też zrekrutować wszystkich assassynów, bo jeden dosłownie zniknął z mapy i już do końca się nie pojawił. Parę razy zawiesiła mi się konsola, a innym razem z niewiadomych przyczyn wyłączył się autozapis i prawie godzina gry poszła się kochać. Mógłbym tak jeszcze przez chwilę wymieniać, ale chyba nie ma to większego znaczenia, ogólny obraz rysuje się aż nazbyt dobrze.


Kat i ofiara

Naprawdę pozytywnie zaskoczył mnie tryb wieloosobowy. Od samego początku nie byłem jego wielkim fanem i choć z części na część zdawał się coraz lepszy, to nadal nie było w nim nic, co by mnie porwało. Nadal nie mogę powiedzieć, że piałem z zachwytu nad tym, co zrobiono w tej części, ale rozgrywka wieloosobowa była nadzwyczaj wciągająca.

Dopracowano kilka drobiazgów, które przeszkadzało mi w poprzedniej wersji, dodano parę ciekawych trybów kooperacyjnych - szczególnie przypadł mi do gustu tryb Watahy. Gracze dostali też całkiem duży asortyment narzędzi do personalizacji postaci. Jedynym mankamentem czy raczej minusem jest fakt, że Ubisoft postanowił dodatkowo zarobić na graczach i wprowadził system mikropłatności. Jeśli multiplayer nadal będzie rozwijał w tym kierunku, to następnym razem, może zostanę przy nim na dłużej?


Zawartość cukru w cukrze

Trzecia pełnoprawna odsłona serii okazała się największym rozczarowaniem poprzedniego roku. Przed naprawdę niską oceną ratują ją świetne elementy marynistyczne oraz całkiem sympatyczny tryb wieloosobowy - wszystko pozostałe zawiodło. Twórcy przesadnie skupili się na tym, co można jeszcze dołożyć dodatkowo i zapomnieli o tym, co zawsze stanowiło siłę marki. Mam nadzieję, że Assassin's Creed III zostanie uznany za wypadek przy pracy i szybko puszczony w niepamięć. Jeśli nie interesujecie się multiplayerem lub nie jesteście wielkimi fanami serii, to z czystym sumieniem możesz sobie odpuścić zakup.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.5
Ocena recenzenta
7.14
Ocena użytkowników
Średnia z 7 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 4
Obecnie grają: 2

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Assassin's Creed III
Seria wydawnicza: Assassins Creed
Producent: Ubisoft Studios
Wydawca: Ubisoft
Dystrybutor polski: Ubisoft Polska
Data premiery (świat): 27 października 2012
Data premiery (Polska): 31 października 2012
Platformy: PS3, Xbox 360, PC
Strona WWW: assassinscreed.ubi.com/ac3/pl-PL/in...



Czytaj również

Przeznaczenie bogów
Nijakie oblicze mierności
- recenzja
Assassin's Creed Odyssey
W poszukiwaniu tożsamości
- recenzja
Assassin’s Creed: Herezja
Przepychanki w Abstergo
- recenzja
Assassin's Creed Origins – Tryb Wycieczki
Turysta w upale
- recenzja

Komentarze


Morel
   
Ocena:
0
Qrak - te elementy marynistyczne, to przetarcie szlaków przed 4ką.
Aha - mogłeś napisać, że lokacje dotyczące Kapitana Kidda są ekstra. Czuć Jamajkę i Voodoo! I takie mają być Karaiby, na które ostrzę zęby. Ale faktycznie - ACIII jest mocno średnie.
28-04-2013 23:35
Qrchac
   
Ocena:
0
Chyba odwrotnie - jak zobaczyli, że się statki przyjęły to oparli o nie 4.
29-04-2013 10:20
Cursian
   
Ocena:
0
Sądzę, że to jednak Morel ma rację - opracowanie dość zaawansowanego silnika walk morskich (z tego co kojarzę, była do tego wydzielona oddzielna grupa ludzi) tylko jako mało istotnego dodatku wydaje się mało sensowne. Po za tym wskazówką jest czas między premierą ACIII, a 1 newsami o IV, które były przecież dość bogate w treść. Gra nie wygląda tak po 2 miesiącach pracy.
29-04-2013 11:53
Qrchac
   
Ocena:
0
Oczywiście pracowali już wcześniej nad tym i brali pod uwagę, że chcą to mocniej rozwijać, ale wątpię, żeby od razu mieli w planach oparcie na tym całości kolejnej części. Gdyby mechanika się nie przyjęła to ACIV wyglądałoby już zupełnie inaczej.
29-04-2013 12:38

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.