Chopin zbezczeszczony

Autor: Dominika Węcławek

Chopin zbezczeszczony
"Sensacja! Afera! Chopin zbezczeszczony! Duma narodowa zszargana! Leży i krwawi! Ludzie, oglądajcie!" - kiedy przeglądałam materiał o antologii Chopin. New romantic przygotowany przez lokalny oddział dużej stacji telewizyjnej, poczułam się trochę tak, jakby mi pod oknem biegał mały gazeciarz z jakąś popołudniówką. "Ludzie! Afera! Skopali Chopina!".

Wszystko przez jedną małą antologię, ba, nawet nie. Przez jeden komiks, a w zasadzie kilka kadrów z niewybrednym słownictwem. W całym materiale dziennikarskim uderzyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza, czyżby zleceniodawcy inicjatywy komiksowej nie ogarniali sytuacji na swoim podwórku? Biedne kurki z urzędu albo milczą, albo zrzucają odpowiedzialność ze swych barków. Nikt nic nie wie, nikt nie czytał? Błagam! Kurnik aż trzeszczy, ale jak widać jaj zabrakło. Niech ktoś wreszcie powie wprost: tak, chcieliśmy nowoczesny sposób promocji, tak, wydawało się nam, że komiks jest do tego odpowiedni, nie, nikt z nas tego nie przeczytał, bo uznaliśmy, że współpracujący przy wydaniu przedstawiciele świata komiksowego (tu: Kultura Gniewu) są wystarczająco kompetentni i potrafią ocenić, jaki materiał nadaje się do zbioru. No chyba, że było inaczej. Nie wiem, nie wnikam w procedury, nigdy mnie to nie interesowało, wolę obserwować efekty. A te są dokładnie takie, na jakie już je oceniałam, czyli bardzo dobre.

Owszem, Krzysztof Ostrowski ściągnął na siebie falę krytyki niebezpodstawnie. Jego nowela o wizycie na koncercie w więzieniu jakiegoś popowego chałturnika, o całej szopce, w jaką często zmieniają się obchody rocznicowe, o zakłamaniu, ale też i pewnego rodzaju nieznajomości realiów, jaka towarzyszy organizatorom takich inicjatyw, pełna jest rynsztokowego słownictwa. Ostatecznie rzecz dzieje się na styku recydywy z "szołbiznesem", a kto wierzy, że mili panowie i panie z telewizora, jak im ktoś przyniesie zbyt zimną kawę, mówią "mój drogi, zabierz proszę ten letni napój i przynieś, jeśli możesz coś nieco cieplejszego", jest w błędzie (że już o języku osadzonych nie wspomnę).

Wszyscy przeklinają, bo tak jest krócej. Owszem, sytuacja, w której tekst naszpikowany wulgaryzmami trafia do rąk uczniów jest śliska. Sankcjonujemy niejako to, co uczniowie i tak robią, najczęściej gdy nauczyciel nie słucha. A ja jak żywo pamiętam z mojego liceum, skądinąd dość dobrego, że polonistka pozwoliła przeczytać fraszkę "Na matematyka" zakończoną soczystą puentą, że kolega przygotowywał referat o Stanisławie Staszewskim i mógł odtworzyć w trakcie zajęć utwory nagrane przez jego syna, Kazika, a wśród nich także i "Kurwy wędrowniczki". Ja rozumiem, że nie były to lekcje pokazowe, że nie przygotowaliśmy ich dla szacownego grona gości z zagranicy. Ale tu dochodzimy do drugiej sprawy związanej z całym materiałem. Cały wysiłek dziennikarza skupia się na jednej sprawie – przekleństwach.

Tymczasem w antologii jest kilka istotnych i wartościowych opowieści graficznych, które można z dumą prezentować tak w Polsce jak i poza jej granicami. Począwszy od historii o fantastycznym spotkaniu dwóch wizjonerów romantyzmu, Mickiewicza i Chopina, którzy gdzieś w równoległym świecie stworzyli dzieło doskonałe, esencję mistrzostwa kompozycji jednego i poematów drugiego. Poprzez komiks, który przyciągnął moją uwagę tak formą jak i treścią, czyli pracę Endo, która pokazała, że Chopina można słuchać tak po ludzku, jak dziś słucha się zespołów grających soul, disco, rocka... A skończywszy choćby na noweli Mawila, która szczególnie powinna nas ucieszyć, nie dlatego, że niemiecki rysownik w rozbrajający sposób przyznaje, że o Chopinie nie wie za dużo (cieszmy się tak "po polsku", że ci nasi sąsiedzi tacy niedouczeni!), a dlatego, że pokazuje nam, jak wiele mamy jeszcze innych muzycznych powodów do dumy.

O tym nie ma słowa w materiale, zabrakło jakiejkolwiek opinii kogokolwiek zainteresowanego tą dziedziną sztuki, ale w sumie możemy zapytać: po co? Teza była inna – pokazać niekompetencję urzędników, przy okazji dyskredytując samo medium komiksowe i zainterweniować, by Polska nie została zszargana publicznie w każdym niemieckim gimnazjum. Ponoć się udało, bo komiks bezpiecznie leży w magazynach. Podobno też nie wiadomo, co z nim teraz zrobić.

A ja znam wiele osób, które zapłaciłyby za tę antologię, by mieć ją na swojej półce z książkami. I wiem, że na Zachodzie o pewnych sprawach można mówić nie tylko na kolanach. Nie wstydźmy się więc. Chopin to nie tylko wielki kompozytor, którego utworów słuchamy z drżącym sercem trwożnie wznosząc oczy ku nieboskłonom. To też artysta, którego kompozycje nie raz odtwarzane są w nie do końca dających się usankcjonować ustawowo sytuacjach. Bo kto nie słyszał przerobionej na melodyjkę ośmiobitową "Etiudy Rewolucyjnej" w tanim telefonie u jakiegoś klnącego obdartusa, ten chyba przespał w hibernacji ostatnie dwie dekady.


Dominika Węcławek, dziennikarka, współpracuje z Życiem Warszawy i Machiną