Żona magika

Niecodzienne iluzje

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Żona magika
Pomimo mojej kilkunastoletniej przygody z komiksami, nie znalazłbym wielu równie dziwacznych tytułów co Żona magika. Dlaczego?

Dzieło Jerome’a Charyna i François Boucqa – wydane pierwotnie w 1984 roku – opowiada o burzliwych dziejach młodej Rity oraz jej matki, pani Wednesday, które występują na scenie z iluzjonistą Edmondem. Razem podróżują po świecie, przyciągając tłumy na swoje spektakle, lecz prywatnie relacje artystycznego trio są szalenie dalekie od normalności. Rita i jej matka naprzemiennie stają się obiektami westchnień magika, niecofającego się przed niczym, aby kontrolować – wręcz uzależnić od siebie – towarzyszki i kontynuować objazdowe pokazy.

Przez wiele stron scenarzysta dostarcza przesadnie rozbudowanej ekspozycji z różnymi wydarzeniami rozgrywającymi się w ciągu kilku lat istnienia i rozpadania się trupy. Dopiero po przydługim wstępie przechodzimy do dania głównego, czyli opowieści o Ricie próbującej wydostać się spod jarzma Edmonda. Do tego czasu Charyn buduje zagmatwaną siatkę relacji bohaterów. Matka i córka żyją na łasce magika lokującego swoje uczucia wpierw w starszej pani Wednesday, a potem w dorastającej Ricie. Zażyłość między bohaterami odgrywa tutaj pierwsze skrzypce, jednak dla części czytelników sam pomysł na swego rodzaju miłosne wątki i ewolucję wzajemnych stosunków owego trio okaże się niestrawny.

W drugiej połowie albumu scenarzysta skupia się na pokazaniu zrujnowanego życia Rity, nie umiejącej odnaleźć się w zwykłej, szarej egzystencji, w której i tak nie może zupełnie uwolnić się od iluzjonisty.

W Żonie magika znalazło się kilka fragmentów, kiedy Charyn trafia w czułe struny, ale z drugiej strony nie brakuje naprędce wprowadzonych bohaterów oraz scen potraktowanych bardzo zdawkowo. Jest to szczególnie odczuwalne, kiedy opowieść przeskakuje o parę lat, a czytelnik niejako na nowo próbuje odnaleźć się w sytuacji bohaterów. W wielu momentach zacierają się granice pomiędzy realnymi wydarzeniami i wytworami wyobraźni Rity. Przez taki sposób narracji historia sprawia wrażenie szarpanej – jakby scenarzysta odhaczał kolejne punkty z listy do zrobienia.

Pokręcone relacje trójki bohaterów zostały dodatkowo podlane surrealistycznym sosem i skłonnością Charyna do mieszania rzeczywistości z marami. Efekty takich zabiegów są zgoła różne – raz nadają komiksowi nuty oniryzmu, aby chwilę potem wzbudzić wątpliwości o zasadność pojawienia się danej sceny. Jak przy tym wszystkim wypada zakończenie? Jest, jak zresztą cała opowieść, dziwne i niecodzienne. Losy postaci zostają spięte klamrą, której nie odmówiłbym uroku, gdyby nie parę rozwiązań fabularnych w końcówce, prowokujących pytania typu "ale po co to wszystko?".

Z warstwą fabularną korespondują plansze Boucqa. Artysta stworzył wiele udanych, drobiazgowych i wielobarwnych kadrów, i co najważniejsze – uchwycił w nich mirażowy charakter opowieści. Ilustracjom brakuje w zasadzie tylko dynamiki. 

Żona magika to komiks wymykający się pospolitej kwalifikacji. Dostajemy opowieść o wyswobodzeniu się z toksycznej relacji i braniu życia we własne ręce, w dodatku ze sporą dawką surrealizmu i ładnymi, choć w wielu miejscach za bardzo statycznymi, planszami Boucqua. Absolutnie nie jest to pozycja dla wszystkich. Co więcej, nawet fani dziwnostek mogą nie zapałać entuzjazmem do wizji Charyna, który podczas tworzenia scenariusza zapomniał o szczypcie… magii.