Znajdujemy ich, gdy są już martwi #1: Poszukiwacz

Spotkanie z absolutem

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Znajdujemy ich, gdy są już martwi #1: Poszukiwacz
W każdej kulturze, w dowolnym miejscu na Ziemi, wytworzyły się wierzenia, jakoby świat został stworzony przez boga, lub bogów, a wszelkie życie jest efektem boskiej sprawczości. Czasami wszechmogący przedstawiani byli jako żywiciele ludzkości, co w komiksie Znajdujemy ich, gdy są już martwi nabrało dosłownego znaczenia.

W dwudziestym czwartym wieku wskutek wyczerpania surowców oraz deficytu żywności ludzkość stanęła na skraju zagłady. Z nieoczekiwanym ratunkiem przybyli bogowie, chociaż pomoc z ich strony dalece wykracza poza zwyczajowe wyobrażenia. Absoluty pojawiają się w rozmaitych częściach galaktyki jako olbrzymie, zakute w pancerze, zimne, a przede wszystkim martwe istoty. Każde truchło przyciąga uwagę ludzkości pozyskującej z gargantuicznych denatów wszystkie potrzebne surowce oraz żywność. Ale nawet w tym dekadenckim świecie jest miejsce dla marzycieli, takich jak kapitan Malik, marzący o odnalezieniu żywego boga. Żeby jednak zrealizować pragnienie, musi wykazać się nie tylko odwagą i konsekwencją, ale i stawić czoła bezdusznym siłom bezpieczeństwa, które doglądają rozbioru tajemniczych bóstw.

Pomysł na zawiązanie tej historii jest nie dość że ciekawy, to całkiem oryginalny, co stanowi nie lada wyzwanie w świecie przepełnionym rozmaitymi treściami. Jednak pięć minut grzebania po Internecie dostarcza całkiem interesujących informacji, bowiem pomysłodawcą cyklu jest Al Ewing, nominowany do nagrody Eisnera scenarzysta od kilku lat związany z Marvelem. We współpracy z włoskim artystą, Simonem de Meo, zabrali czytelników w podróż aż po kres galaktyki na spotkanie z absolutem.

Póki co jest to jednak wyprawa… taka sobie. Reklama na okładce przekonuje, że autor popełnił skłaniającą do refleksji opowieść o poszukiwaniu odpowiedzi na fundamentalne pytania o naturę wszechświata. Tymczasem pod płaszczykiem gładkich słów, do rąk czytelników trafiła bardzo dynamiczna space opera o dość przewidywalnym scenariuszu. Już od pierwszych stron zauważamy konflikt pomiędzy Malikiem a nadzorującą autopsję boga Paulą Richter oraz obsesyjne pragnienie głównego bohatera, by odnaleźć żyjące bóstwo, które pomogłoby wytyczyć ludzkości nowy, lepszy kierunek.

Konsekwencją tego stanu rzeczy staje się szaleńcza ucieczka Kapitana na skraj galaktyki, w celu realizacji utopijnych marzeń, jak i pościg ze strony Richter, który prowadzi do nieuchronnej konfrontacji. W międzyczasie wyjaśniona zostaje geneza wrogości pomiędzy tą dwójką, co zresztą zostało nieźle poprowadzone, jednak próżno szukać tutaj jakichś oryginalnych treści czy liczyć na zapowiadane uniesienia. Jest dynamicznie, póki co jednak niewiele ponadto i na rozwój wypadków należy poczekać. Przykład chociażby Deadly Class pokazuje, jak wspaniale potrafi rozwinąć się cykl w kolejnych odsłonach.

Interesująco prezentuje się natomiast warstwa artystyczna, na pierwszy rzut oka dość prosta, za to niebywale pstrokata. Wizualizacje postaci, mimo że poprawne, to niczym się nie wyróżniają. De Meo przykuwa wzrok umiejętnością nadania dynamiki kadrom, zwłaszcza statku przemierzającego kosmiczną pustkę. Równie imponująco prezentują się bogowie, którzy unoszą się w bezkresnej pustce: monumentalni i zagadkowi; zaś wspomniana pstrokacizna buduje w tym przypadku wręcz bajkowy klimat.

Pierwszy tom Znajdujemy ich, gdy są już martwi jest albumem trudnym do określenia: niczym specjalnym nie wyróżniającym się spośród mrowia dostępnych pozycji, ale też trudno wobec niego postawić zarzuty o nieciekawy czy nudny scenariusz. To samo tyczy się oryginalnego konceptu, który póki co, nie został w sposób satysfakcjonujący wykorzystany przez pomysłodawcę. Czasu poświęconego lekturze nie żałuję i z chęcią sięgnę po kontynuację, która może pozwoli postawić bardziej jednoznaczne wnioski.