Yans (wyd. zbiorcze - II edycja) #3

Smutny koniec serii

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Yans (wyd. zbiorcze - II edycja) #3
Yans to taka dziwna seria: pojawiła się znikąd i bez żadnej przesady można napisać, że nieco przypadkiem. Równie nagle zniknęła, chociaż jak to w przyrodzie bywa – nic nie dzieje się bez przyczyny. O gorzkim pożegnaniu z cyklem słów kilka poniżej.

Przypomnijmy: pierwsza przygoda agenta temporalnego ujrzała światło dzienne w 1983 roku, będąc pochodną zaabsorbowania Jeana van Hamme'a w projekty niezwiązane z Thorgalem oraz wynikłej z tego bezczynności Grzegorza Rosińskiego. Sukces pierwszego tomu, będącego de facto oneshotem, sprawił, pojedynczy album stał się pełnokrwistym cyklem. Los jednak płata figle: powrót van Hamme’a do prac na scenariuszami Thorgala i olbrzymi sukces serii o wikingu sprawiły, że Rosiński nie mógł dłużej opiekować się oprawą graficzną Yansa, w rezultacie czego stanowisko artysty objął w roku 1992 Zbigniew Kasprzak. Cykl był kontynuowany do roku 2000, po czym bezpowrotnie zniknął, nie licząc oczywiście wznowień. Dlaczego tak się stało?

Rzeczą niedająca spokoju wielu osobom jest zapewne przyczyna upadku cyklu, bo tak przecież należy interpretować decyzję o zawieszeniu publikacji kolejnych tomów, było rezultatem drastycznego spadku zainteresowania przygodami Yansa. To ostatnie zaś wydarzyło się nie bez przyczyny, bowiem nawet najzagorzalszych fanów zaczął drażnić kierunek, w którym podążyła seria. Przeanalizujmy zatem cztery ostatnie odsłony.

Niewątpliwie Duchâteau aż do samego końca zachował werwę do tworzenia powieści. Koncepcja, w której każdy kolejny tom jest jednostrzałem, umożliwiała rzucanie głównego bohatera w wir najrozmaitszych przygód, a jednocześnie zwalniając z obowiązku zachowania ścisłego związku przyczynowo-skutkowego. Wyjątkiem tutaj jest w zasadzie tylko Tajemnica czasu, bezpośrednio odnosząca się do albumów Mutanci z Xanai oraz Gladiatorzy. Z tej sposobności tworzenia oryginalnych epizodów scenarzysta skrzętnie skorzystał, wymyślając coraz to nowe intrygi, którym agent temporalny musi sprostać.

Niestety, w niemalże każdym przypadku Duchâteau nie poradził sobie z realizacją pomysłów, chociaż Księżna Ultis dawała jeszcze nadzieję na zwyżkę formy belgijskiego scenarzysty. To jedyny album, w którym dobry, poprzeplatany twistami, scenariusz przenika się z równie atrakcyjna kreacją odległego świata oraz ładną oprawą graficzną. W nim to Yans musi zmierzyć się z tyranem mieniącym się nowym Neronem, władającym "księgokratycznym" społeczeństwem. Sytuację komplikuje klika spiskowców, zaś jej przeciwwagą jest tajemniczy obrońca uciśnionych, który również przeniknął do najbliższego otoczenia szaleńca. Całość wypada naprawdę, dobrze, później niestety jest jednak znacznie gorzej.

Tęczowa plaga to świetny przykład jak można zmarnować znakomity pomysł, zamiast tego kładąc akcenty na wyświechtanych motywach. Oto bowiem znienacka czytelnik dowiaduje się o eksperymencie polegającym na stworzeniu miasta bis wraz z jego mieszkańcami, włączając w to oczywiście Yansa, Orchideę czy Kylala, zaś smaczku sprawie dodaje fakt, że duplikaty mają świadomość bycia "podróbką". Owa alternatywna wersja miasta zostaje zaatakowana, duplikat Yansa ginie, zaś oryginał rzuca się na ratunek. Opowieść otworzyła przed scenarzystą szerokie pole do zainicjowania rozmaitych interakcji pomiędzy obiema wersjami miasta oraz pogłębienia psychologii bohaterów, lecz zamiast tego czytelnicy musza śledzić mało interesujące i zupełnie nieepickie zmagania regularnie okraszane banalnym "ha, ha, ha" w wykonaniu najeźdźcy.

Jak wspomniałem Tajemnica czasu zabiera odbiorcę w sentymentalną podróż w przeszłość, ponownie stawiając Yansa naprzeciwko Argora oraz wplatając w intrygę królową Ardelię. Otrzymaliśmy sposobność obserwowania dobrze zapowiadającej się intrygi, której stawką jest pokój z Ardelią oraz ocalenie miasta. I znowu, potencjał opowieści jest olbrzymi, zwłaszcza że Kasprzak również stanął na wysokości zadania, dbając o to, by podróż w przeszłość była przyjemnością. Ponownie jednak scenariusz zalany został banalnymi wypowiedziami, zaś finał następuje nagle i w żadnym wypadku nie jest satysfakcjonujący.

Kraina otchłani to w zasadzie gwóźdź do trumny cyklu. Od razu rzuca się w oczy bardzo uproszczona, miejscami zwyczajnie brzydka kreska Kasprzaka, która jakimś trafem wpisuje się w opowieść o niczym. Niby scenarzysta ponownie rzuca agenta w kolejną misję na dzikiej planecie, raz jeszcze odwołuje się do wcześniejszych wydarzeń i postaci, jednak opowieść jest tak bardzo błaha, jak tylko mogła być, a i ponownie sklecone naprędce, zwyczajnie niedorzeczne zwieńczenie może pozostawiać u fanów głębokie poczucie niedosytu.

Oczywiście można postawić zarzut, że kreacja Yansa od samego początku stawiała go w roli bohatera jednowymiarowego, jednoznacznie kierującego się szlachetnymi pobudkami, zaś Orchidea nigdy nie błyszczała nadmiernie kunsztownymi dialogami. Zresztą kwestie wygłaszane przez postacie drugoplanowe, zwłaszcza adwersarzy od zawsze uwierały swoją prostotą, zaś jedynym wyjątkiem od tej reguły byli Vasarly oraz Ardelia. To wszystko prawda, lecz świetny klimat pierwszych pięciu tomów, zupełnie niezła – a w tomie pierwszym po prostu wyborna – historia oraz mistrzowska kreska Rosińskiego z górką rekompensowały miałkość dialogów i papierową kreację wielu postaci.

Niestety, w chwili, gdy ciężki, dyspopijno-postapokaliptyczny klimat prysł w obliczu nieco bardziej kolorowych historii, kiedy zabrakło czarnych charakterów z krwi i kości, zaś kreska Kasa stała się niestety strasznie przeciętna, wówczas… zmierzch cyklu nastąpił błyskawicznie.

Prawdę pisząc, wielce ciekaw byłem przedmowy, licząc na jakieś interesujące spojrzenie na decyzję o zakończeniu cyklu. Niestety, ta kwestia nie została podjęta poza zarzuceniem przynęty w postaci garści informacji na temat scenariusza powstającego w głowie scenarzysty tomu trzynastego. Tym niemniej wstęp i tak jest wartością samą w sobie, czy to ze względu na treści poszerzające spojrzenie na historię cyklu, czy też z powodu materiałów graficznych: okładek oraz szkiców.

Z dzisiejszej perspektywy, pierwszy tom zbiorczy Yansa nadal pozostaje pozycją obowiązkową dla każdego miłośnika komiksu czy szeroko pojmowanej fantastyki. Tom drugi nieco z rozpędu również jest pozycją obowiązkową, głównie jednak ze względu na dwa pierwsze zeszyty, domykające podserię. A co z tomem trzecim? Jest on tak bardzo niekonieczny, nawet szkodliwy, bo zaburzający wspaniałe doznania wyniesione z pierwszego. Jedyne uzasadnienie, by rozważyć jego zakup, to domowa biblioteczka, która z pewnością prezentuje się lepiej po ustawieniu kompletu przygód Yansa.