Wieczna wojna #2: Porucznik Mandella

Kill or be killed again

Autor: Dawid 'Fenris' Wiktorski

Wieczna wojna #2: Porucznik Mandella
Komiksowa Wieczna wojna, na podstawie powieści Joe Haldemana o tym samym tytule, już dawno temu zapisała się złotymi zgłoskami w historii fantastyki naukowej. Pierwszy tom pod tytułem Szeregowiec Mandella w brutalny sposób pokazywał realia, w jakich ziemskim wojskom przyjdzie się mierzyć z tajemniczą rasą humanoidalnych obcych. Szybko okazało się, że o wiele łatwiej jest zginąć podczas szkolenia w bardzo nieprzyjaznych warunkach, niż na polu walki. Swoje robił także efekt relatywistyczny związany z nieustannymi podróżami załogantów z prędkością zbliżoną do c. Co więc zmieniło się na samej Ziemi w czasie, gdy marines nieśli pokój i demokrację z karabinami w ręku? Zaskakująco wiele.

Pomijając oczywiste paradoksy (jak choćby to, że młodszy brat Mandelli jest fizycznie starszy od niego o kilkadziesiąt lat), industrializacja naszej planety osiągnęła niemal krytyczny poziom, a poważne niedobory surowców i znacząca degradacja środowiska naturalnego poskutkowała wprowadzeniem wręcz śmiercionośnych zmian w funkcjonowaniu społeczeństwa. Najlepiej widać to po nowelizacji ubezpieczeń zdrowotnych: ogromnej większości sędziwych obywateli po osiągnięciu pewnego pułapu wiekowego nie przysługuje żadna pomoc medyczna, a homoseksualizm jest promowany jako sposób na ograniczenie zaludnienia planety. Mandella szybko orientuje się, że na ojczystej planecie nie czeka go nic dobrego, a jedyna droga ku wolności prowadzi przez armię.

Może i Haldeman średnio radził sobie z piórem (podobnie jak lwia część autorów science fiction tworzących w drugiej połowie ubiegłego wieku), ale trzeba mu przyznać, że wizjonerstwem w swojej sztandarowej powieści dorównywał co najmniej Lemowi. Co prawda nie sprawdziła się wizja lotów w kosmos i konfliktu z obcymi przypadających na nasze obecne czasy, jednak już w Poruczniku Mandelli znajduje się wszystko to, co możemy zaobserwować w mniejszym lub większym stopniu w naszej cywilizacji. Chorobliwa wręcz polityczna poprawność, przejście z tolerancji do propagowania środowisk homoseksualnych i coraz mniejsza uwaga poświęcana jednostkom w wieku poprodukcyjnym. Żeby było ciekawiej, Haldeman ponownie rozwija wątek ogromnych problemów, jakie nastręczają podróże z efektem relatywistycznym.

A jest o czym pisać. Oprócz luk czasowych między podróżującymi a resztą wszechświata (Mandella wysyłany jest na szkolenie rekrutów, którzy mają urodzić się dopiero za sto lat), żołnierze w końcu stykają się z najpoważniejszym problemem wynikającym z takiego czasu podróży. Po dotarciu do celu okazuje się, że ich wiedza na temat uzbrojenia stosowanego przez Bykrian jest już dawno nieaktualna, a ich jednostki przestarzałe w stosunku do tego, co ziemska machina wojenna zdołała wyprodukować przez dwadzieścia lat, jakie upłynęły od startu do zakończenia lotu. Do tego zaś wystarczy dodać kilka kolejnych szpil, jakie autor wbija armii jako organizacji – i tym samym otrzymamy komiks, który rzeczywiście stworzony został w oparciu o wyniesione z Wietnamu żołnierskie doświadczenia i wspomnienia. Bo i żołnierze tracą życie równie łatwo, co w Szeregowcu Mandelli.

Może i Porucznik Mandella nie jest dziełem tak "spektakularnym", jak Szeregowiec Mandella, niemniej w doskonały sposób kontynuuje on trendy zapoczątkowane w pierwszym tomie komiksowej trylogii, a nawet idzie dalej i diametralnie odmienia znaczenie znanego czytelnikom słowa "cywilizacja". Wojna w kosmosie i wszystkie problemy z tym związane to nadal najważniejsze elementy komiksu – tym razem jednak ze znacznie większą porcją biurokracji i administracji, nawet paskudniejszej niż bakriańskie akty agresji.